Jan CIEŃSKI: "Początek polskiej transformacji. Od towarzyszy do kapitalistów"

"Początek polskiej transformacji. Od towarzyszy do kapitalistów"

Photo of Jan CIEŃSKI

Jan CIEŃSKI

Przez ponad 10 lat szef warszawskiego i praskiego biura Financial Times. Z bliska przeglądał się przemianom ustrojowym i gospodarczym w Europie Środkowo-Wschodniej. Wcześniej pracował w Waszyngtonie jako korespondent National Post. W latach 90. pisał dla wielkich agencji informacyjnych: Associated Press, Deutsche Presse-Agentur oraz United Press International. Obecnie redaktor Politico Europe odpowiedzialny za kwestie strategii bezpieczeństwa i energii. Absolwent Uniwersytetu w Toronto.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

.W latach 70. i 80. wielu desperacko starało się wyrwać z chylącego się ku upadkowi kraju i poszukać lepszego życia w normalnych państwach Zachodu. Leszek Balcerowicz poświęcił ten czas na zastanawianie się, w jaki sposób zmienić Polskę w jeden z takich właśnie krajów.

Stare przysłowie mówi, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Jeśli jednak chodzi o pierwsze lata polskiej transformacji, nie ma potrzeby przeprowadzania testu na ojcostwo – na sukcesie Polski głęboko odcisnęło się DNA Balcerowicza, cierpkiego ekonomisty z rozbudowanym ego i brakiem tolerancji dla ludzi, którzy się z nim nie zgadzają.

.W 1970 roku polscy żołnierze, dławiąc protesty stoczniowców na Wybrzeżu, zastrzelili 41 osób i ranili ponad tysiąc. Ponura przepowiednia rządów partii z Roku 1984 George’a Orwella: „Jeśli chcesz wiedzieć, jaka będzie przyszłość, wyobraź sobie but depczący ludzką twarz, wiecznie”[1] – wydawała się realistyczną perspektywą dla Polski i pozostałej części radzieckiego imperium.

Mniej więcej w tym samym czasie 23-letni Balcerowicz, ze świeżym dyplomem absolwenta handlu zagranicznego warszawskiej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (oraz nowiutką legitymacją członka Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej), już zaczynał rozmyślać nad rodzajem zmian, dzięki którym notorycznie nieskuteczna komunistyczna gospodarka mogłaby funkcjonować nieco lepiej. Oczywiście, plany te musiały być bardzo ostrożne, tak aby nie zagrozić ani dominującej roli partii, ani kontroli Moskwy.

Pod koniec lat 70. Balcerowiczowi udało się zgromadzić wokół siebie grupę młodych ekonomistów z SGPiS (teraz to Szkoła Główna Handlowa, gdzie wciąż jest wykładowcą), którzy w czasie cotygodniowych spotkań starali się wypracować politycznie akceptowalny program reform. Działo się to w czasie, kiedy z wolna ujawniała się już klęska polskiego eksperymentu, polegającego na zaaplikowaniu dawki liberalizmu społecznego i konsumeryzmu, wspomaganego zastrzykiem zachodnich kredytów.

Pomysł ekonomistów polegał na zbudowaniu systemu podobnego do tego funkcjonującego w Jugosławii, czyli opartego na firmach zarządzanych przez pracowników, gdzie prawo partii do mianowania dyrektorów byłoby ograniczone.

W 1980 roku, kiedy narodziła się „Solidarność”, grupa ta była jedną z niewielu w Polsce, które miały w ogóle jakikolwiek spójny program reform. Związek zawodowy zwrócił uwagę na pomysły Balcerowicza, ale przed ogłoszeniem stanu wojennego i zdławieniem „Solidarności” (przynajmniej tymczasowym) żaden z nich nie został wprowadzony.

Balcerowicz i jego zespół spotykali się także w latach 80., analizując sukces tygrysów azjatyckich oraz niezliczone próby reformowania gospodarek socjalistycznych – poczynając od 1917 roku, żadna z tych prób nie zakończyła się sukcesem. Studiowali także koncepcje Ludwiga Erharda, twórcy niemieckiego Wirtschaftswunder,czyli wprowadzonej w 1948 roku szokowej terapii liberalnych zmian i reformy walutowej.

Na wiosnę 1989 roku, kiedy rząd prowadził przy Okrągłym Stole rozmowy z opozycją, Balcerowicz nakreślił program dla polskiej gospodarki, obejmujący natychmiastową, powszechną liberalizację, wymienialność złotego oraz szybką stabilizację makroekonomiczną. Jego pomysły były sprzeczne z rozmowami toczącymi się przy stole negocjacyjnym, gdzie zarówno komunistyczni aparatczycy, jak i związkowcy myśleli bardziej w kategoriach znalezienia „trzeciej drogi”, która pozwoliłaby zachować sprawiedliwość społeczną socjalizmu przy jednoczesnej dawce wigoru, jaką dają swobody kapitalizmu – miało to ustrzec gospodarkę przed upadkiem.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, już wtedy widać było oczywiste symptomy zaawansowanego rozkładu komunizmu, mało kto wierzył w zmianę.

Jak wspomina Balcerowicz: – Na wiosnę 1989 roku większości Polaków wciąż się wydawało, że socjalizm nigdy nie zniknie z ich życia. Mnie też się tak wydawało.

Kilka miesięcy później Mazowiecki tworzył swój niekomunistyczny rząd i poprosił Balcerowicza, aby został jego Erhardem i objął stanowisko ministra finansów oraz wicepremiera, odpowiedzialnego za działania mające wprowadzić w Polsce gospodarkę rynkową. Nawet sam Balcerowicz nie zdawał sobie wówczas sprawy z ogromu stojących przed nim wyzwań. Polska pod każdym względem stanowiła beznadziejny przypadek.

W 1989 roku PKB na jednego mieszkańca wynosił zaledwie 2165 dolarów, nieco ponad jedną dziesiątą poziomu Niemiec[2]. Deficyt budżetowy był na poziomie 7 proc. PKB[3]. Kraj ledwie dyszał pod coraz większym ciężarem zagranicznego zadłużenia, które wzrosło z 20 miliardów dolarów w 1980 roku do 41 miliardów w roku 1988[4] – taki był rezultat kumulacji długu zaciągniętego dziesięć lat wcześniej przez ekipę Gierka. Rezerwy walutowe zbliżały się do zera, a kraj nie radził sobie z bieżącą obsługą kredytów[5]. Inflacja sięgała 50 proc. miesięcznie. W czasie kryzysowych lat 80. gospodarka praktycznie przestała się rozwijać. Średnie miesięczne wynagrodzenie, w przeliczeniu na dolary, licząc po kursie czarnorynkowym, wynosiło żałosne 25 dolarów.

Sklepy świeciły pustkami, w dużych miastach pojawiło się widmo głodu. Na polskie rolnictwo składały się głównie niewielkie, samowystarczalne gospodarstwa. Przemysł, którego udział w gospodarce wynosił ponad 40 proc., produkował bezużyteczne towary, które trudno było sprzedać i w kraju, i za granicą. Sektor usług niemal nie istniał.

– Wszelkie pomysły na to, jak cofnąć się znad przepaści, były „pseudonaukowym nonsensem” – prycha Balcerowicz. Najlepsze, co można było zrobić w tamtym czasie, to postawić na gospodarkę rynkową i jak najszybciej wprowadzić szeroko zakrojone, głębokie reformy. – Byłem szczerze przekonany, że nieradykalne rozwiązania są beznadziejne – mówi. – Wierzyłem, że może się powieść jedynie radykalna strategia, nawet bardzo ryzykowna. W 1989 roku Polska była jak czysta karta.

W tym miejscu pretensje do ojcostwa zgłaszają nieoczekiwani akuszerzy, którzy pomagali Balcerowiczowi.

Pierwszą – i zapewne jedną z najbardziej zapomnianych postaci – jest Mieczysław Wilczek. Ten niewysoki chemik był osobistością zaiste niezwykłą: bogaty kapitalista, otwarcie żyjący w komunistycznym kraju. Członek PZPR od 1952 roku, czyli od czasów represyjnego stalinizmu, najpierw pracował dla Polleny, kosmetycznego konglomeratu produkującego mydła, proszki do prania i kosmetyki do makijażu[6]. Pierwszym hitem Wilczka był produkt, który pojawił się pod koniec lat 60. – proszek do prania tanich, nylonowych koszul, które stanowiły nieodłączną część uniformu każdego biurokraty bloku socjalistycznego. Wcześniejsze proszki powodowały szarzenie koszul, proszek IXI – wręcz przeciwnie. Za swój wynalazek chemik otrzymał oszałamiającą kwotę miliona złotych – działo się to w czasach, kiedy średnia pensja wynosiła około 2 tysięcy złotych miesięcznie.

Mimo że był gwiazdą, niepokorny charakter Wilczka przysporzył mu sporo kłopotów z ogłupiającą biurokracją. Kłócił się z państwową instytucją ustalającą ceny na niemal wszystkie sprzedawane w Polsce towary, dowodząc, że cena kremu nawilżającego Pollena jest za niska. Oficjalna odpowiedź brzmiała: „Cena kremu powinna być na tyle niska, aby każda łódzka szwaczka mogła nim do woli smarować tyłek”.

– Powiedziałem wtedy, że jeśli chcecie robić krem do smarowania dupy, to róbcie go beze mnie. Następnego dnia rzuciłem pracę – powiedział w wywiadzie z 2012 roku.

Będąc już na swoim, zaczął zarabiać na własnej innowacyjności. Dowiedziawszy się, że jajka perliczek mają więcej witamin od kurzych, wykorzystywanych przy produkcji kremów, założył farmę i własne laboratorium produkujące kremy – nie do pup, ale na eksport do Związku Radzieckiego. Odniósł tak spektakularny sukces, że znów zaczął mieć kłopoty z władzami, które zamknęły jego firmę.

Szukając nowych pomysłów na biznes, wpadł na to, by wykorzystywać odpadki do produkcji paszy. Opierając się na własnych patentach i projektach, założył około 20 fabryk w całym kraju, pobierając za uruchomienie każdej milion złotych.

Za zarobione dzięki uczciwej pracy pieniądze zbudował pod Warszawą rezydencję ze stajnią, basenem i kortami tenisowymi. W tamtych czasach był to niewyobrażalny wprost luksus i Wilczek jak magnes przyciągał aktorów, modelki czy polityków, którzy chętnie korzystali z wygód, jakie oferowała gościnna posiadłość. W ten sposób poznał Mieczysława Rakowskiego, dziennikarza i działacza partyjnego, który we wrześniu 1988 roku stanął na czele rządu.

Rakowski doskonale rozumiał, że upadającą gospodarkę mogą uratować jedynie głębokie reformy, zwrócił się więc o pomoc do Wilczka, którego mianował ministrem przemysłu i któremu obiecał ochronę polityczną.

Wilczek odniósł się do pomysłu z entuzjazmem, trzy razy tłumacząc członkom Biura Politycznego potrzebę reform i nawet przy tej okazji cytując Miltona Friedmana. Podobno generał Jaruzelski, nie chcąc słuchać tych herezji, zatykał uszy.

23 grudnia 1988 roku Wilczkowi udało się przepchnąć nową ustawę o wolności gospodarczej[7]. Pierwszy paragraf zaczynał się od słów: „Podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach…”.

Ustawa zezwalała także na każdą działalność, która nie była zabroniona przez prawo. Wszelkie restrykcje ograniczające działalność gospodarczą i liczbę pracowników, jaką firma mogła zatrudnić, zostały zniesione.

Ustawa została przyjęta przez słaniający się już rząd komunistyczny, w samym środku głębokiego kryzysu gospodarczo-politycznego. Oznaczało to, że nie uratowała ona, bo i nie mogła uratować upadającego reżimu, ale stała się wzorem jasnej i zwięzłej legislacji, dającej ludziom swobodę prowadzenia biznesu.

Jeszcze dziesiątki lat później prawo Wilczka (zmarł w kwietniu 2014 roku) polski biznes wspomina z sympatią. – To był naprawdę złoty wiek, można było robić niemal wszystko, co się chciało – mówi z rozrzewnieniem cukierniczy baron Andrzej Blikle.

Innym akuszerem polskich reform był Jeffrey Sachs, ekonomista z Uniwersytetu Harvarda, główny doradca zarówno Mazowieckiego, jak i Balcerowicza, który wraz ze współpracownikami z Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz sporą grupą etnicznych Polaków przyjechał do Polski z pomocą.

Sachs zdobył sławę, doradzając Boliwii w połowie lat 80. i planując tam program terapii szokowej, który miał zatrzymać hiperinflację oraz zliberalizować gospodarkę. Sukces, jaki odniósł, zwrócił uwagę polskich komunistów, ale Sachs odrzucił ich prośbę o pomoc, mówiąc, że współpracuje jedynie z demokratycznymi rządami. Wybory z 4 czerwca pokazały, że w Polsce może się taki rząd pojawić, toteż Sachs udał się do Warszawy, by doradzać „Solidarności”.

Opowiada, jak siedział w pełnym książek mieszkaniu Jacka Kuronia, jednego z największych polskich opozycjonistów. Gospodarz palił jednego papierosa za drugim, wyjaśniając sytuację Polski i to wszystko, co wymagało naprawy. Sachs zaś mówił o zrujnowanych finansach publicznych, groźbie bankructwa, zbliżającej się wielkimi krokami hiperinflacji, a następnie o możliwych rozwiązaniach. Pełen entuzjazmu Kuroń, wydmuchując dym z papierosa oraz popijając whisky, poprosił, aby Sachs spisał wszystkie swoje przemyślenia, tak aby następnego dnia przedstawić je „Solidarności”[8].

Sachsa zabrano do redakcji Gazety Wyborczej, niezależnego czasopisma, założonego w ramach porozumień Okrągłego Stołu – dziennik rozpoczął działalność w jednym z warszawskich przedszkoli. Tam Sachs spędzał poranki, wpatrzony w ekran komputera IBM – jednej z pierwszych generacji takich maszyn – spisując receptę na naprawę Polski.

Rezultatem był 10-stronicowy dokument, wydrukowany na drukarce igłowej, który zaczynał się od słów: „Celem programu gospodarczego »Solidarności« jest rozwiązanie stojących przed Polską poważnych problemów gospodarczych, dzięki szybkiemu i spójnemu przejściu do gospodarki rynkowej (…). Połączenie szokowej reformy cen, stabilizacji oraz urynkowienia zatrzyma spiralę spadkową gospodarki i odbuduje rozwój gospodarczy, tworząc trwały trend prowadzący do poprawy warunków życia”[9].

Jan Krzysztof Bielecki, późniejszy premier[10], a następnie jeden z najbliższych doradców premiera Donalda Tuska, zauważył: – Wyglądał na człowieka, który wie, o czym mówi. W końcu był amerykańskim profesorem.

Sachs napisał później: „Politycy i społeczeństwo intuicyjnie rozumieli, że »terapia szokowa« nie była żadnym utopijnym planem reform gospodarczych, ale szybką drogą, prowadzącą w stronę stosunkowo jasnego celu. W 1989 roku celem tym była Europa Zachodnia”[11].

Człowiekiem, który miał dokonać syntezy owych planów, a następnie wcielić je w życie, był Balcerowicz, choć jak sam przyznaje, „nigdy nie zarządzał niczym większym niż seminarium”.

Jesienią przygotowano odpowiednie ustawy; program wszedł w życie 1 stycznia 1990 roku. Kilka dni wcześniej wprowadzono zmiany do konstytucji, znoszące zapis o „przewodniej roli” partii komunistycznej, gwarantujące poszanowanie prawa własności oraz legalizację związków zawodowych. Panowało poczucie, że rząd, korzystając z tej wyjątkowej sytuacji, musi poruszać się bardzo szybko.

Zwycięstwo „Solidarności” i upadek komunizmu zagwarantowały programowi reform silne poparcie polityczne. Pomogły bardzo już wtedy widoczne objawy krachu gospodarczego – społeczeństwo i politycy byli skłonni zaakceptować wyrzeczenia, na które bardziej stabilne społeczeństwa zapewne by się nie zgodziły. Inne, lepiej rządzone kraje Europy Środkowej, nigdy nie stanęły twarzą w twarz z taką katastrofą, w jakiej obliczu znalazła się Polska; nigdy też nie przeprowadziły aż tak radykalnych reform. Balcerowicz twierdzi, że to właśnie dzięki nim przez ostatnie ćwierć wieku Polska może się cieszyć wyższym tempem wzrostu.

Sprzyjało także międzynarodowe otoczenie. Związek Radziecki pochłonięty był reformami Michaiła Gorbaczowa i nie miał już ani energii, ani ochoty zajmować się swoim środkowoeuropejskim imperium. Zachód od dawna wspierał „Solidarność”, a rząd Mazowieckiego cieszył się sympatią.

– Zdawałem sobie sprawę – wspomina Balcerowicz – że przełom polityczny w Polsce na krótko otworzył drogę do czegoś, co nazwałem „polityką nadzwyczajną”, kiedy dużo łatwiej przepchnąć radykalne reformy, niż ma to miejsce w normalnych czasach.

Program transformacji gospodarczej, zwany Planem Balcerowicza, składał się z 10 ustaw, które uwalniały większość cen, znosiły rządowe gwarancje dla przedsiębiorstw państwowych, zabraniały bankowi centralnemu finansowania rządowego deficytu, znosiły preferencyjne kredyty dla firm państwowych, narzucały drakońskie podatki, mające na celu zahamowanie gwałtownego wzrostu wynagrodzeń, wprowadzały ułatwienia dla inwestorów zagranicznych, pozwalając im na wyprowadzanie zysków za granicę – otwierały polski rynek na firmy zagraniczne, wprowadzały wymienialność złotego, znosiły kontrolę państwa w handlu zagranicznym oraz wprowadzały jednolite zasady importu towarów zagranicznych.

W ciągu kilku dni Polskę zalała fala towarów – tysiące Polaków ruszyło do Wiednia, Berlina, Stambułu i w każde inne miejsce, gdzie można było kupić pożądane dobra.

Ludzie po brzegi wypełniali wielkie, plastykowe torby w paski skórzanymi kurtkami, skarpetami i dżinsami, a następnie całe dnie czekali na niemieckiej granicy, by wrócić do domu i legalnie wszystko sprzedać. Polscy rolnicy zabijali prosiaki, krowy i kury i sprzedawali je na ulicach miast wprost z samochodów. Tym, którzy chcieli mniejsze porcje, chłopi w futrzanych czapkach z radością odcinali zakrwawionym tasakiem pożądany kawałek.

– Nikt nie przejmował się higieną – śmieje się Bielecki. – Chcieliśmy tylko iść do przodu – i ruszyliśmy. To był podręcznikowy przykład budowania kapitalizmu.

Być może najlepszym przejawem dzikiej strony polskiego kapitalizmu stał się Stadion Dziesięciolecia w Warszawie, opuszczona arena na niemal 100 tysięcy miejsc, usytuowana na prawym brzegu Wisły, wybudowana z gruzów, w które zamieniono to miasto m.in. po Powstaniu Warszawskim. Po 1989 roku stadion stał się największym w Europie targowiskiem.

Popękane betonowe trybuny wypełniły się Polakami, Białorusinami, Ukraińcami i tysiącami przedstawicieli innych nacji, sprzedającymi alkohol podejrzanego pochodzenia, pirackie programy komputerowe, papierosy, które przejechały w ciężarówkach kilka państw, tanie ubrania z Chin i Wietnamu, stare książki, okazjonalnie broń, nielegalnie skopiowane płyty kompaktowe, pornografię itp., itd.

Inflacja, która w 1989 roku osiągnęła 685 proc., zaczęła się zmniejszać. Rok później miesięczna stopa inflacji spadła z 50 do 4 proc.[12].

Zmiany doprowadziły jednak również do zjawisk negatywnych. Choć firmy prywatne zaczęły się pojawiać i rozwijać w tempie znacznie szybszym, niż przewidywali ekonomiści, nie były w stanie zahamować tempa spadku produkcji dostarczanej z wielkich przedsiębiorstw państwowych. Problemy powodowało także otoczenie zewnętrzne, bo upadek Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG) – wspólnego rynku krajów socjalistycznych – zmusił przedsiębiorstwa do eksportu na bardziej wymagające rynki europejskie.

PKB gwałtownie się skurczył, o 11,6 proc. w 1990 roku, następnie w 1991 o kolejne 7,3 proc. Bezrobocie, za komunizmu zjawisko niemal nieznane, w roku 1990 wyniosło 6,5 proc. – dla wielu Polaków był to szok. W 1994 stopa bezrobocia wzrosła do 16 proc.[13].

Mimo wszystko w 1992 roku nastąpił przełom i Polska ponownie zaczęła się rozwijać. Na początku był to wzrost o 2,3 proc., ale zanotował go pierwszy kraj postkomunistyczny, który wrócił na ścieżkę wolności gospodarczej. Od tamtej pory Polska nie doświadczyła recesji, co czyni z niej jedyne państwo w Europie, które rozwija się nieprzerwanie od 22 lat. Od 1992 roku średnie tempo wzrostu wynosi nieco ponad 4 proc. rocznie.

Balcerowicz twierdzi, że – w przeciwieństwie do nieśmiałych kroków poczynionych przez wielu sąsiadów Polski – stoi za tym kompleksowy charakter reform.

Stanisław Gomułka, jeden z najbliższych doradców Balcerowicza, uważa, że ważną rolę odegrały także reformy wprowadzone przed rokiem 1989, w tym te zainicjowane przez ministra Wilczka. Działania te, w połączeniu z nieprzerwanym funkcjonowaniem dużej liczby gospodarstw rolnych – choć mało wydajnych – złożyły się w Polsce, w porównaniu z innymi krajami komunistycznymi, na znacznie większy sektor prywatny.

Mięso i dżinsy sprzedawane na chodnikach polskich miast stanowiły tylko jeden z celów programu Balcerowicza. Podzielił on swoje zadania na dwie podstawowe grupy – celem pierwszej z nich była stabilizacja makroekonomiczna, celem drugiej – liberalizacja gospodarcza. Reformy z pierwszej grupy bardzo szybko doprowadziły do pojawienia się towarów i pozwoliły na powstawanie nowych firm.

Druga transza reform miała bardziej długofalowy charakter, a ich celem była transformacja instytucjonalna Polski. Obejmowała ona dosłownie każdą dziedzinę – od stworzenia nowoczesnego, niezależnego banku centralnego po odbudowę przedwojennego kodeksu spółek handlowych, założenie giełdy papierów wartościowych i sprywatyzowanie firm państwowych.

Pierwsza fala biznesu wiązała się z działaniami wielu drapieżnych przedsiębiorców, którzy nie płacili podatków i nie przestrzegali żadnych norm.

Standardowym modelem było zaczynanie działalności od handlu detalicznego, często dosłownie na ulicy. Ci, którym się powiodło, szybko budowali duże firmy, a ci najsprytniejsi błyskawicznie przechodzili do produkcji, najpierw na niewielką skalę, potem na skalę krajową, a w końcu, w przypadku niewielkiej grupy wybrańców – na skalę międzynarodową.

Ta pierwsza fala tworzenia biznesu przypominała odradzanie się życia po pożarze lasu. Pierwsze rośliny, jakie pojawiają się na pogorzelisku, to często chwasty, a ich możliwości przetrwania są niewielkie. Tak samo było w przypadku licznych nowych firm, które jak grzyby po deszczu wyrastały na zgliszczach komunizmu.

Wielu z tych pierwszych graczy miało znakomite stanowiska w PZPR, szybko jednak zrozumiało, że zmieniająca się gospodarka otwiera dla nich dużo bardziej lukratywną przyszłość niż kariera partyjnego aparatczyka.

Trzy dni po katastrofalnych (dla komunistów) wyborach 4 czerwca Bogusław Kott, były wysoki urzędnik w Ministerstwie Finansów, zarejestrował pierwszy w Polsce prywatny bank komercyjny. Bank, działający pod dość pretensjonalną nazwą Banku Inicjatyw Gospodarczych SA (BIG SA), miał wielu wpływowych protektorów. Chociaż stanowił prywatne przedsięwzięcie, otrzymał kapitał z największych państwowych (i kontrolowanych przez partię) instytucji w kraju. Jedną z firm założycielskich była Fundacja Rozwoju Żeglarstwa, założona właśnie przez Kotta, ustępującego premiera Rakowskiego oraz Aleksandra Kwaśniewskiego, ministra w rządzie Rakowskiego, wysokiego urzędnika partyjnego, a później, w latach 1995–2005, prezydenta Polski[14].

Jednym z pierwszych akcjonariuszy banku był Jerzy Urban, znienawidzony rzecznik rządu stanu wojennego.

BIG, choć rozpoczynał działalność od siedmiu oddziałów, dzięki cichemu porozumieniu z Narodowym Bankiem Polskim i lewicowymi, postkomunistycznymi rządami, agresywnie przejmował znacznie większych rywali. Wprowadzał także innowacyjne rozwiązania, takie jak pierwsze w Polsce karty kredytowe, a nadmierny entuzjazm związany z udzielaniem kredytów hipotecznych denominowanych we frankach szwajcarskich tuż przed wybuchem globalnego kryzysu finansowego niemal doprowadził do jego upadku.

Obecnie bank, działający pod bardziej szacowną nazwą Millennium, jest własnością portugalskiej grupy BCP. Na skutek masowego wejścia do Polski banków zagranicznych, obecnie około dwóch trzecich polskiego sektora bankowego znajduje się w rękach obcych inwestorów. Spośród dużych państw europejskich to właśnie Polska ma rynek bankowy najbardziej nasycony zagranicznym kapitałem, a ten przyniósł nowoczesne sposoby szacowania ryzyka i metody zarządzania.

Onet.pl, jeden z największych polskich portali internetowych, opublikował niedawno raport na temat losów biznesmenów odgrywających czołową rolę we wczesnych latach dziewięćdziesiątych[15]. Wygląda to jak spis łotrzyków.

Andrzej Rzeźniczak dzięki założeniu pseudobanku, który proponował klientom podejrzanie wysokie stopy zwrotu, był w roku 1989 jednym z najbogatszych Polaków. W czasie transformacji podobne instytucje kwitły od Albanii po Władywostok. Rzeźniczak zbankrutował w 1992, a rok później ścigała go policja. Zmarł w więzieniu w 2010 roku.

Lech Grobelny, który pierwsze pieniądze zarobił w latach 70. na sprzedaży portretów Jana Pawła II, również założył własny bank, ale szybko zbankrutował i również ściągnął sobie na kark policję.

Być może najgłośniejszym przypadkiem był Kazimierz Grabek, polski „król żelatyny”. Grabek rozpoczął działalność pod koniec lat 80., produkując klej i żelatynę ze szczątków zwierzęcych i łamiąc niemal wszystkie przepisy dotyczące ochrony środowiska, podatkowe i inne. W roku 1992 był drugim najbogatszym człowiekiem w Polsce, budując swoje żelatynowe imperium na licznych, źle zabezpieczonych kredytach bankowych. Zyskał takie wpływy, że przejął kontrolę nad polskim rynkiem żelatyny i skłonił rząd do zablokowania importu. Jego skuteczną działalność lobbingową nazywano „grabbingiem”.

Pod koniec lat 90. polscy politycy stali się dużo bardziej świadomi ryzyka, jakie wiąże się z bliskimi relacjami z podejrzanymi biznesmenami; równolegle zwiększyła się skuteczność działania urzędów i wymiaru sprawiedliwości, częściowo dzięki dostosowywaniu polskich przepisów do unijnych regulacji.

Przez ostatnie dziesięć lat Grabek broni się przed zarzutami kryminalnymi w sprawach ekologicznych i finansowych, a ospały polski system sądowniczy domyka jeszcze toczące się przeciw niemu postępowania.

W czasie, gdy ludzie pokroju Grabka szybko wspinali się na sam szczyt, rozwinęło się wiele mniejszych przedsiębiorstw skrupulatnie przestrzegających prawa i przepisów podatkowych. To te firmy stały się brzozami i topolami zalesiającymi obecnie postkomunistyczny polski las.

W roku 1990 rozpoczął się długi marsz ku normalności gospodarczej, taki sam, jaki w roku 1939 brutalnie przerwała wojna.

W czasie pierwszych miesięcy transformacji Sachs usiłował wyswobodzić Polskę z jarzma zagranicznych długów, kontaktując się z najbogatszymi krajami świata zrzeszonymi w grupie G7 i tłumacząc, że kredyty, skumulowane za rządów poprzedniego, autorytarnego reżimu, nie powinny być spłacane. Kraje zachodnie się temu sprzeciwiały, ale koniec końców, kiedy w 1991 roku premierem został Jan Krzysztof Bielecki, duża część długu zagranicznego została umorzona.

Nowy rząd rozpoczął cykl rozmów z krajami zrzeszonymi w Klubie Paryskim, do którego należeli wierzyciele Polski, oraz Klubem Londyńskim zrzeszającym prywatnych pożyczkodawców. Ostatecznie dług wobec Klubu Paryskiego został zredukowany do co najmniej 50 proc., a dług wobec Klubu Paryskiego o 45 proc. – wystarczająco, by nie dławić reform ogromnymi płatnościami.

W roku 1991 Polska podpisała także umowę stowarzyszeniową z Europejską Wspólnotą Gospodarczą, prekursorem Unii Europejskiej, jasno precyzując intencje przyszłego członkostwa. Dwa lata później, 17 września – w rocznicę napaści Związku Radzieckiego na Polskę w czasie pierwszych tygodni II wojny światowej – ostatnie, stacjonujące w Polsce oddziały Armii Czerwonej załadowały się do pociągów i ruszyły na wschód.

Teraz Polska, dotychczas kraj uwięziony między Wschodem i Zachodem, mogła jasno sformułować swą intencję stania się pełnoprawnym członkiem wspólnoty państw zachodnich. To uczyniło z niej atrakcyjny kierunek lokowania biznesu przez inwestorów zagranicznych, chwalących coraz sprawniejszy system prawny, powrót na ścieżkę wzrostu gospodarczego, miliony odbiorców wciąż głodnych konsumpcji oraz duże zasoby wykwalifikowanej siły roboczej[16].

Bezpośrednie inwestycje zagraniczne wzrosły z poziomu bliskiego zera w 1989 roku do 109 milionów dolarów w 1990 roku. W 1992 inwestycje te przekroczyły kwotę miliarda dolarów, a w 1996 roku – 10 miliardów. Na koniec 2013 roku skumulowana kwota bezpośrednich inwestycji zagranicznych, według UNCTAD, agendy handlowej ONZ, wyniosła 252 miliardy dolarów[17].

Ten ogromny napływ pieniądza silnie wpłynął na modernizację kraju. Zagraniczne firmy przywiozły wraz z kapitałem zachodnie standardy zarządzania, praktyki, technologię i sprzęt, który zmusił pozostałe części gospodarki do szybkiej modernizacji.

Obecnie Fiat ma dużą montownię samochodów w południowej Polsce, a Volkswagen – inną, niedaleko Poznania. Dzięki temu dziesiątki polskich firm może być ich dostawcami – nie tylko dla lokalnej fabryki, ale dla całego europejskiego sektora samochodowego. Podobnie jest w przypadku elektroniki – pierwsze fabryki telewizorów płaskoekranowych, będących własnością koreańskiego LG i tajwańskiego Compala, również są szansą dla lokalnych dostawców.

Znakomitym przykładem tego, w jaki sposób zagraniczne inwestycje mogą modernizować sektor gospodarki, jest Lębork, miasto na północy Polski. Tam właśnie, wzdłuż drogi nr 6, biegnącej równolegle do wybrzeża Bałtyku, zgrabne białe budynki emitują w błękitne niebo niegroźnie wyglądający dym. To fabryka produkująca frytki i zarazem dziecko Ernsta Christopha Lehmann-Bärenklau, niemieckiego biznesmena, który po upadku muru berlińskiego w 1989 roku odkrył swą życiową szansę.

Pracował wówczas w sektorze przetwórstwa ziemniaczanego w Europie Zachodniej.

– Powiedziałem, że musimy pójść na wschód, ponieważ przenosi się tam McDonald’s i inne fast foody – mówi, siedząc w gabinecie wychodzącym na fabrykę.

Lokalizacji zaczął szukać we wszystkich krajach postkomunistycznych środkowej Europy, ale ostatecznie zdecydował się na Polskę, gdyż jest ona jednym z największych producentów ziemniaków na świecie. Wraz z holenderskimi partnerami Farm Frites, wydzierżawił liczącą 4 tysiące hektarów działkę, która Holendrom wydała się ogromna. Okazała się jednak za mała, aby zapewnić dostawy opiewające na 50 milionów dolarów dla fabryki, która w 1993 roku powstała w Lęborku. Miejscowi rolnicy, ze swoimi małymi polami, niskimi zbiorami i tradycyjnymi metodami uprawy, nie byli w stanie sprostać zapotrzebowaniu. Ponadto uprawiane w Polsce ziemniaki niezbyt nadawały się do obróbki.

– Były okrągłe, jak piłeczki tenisowe, a to nie jest dobry kształt na długie paski frytek, używanych przez takie firmy jak McDonald’s – mówi Lehmann-Bärenklau. W czasie tych pionierskich lat fabryka, jak też możliwość wydzierżawienia ziemi po bardzo atrakcyjnych cenach przyciągnęły rolników z całej Europy. – Mieliśmy ludzi ze Szkocji, Niemiec, Belgii i Holandii, którzy tutaj się osiedlili.

Farm Frites i osadnicy wprowadzili również nowe metody uprawy, których nauczyli polskich sąsiadów, zwiększając z 15 ton na hektar do ponad 40 ton plony właściwego gatunku ziemniaków. Teraz jedynie dwóch dostawców pracujących na potrzeby fabryki to cudzoziemcy. Dominują Polacy.

– To znakomity przykład sukcesu polskiego przemysłu ziemniaczanego – chwali Lehmann-Bärenklau.

Dzięki szybkiemu rozkwitowi Polski, który przyciągnął wielkie firmy (np. Unilever), jak również dzięki przedsiębiorcom, którzy dostrzegli szansę pojawiającą się raz w życiu, to samo działo się w całym kraju. Anglik Richard Worthington, oferujący w Warszawie pod koniec lat 90. maszyny piekarnicze, zorientował się, że trudno w tym mieście o filiżankę dobrej kawy. Polacy mieli zwyczaj picia naparu powstałego przez zalanie kawy wrzątkiem, który potem uważnie sączyli. Wpadł na niezbyt oryginalny pomysł otwarcia kawiarni w rodzaju Starbucksa, które natychmiast odniosły olbrzymi sukces. Jego sieć Coffeeheaven, z placówkami rozlokowanymi w całej Europie Środkowej, jest obecnie własnością brytyjskiej firmy Whitbread i częścią sieci Costa Coffee.

Luis Amaral, Portugalczyk, przyjechał do Polski w połowie lat 90., najpierw, aby pracować dla sklepów sieci Jerónimo Martins, która rozwijała dyskonty pod marką Biedronka. Koniec końców wykupił hurtownika Biedronki, Eurocash, i przekształcił firmę w jedno z największych przedsiębiorstw w Polsce.

– To był dziewiczy kraj – mówi Amaral o otoczeniu handlu detalicznego w czasach, kiedy stawiał pierwsze kroki w Polsce.

Stabilizację gospodarczą Polski umocniła nowa konstytucja, przyjęta w 1997 roku, która ustalała maksymalny poziom długu publicznego na 60 proc. PKB. W czasie drugiej kadencji Balcerowicza na stanowisku ministra finansów w latach 1997–2000 przeforsowano jeszcze bardziej radykalne rozwiązania, gwarantujące, że dług publiczny nie będzie mógł się wyrwać spod kontroli.

W 2004 roku Polska została członkiem Unii Europejskiej – był to efekt konsekwentnej polityki obu partii wywodzących się z „Solidarności”, a także postkomunistycznej lewicy. Podstawowy cel, jakim było członkostwo w Unii, stanowił najlepszą gwarancję na zablokowanie wszelkich populistycznych pomysłów mogących zagrozić gospodarce.

Skuteczność otwartych drzwi Unii widać najlepiej, jeśli porówna się Polskę z sąsiednią Ukrainą, której nigdy nie zaproponowano członkostwa, mimo że to kraj europejski. Podczas gdy perspektywa akcesji zjednoczyła większość polskich partii wokół rozsądnej polityki, której celem było dostosowanie kraju do standardów UE, na Ukrainie nic takiego się nie wydarzyło. Przy braku nadziei na wstąpienie do UE kolejne ukraińskie rządy lekką ręką niszczyły kraj i pogrążały go w korupcji. I tak Ukraina, słaba i niezdolna do obrony, padła łupem Rosji.

Fakty zaś są takie, że jeśli chodzi o dochód narodowy na głowę, to Ukraina, z dobrze rozwiniętym przemysłem lotniczym i obronnym, a także z rolnictwem mającym ogromny potencjał, była nieco bogatsza od Polski. Ćwierć wieku później polski dochód narodowy na jednego mieszkańca wynosi 13 tysięcy dolarów, a Ukrainy – 3900 dolarów[18].

Członkostwo w Unii uruchomiło także środki finansowe Brukseli, skutkując falą modernizacji. W latach 2008–2012 przełożyło się to na 67 miliardów euro w formie funduszy strukturalnych, a w budżecie na lata 2014–2020 zabezpieczone jest 119 miliardów dolarów w formie funduszy rolniczych i strukturalnych.

Rezultatem była prawdziwa rewolucja. Dzięki unijnym funduszom Polska wybudowała wreszcie nowoczesne lotniska, tory kolejowe i drogi. W czerwcu 2012 roku Jan Krzysztof Bielecki zaprosił grupę motocyklistów do przejechania się z Warszawy do Łodzi nową autostradą wreszcie łączącą stolicę Polski z resztą Europy. Można było w końcu zobaczyć u nas drogowskazy pokazujące drogę do Lizbony położonej na samym końcu europejskiej sieci autostrad. Wzdłuż nowo otwartej trasy stali ludzie robiący zdjęcia jadących samochodów.

W centrum stolicy Polski nie ma już starego Stadionu Dziesięciolecia i otaczającego go targowiska. Zastąpiła go ogromna, nowoczesna arena piłkarska, miejsce meczu otwarcia Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2012 roku.

Instytucje stworzone przez Balcerowicza i innych również okazały się trwałe. Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie jest teraz największym rynkiem w Europie Środkowej; wyprzedziła Wiedeń już wiele lat temu. Polskie banki, zdominowane przez inwestorów zagranicznych, okazały się dobrze dokapitalizowane i prężne pomimo fali kryzysu, jaki rozpoczął się w 2008 roku upadkiem Lehman Brothers w USA.

To, że Polska jako jedyny kraj Unii Europejskiej nie wpadła w recesję, wynika z zaistnienia wszystkich tych czynników: szczęścia, serii obniżek podatków, wprowadzonych akurat wtedy, kiedy rozpoczął się kryzys, oraz osłabienia polskiego złotego, co wsparło eksporterów. Ale pomógł także silny bank centralny i sprawnie funkcjonujący rząd. Rezultatem jest zapewne najlepsze ćwierć wieku w polskiej historii.

Marcin Piątkowski, ekonomista pracujący dla Banku Światowego, oblicza, że jeśli chodzi o dochód narodowy na głowę, to Polska ostatni raz była tak blisko poziomu zachodniej Europy w XVI wieku.

– Polska jest skazana na sukces – mówi Piątkowski. – Polska nie potrzebuje rewolucji. Nie musimy zmieniać modelu, musimy tylko go stopniowo zaadaptować.

Ale finisz wspinaczki, aby wreszcie Europę dogonić – coś, co Polsce nie udało się od ponad tysiąca lat pisanej historii – będzie dużo trudniejszy niż pierwszy etap.

Balcerowicz wierzy, że za 20 lat przeciętny Polak może być tak samo bogaty jak przeciętny Niemiec. Ale aby tak się stało, Polska musi nieprzerwanie wprowadzać ulepszenia i reformy. Trzeba usprawnić system sądowniczy, obecnie jeden z najpowolniejszych w Europie. Uniwersytety, wciąż będące w ogonie międzynarodowych rankingów, powinny znacznie poprawić wyniki. Wypada także, by rząd zrealizował w końcu swoje obietnice i usunął przeszkody biurokratyczne, hamujące rozwój biznesu.

Polska musi stać się bardziej innowacyjna, a to może być problem, gdyż obecnie kraj wydaje jedynie 0,9 proc. PKB na badania i rozwój (B+R), mniej więcej o jedną trzecią mniej niż najbardziej rozwinięte kraje kontynentu. Wydatki te w dużej mierze finansuje rząd – ponad połowę kosztów B+R. Sektor prywatny wciąż wydaje o wiele za mało. Jednym z powodów jest fakt, że obecne w Polsce firmy zagraniczne mają tutaj fabryki, natomiast badania i rozwój prowadzą u siebie w kraju.

Problemem są też kwestie demograficzne. Po tym, jak Polska wstąpiła do Unii w 2004 roku, z kraju wyjechało około dwóch milionów osób. Polska ma także jeden z najniższych w Europie przyrostów naturalnych. W połączeniu z niskim poziomem wskaźnika aktywności zawodowej[19] oraz stosunkowo niedużymi oszczędnościami oznacza to, że przyszłe rządy, aby zagwarantować wydajność gospodarki oraz dogonić najbogatsze kraje, będą musiały pokonać wiele przeszkód.

.BalcerowiczTowarzysze, siedzący przy stole konferencyjnym w swoim gabinecie w SGH, gdzie nad jego głową wisi przyznany mu dyplom uznania dla „Ojca polskiej transformacji”, jest pełen optymizmu. Wierzy, że Polska, która przez 300 lat była oderwana od Zachodu, jest w stanie odrobić ten dystans.

– Rynki, jeśli tylko pozwolić im działać, funkcjonują w każdej kulturze – przekonuje. Zaznacza, że w charakterze Polaków nie ma nic, co by sprawiło, że kraj ten odniósł większy sukces od sąsiadów. – Jeśli rynki nie funkcjonują, to tylko dlatego, że są zakazane. Nie mam wątpliwości, że gdy pojawia się liberalizacja, to pojawiają się też przedsiębiorcy.

I wielu przegranych – coś, o czym reformatorzy wiedzieli, że się stanie, i co zdegradowało ogromne połacie kraju, zwłaszcza w latach 90.

 Jan Cieński

Fragment książki „Od towarzyszy do kapitalistów”, wydanej przez Kurhaus Publishing.

Inne źródła:

  1. Tadeusz Kowalski et al., Institutional Change in the European Transition Economies. The case of Poland, Wydawnictwo Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, Poznań 2010.
  2. Leszek Balcerowicz, Poland: Stabilisation and Reforms Under Extraordinary and Normal Politics, projekt.
  3. Michael Kawalec, 20 Years of Economic Transformation. Did Poland Apply a Successful Big Bang?, 102010 Masters thesis. Faculty of Economics and Business, University of Amsterdam.
  4. Marek Belka, „How Poland’s EU Membership Helped Transform its Economy”, Occasional Paper, nr 88, Waszyngton, październik 2013.
  5. Andrzej Koźmiński, How it All Happened: Essay in Political Economy of Transition, Difin, Warszawa 2008.
  6. Stanisław Gomułka, „Transformacja gospodarczo-społeczna Polski 1989–2014 i współczesne wyzwania”, Nauka, nr 3/2014, s. 7–16.

[1]George Orwell, Rok 1984, tłum. Tomasz Mirkowicz, Kolekcja Gazety Wyborczej, t. 19, s. 220. [2]Dane Banku Światowego. [3]Olivier Blanchard, Kenneth Froot, Jeffrey Sachs, Transition in Eastern Europe, t. 2, Alain de Crombrugghe, David Lipton, The Government Budget and the Economic Transformation of Poland, s. 111. [4] Economic Journal on Eastern Europe And The Soviet Union, nr 1/1991, s. 9–36. Polish Hyperinflation and Stabilizaiton 1989–1990, Grzegorz W. Kolodko*, s. 15. [5] Richard J. Hunter, Leo V. Ryan, „Poland in 1989: Enter Tadeusz Mazowiecki and the Creation of the Balcerowicz Plan”, Research Journal of International Studies, nr 11, 1 lipca 2009, s. 31–39 (s. 31). [6] http://nczas.com/wiadomosci/polska/wilczek-przed-biurem-politycznym-powolywalem-sie-na-friedmana-a-jaruzelski-dlonmi-zatykal-uszy/ [dostęp 24.11.2014]. [7] Cały tekst: http://www.scribd.com/doc/444884/Ustawa-Wilczka [dostęp 24.11.2014]. [8] Jeffrey Sachs, The End of Poverty, Penguin Books, Nowy Jork 2006.
[9] Więcej na ten temat: http://jeffsachs.org/2012/03/what-i-did-in-russia/ [dostęp 24.11.2014]. [10] Jan Krzysztof Bielecki był premierem od stycznia do grudnia 1991 roku. Objął tekę po Tadeuszu Mazowieckim – przyp. Kurhaus Publishing. [11] Jeffrey Sachs, Shock Therapy in Poland: Perspectives of Five Years, wykład wygłoszony na Uniwersytecie Utah 6 i 7 kwietnia 1994, s. 269. [12] Tamże, s. 276. [13] Mariusz Onufer, Transformacja systemowa w Polsce. Stracona szansa czy otwarcie drzwi do jednoczącej się Europy?, Uniwersytet Wrocławski, Wrocław 2004, s. 134. [14]Więcej na ten temat: http://natemat.pl/9761,boguslaw-kott-odchodzi-z-banku-millennium-zaskakujacy-zyciorys-legendy-polskiej-bankowosci [dostęp 24.11.2014]. [15] Więcej na ten temat: http://biznes.onet.pl/milionerzy-lat-90,18550,5639532,16627097,fotoreportaze-detal-galeria [dostęp 24.11.2014]. [16]Richard J.Hunter Jr., Leo V. Ryan, „A Transitional Analysis of the Polish Economy: After Fifteen Years, Still a »Work in Progress«”, Global Economy Journal, t. 5, nr 2/2005, art. 6, s. 6. [17] Dane UNCTAD, http://unctadstat.unctad.org/wds/TableViewer/tableView.aspx [dostęp 24.11.2014]. [18] Dane Banku Światowego. [19] Definiowany jest jako udział osób aktywnych zawodowo (siły roboczej) w populacji osób w wieku produkcyjnym – przyp. Kurhaus Publishing.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 lutego 2015
Fot.Shutterstock