Polacy przytłoczeni wzrostem kosztów życia

Szkolne potrzeby, takie jak wyprawki, zajęcia dodatkowe, korepetycje i wycieczki, to największe finansowe wyzwanie tej jesieni dla 71 proc. rodziców dzieci w wieku szkolnym – wynika z najnowszego badania. Drugim największym wyzwaniem jest wzrost kosztów życia – wskazano.
74 proc. respondentów zamierza sfinansować szkolne potrzeby dziecka z bieżących dochodów
.Zgodnie z badaniem Santander Consumer Banku na to, że szkolne potrzeby są największym wyzwaniem finansowym tej jesieni, wskazują przede wszystkim kobiety. Taką opcję wybrało 75 proc. z nich. W przypadku mężczyzn było to 67 proc. Jest to główny wydatek także dla mieszkańców średniej wielkości miast (75 proc.) oraz osób zarabiających od 5000 do 5999 zł (76 proc.).
Drugim największym wyzwaniem finansowym jesieni jest dla badanych wzrost kosztów życia – taką opcję wybrało 49 proc. ankietowanych ogółem i 60 proc. osób o najniższych dochodach. Dalej wśród największych wyzwań pojawiły się wydatki na sezonowe ubrania (41 proc.), opłaty związane z serwisowaniem samochodu (29 proc.) i zobowiązania finansowe wobec banków, takie jak spłata rat kredytów (18 proc.).
„Priorytetyzowanie tych kosztów różni się w zależności od wieku, płci, miejsca zamieszkania, a także zarobków Polaków. Na przykład osoby do 39. roku życia częściej wskazują na potrzebę wymiany garderoby sezonowej (44 proc.), podczas gdy w najstarszej grupie wiekowej ten odsetek był najniższy (36 proc.). Wyniki wyglądają zupełnie odwrotnie, gdy mowa jest o wzroście kosztów życia – te najczęściej wymieniały osoby po pięćdziesiątce (53 proc.), a najmłodsi – najrzadziej (49 proc.)” – stwierdził, cytowany w badaniu, Marek Lewandowski z Santander Consumer Banku.
W publikacji wskazano, że 74 proc. respondentów zamierza sfinansować jesienne wydatki z bieżących dochodów, 39 proc. planuje skorzystać z oszczędności, a 36 proc. deklaruje, że wykorzysta środki z rządowych planów wsparcia, takich jak np. program 800+. Mniejsza część rodziców (21 proc.) zamierza skorzystać z zewnętrznego finansowania – np. kart kredytowych lub odroczonych płatności, a 5 proc. ankietowanych nie wyklucza pożyczenia środków od rodziny lub przyjaciół.
Do Polski wraca bezrobocie w najgorszym możliwym wydaniu
.Na naszych oczach do Polski wraca największy zbiorowy koszmar ostatnich dekad: rosnące bezrobocie. Kolejne pojawiające się w mediach dane za poprzedni rok pokazują, że źle się dzieje. A prognozy na rok 2025 mówią, że będzie jeszcze gorzej – pisze Paulina MATYSIAK.
Przede wszystkim zatrważające są informacje o skali zwolnień grupowych. W zeszłym roku pracodawcy zapowiedzieli, że obejmą one 37,5 tys. pracowników. To największa fala takich zwolnień od początku pandemii. Ogółem w zeszłym roku liczba zatrudnionych w Polsce spadła o 61 tysięcy. Takie zbiorcze statystyki nie na każdym robią wrażenie, ale przecież zwolnienie z pracy to tragedia konkretnej osoby i jej rodziny. Nie można inaczej niż dramatem określić zaproszenia do „programu dobrowolnych odejść”, wdrażanego właśnie w Poczcie Polskiej, gdzie takie zaproszenia dostają mąż i żona, obydwoje pracujący w tej spółce. Nie można inaczej niż dramatem określić zwolnienia kolejarzy z PKP Cargo, którzy na rzecz tej firmy często przepracowali po kilkadziesiąt lat.
Poza firmami, które zwalniają grupowo, są również te, które negocjują z pracownikami obniżki wynagrodzeń. To na krótką metę oczywiście rozwiązanie lepsze niż zwalnianie, ale można się spodziewać, że części tych firm niewiele to pomoże i zwolnienia i tak prędzej czy później nadejdą.
W kreskówkach to jest właśnie ten moment, gdy po uspokajaniu, że nie ma powodów do paniki, któryś z bohaterów poddaje się i zrezygnowanym głosem mówi: „OK, można panikować”.
Zwolnienia grupowe były rdzeniem katastrofy społecznej, która dotknęła miliony Polaków w trakcie transformacji ustrojowej i gospodarczej. Każda utrata pracy jest dla człowieka co najmniej życiowym problemem, bardzo często wręcz dramatem. Ale zwolnienia grupowe są jak bomba zdetonowana w samym centrum lokalnej społeczności. Zwłaszcza w mniejszych miastach i na prowincji zamknięcie całego dużego zakładu pracy (lub zwolnienie z niego kilkudziesięciu procent pracowników) zastawia na tych ludzi i ich rodziny pułapkę. Traci się pracę, gdy jednocześnie spada popyt na pracownika.
Wszyscy znamy historie miejscowości, które dekadami podnosiły się po zamknięciu największego zakładu w okolicy. Wszyscy też niestety znamy historie miejscowości, które do dziś się po tym nie podniosły. Niestety, do Polski wraca model bezrobocia w najgorszym możliwym wydaniu. Bezrobocia, które grozi powstawaniem wysp biedy, gdzie w najlepszym razie ludzie będą zmuszeni do szukania pracy wiele kilometrów od domu, a w najgorszym – tej pracy po prostu przez lata nie znajdą.
Od razu trzeba też powiedzieć o ważnej kwestii. Liberałowie bowiem starają się jeszcze pudrować rzeczywistość i wskazują, że przecież raportowany przez GUS poziom bezrobocia nie rośnie w sposób gwałtowny. To prawda, ale jak słusznie zauważa Remigiusz Okraska, jesteśmy w momencie, gdy na emeryturę na bieżąco odchodzą ludzie z pokolenia wyżu demograficznego, a na rynek pracy wchodzą pokolenia niżu. I nawet saldo migracji nie rekompensuje tych strat. Bezrobocie więc powinno maleć lub przynajmniej stać w miejscu.
To nie tylko wyjaśnienie tego pozornego paradoksu. Musimy o tym pamiętać, bo nieciekawa sytuacja demograficzna Polski może przez lata maskować rzeczywistość i rosnący problem bezrobocia. A przy skali zwolnień grupowych, o których słyszymy, nie możemy czekać, aż „rynek sam się ureguluje”. To jest moment, gdy państwo musi zacząć interweniować. A przy ogólnych danych, które na pierwszy rzut oka nie wydają się katastrofalne, możemy mieć niestety pewność, że samo z siebie nie zareaguje. Dlatego potrzebna jest presja na rząd i podnoszenie tej kwestii najczęściej, jak można, żeby stała się podstawowym tematem naszej debaty publicznej.
Moja babcia nauczyła mnie tego, że pracę trzeba szanować. Gorzej, jeśli praca – a raczej zakład pracy czy zarząd firmy nie szanują pracowników i podchodzą do kwestii zatrudnienia jak do kolejnej rubryki w Excelu, którą się optymalizuje. A pod tą rubryką kryją się ludzkie dramaty, redukcje, zwolnienia bądź wypychanie na samozatrudnienie.
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/paulina-matysiak-bez-pracy-nie-ma-kolaczy/
PAP/MB






