Polska solidarność z Białorusią. Wystawa w Ambasadzie RP w Rzymie

Polska solidarność z Białorusią – to temat wystawy otwartej w ambasadzie RP we Włoszech. Do polskiej placówki w Rzymie przybyli przedstawiciele Ambasady Ludowej Białorusi i wspólnoty białoruskiej.

Polska jest adwokatem narodu Białorusi

.Na wystawie przypomniano, że Polska od lat popiera demokratyczne aspiracje Białorusinów, a po sfałszowanych wyborach prezydenckich na Białorusi w sierpniu 2020 roku wsparcie to osiągnęło bezprecedensowy poziom.

Pod hasłem Solidarność z Białorusią polski rząd uruchomił program pomocy w wys. 50 mln złotych – podkreślono. Przedstawiona też została działalność Fundacji Białoruski Dom.

Witając przybyłych, pełniący obowiązki szefa placówki Ryszard Schnepf zapewnił, że dla Polski bardzo ważne jest to, co dzieje się na Białorusi. Przypomniał o uwięzionym przez białoruski reżim dziennikarzu Andrzeju Poczobucie oraz o polskich apelach o jego uwolnienie.

Charge d’affaires ambasady polskiej we Włoszech zaznaczył, że chociaż sytuacja na świecie jest napięta w różnych punktach, należy pamiętać zawsze o tym, co dzieje się na Białorusi.

Prezes Białoruskiego Domu w Warszawie Aleś Zarembiuk podkreślił, że Polska jest adwokatem narodu Białorusi i oddana jest od lat sprawie tego kraju.

Również on przypomniał o uwięzionym Andrzeju Poczobucie, którego poznał ponad 20 lat temu oraz o przebywającym w więzieniu laureacie Pokojowej Nagrody Nobla Alesiu Bialackim, który niedawno skończył 63 lata. – Polska i Włochy są prawdziwymi przyjaciółmi Białorusi – podkreślił.

„Polska solidarność z Białorusią”. Okazja do rozmów o wolnej Białorusi

.Mieszkająca od trzech lat we Włoszech białoruska uchodźczyni Julia Juchno powiedziała w czasie spotkania, że białoruskie Ambasady Ludowe, tworzone przez białoruską diasporę w proteście przeciwko fałszerstwom wyborczym z 2020 roku, znajdują się w 25 krajach. – Pomagamy białoruskim uchodźcom, przybywającym do Europy od pięciu lat – powiedziała Juchno. Jak zaznaczyła, Alaksandr Łukaszenka, który ułaskawił ostatnio grupę więźniów, faktycznie ich deportował, wyrzucił z Białorusi.

– Musimy im udzielić konkretnej pomocy – stwierdziła Julia Juchno z Ambasady Ludowej Białorusi we Włoszech. Jak podkreśliła, jako jej reprezentantka złożyła kwiaty na polskim cmentarzu wojennym na Monte Cassino. – Białoruś jest jak wielkie więzienie. Proszę, byście dalej nas wspierali, byśmy stali się wolnym, demokratycznym europejskim krajem – mówiła.

Lekcja z Rousseau na polsko-białoruskiej granicy

.Nie jest naszym obowiązkiem poświęcać się dla innych tylko dlatego, że cierpią. Czasem lepiej pomoże ktoś inny niż my. I czasem pomoc nie jest niczyim obowiązkiem, jeśli poszkodowany sam ściąga na siebie nieszczęście – pisze prof. Jacek HOŁÓWKA.

Wzeszłym roku zaszły dwa ważne zdarzenia. W Ameryce zmarł Richard Boyd, ciekawy filozof z Cornell University, zajmujący się filozofią Jeana-Jacques’a Rousseau. Bez żadnego związku z tym pierwszym faktem zaszedł drugi na wschodniej granicy Polski. Białoruskie służby bezpieczeństwa podjęły bezprecedensową kampanię przemycania imigrantów z Bliskiego i dalszego Wschodu przez Polskę do Niemiec. Tych zdarzeń nie wiążą żadne wspólne przyczyny, ale wiąże je coś ważniejszego – podobne myśli – które mogą jeszcze odegrać istotną rolę w przyszłości. W opublikowanym kilka lat wcześniej artykule Pity’s Pathologies Portrayed Richard Boyd pokazał, że współczucie w polityce jest złym doradcą. To się potwierdziło w roku 2021, gdy kampania Łukaszenki wyrwała z milczenia cichych zwolenników Rousseau w Polsce i skłoniła wielu z nich, by argumentować, że obowiązkiem Polaków jest ratować nieszczęśników, którzy znaleźli się na granicy wprowadzeni w błąd przez manipulujących doradców. W tej grupie komentatorów znaleźli się przedstawiciele z organizacji pomocy humanitarnej i dostojnicy kościelni. Choć odwoływali się do zasad etyki chrześcijańskiej lub do naturalnego poczucia obowiązku, ich postawę najlepiej opisuje koncepcja współczucia stworzona przez Rousseau i włożona w usta anonimowej sanitariuszki: Non ignara mali, miseris succurrere disco („Wiedząc, czym jest niedola, staram się ulżyć w nieszczęściu” (Emil, II, 24)). Choć Boyd jest poruszony tymi słowami, stara się wykazać, że Rousseau tu się myli i że gdzie indziej przyznaje się do błędu. Nie jest naszym obowiązkiem poświęcać się dla innych tylko dlatego, że cierpią. Czasem lepiej pomoże ktoś inny niż my. I czasem pomoc nie jest niczyim obowiązkiem, jeśli poszkodowany sam ściąga na siebie nieszczęście. To trafna analiza – jak sądzę.

Rousseau jest często uważany za jednego z inspiratorów rewolucji francuskiej, i chyba słusznie. Autor traktatów – Rozprawy o pochodzeniu i podstawach nierówności, Umowy społecznej oraz Uwag o rządzie polskim – wzbudzał zawsze u swych czytelników silne, lecz chaotyczne uczucia. Od niego pochodzi sławny aforyzm: „Człowiek urodził się wolny, a wszędzie jest w okowach”. Te okowy autor opisywał na wiele sposobów, ale nie znalazł skuteczniejszego sposobu uwolnienia nas od kajdan niż przez jakąś rewolucję – najchętniej moralną. Trudno pomóc nam inaczej. Jesteśmy fizycznie słabsi niż człowiek pierwotny. Wykorzystujemy wyższe wykształcenie głównie do promowania własnej kariery, a nie do rozpowszechnienia wyższego stylu życia. Brak nam gotowości do współpracy i szczerego zainteresowania się sztuką i filozofią. Pociąga nas życie dworskie i salonowe. Z satysfakcją patrzymy, jak promocje w siłach zbrojnych przypadają ludziom prymitywnym i butnym, jak karierę w urzędach robią ludzie służalczy i sprytni, jak Kościołem zarządzają jednostki szukające władzy i silnie motywowane przez atrakcje życia doczesnego. Czy to zepsucie społeczne powinno być tolerowane? Rousseau chce nie pozwolić. Twierdzi, że konieczna jest głęboka przemiana w umysłach i w czynach. Trzeba rozkrzewić postawę szerokiej życzliwości i chęć wzajemnej pomocy. W traktacie Emil daje się poznać jako rzecznik powszechnej i głębokiej reformy etycznej. Wszyscy zasługujemy na miłość, opiekę, pomoc, równość, wolność i szacunek. Dlaczego ich nie otrzymujemy? Przez pychę, ambicję, złą wolę, egoizm i hipokryzję.

Te intencje zawsze budziły podziw, a u pewnych ludzi, którym tradycja nadała imię „dziamdziaków” (od „Jean-Jacques”), te żądania wywoływały nieznający granic zapał kaznodziejski. Można jednak wątpić, czy Rousseau był zadowolony z tego, jakie pasje polityczne zostały obudzone przez jego apele. Był marzycielem i utopistą. Chętnie budził entuzjazm moralny, nie pamiętając, że to uczucie wybucha jasnym i palącym blaskiem, ale nazajutrz gaśnie bez śladu. Sentymentalizm to choroba zaraźliwa, niebezpieczna i skłaniająca do działania na ślepo, byle w dobrej sprawie. To ona wywołuje wojny religijne, inspiruje okrutne ideologie i bezmyślne potępienia.

Rousseau był wychowany w wierze protestanckiej, ale wykształcenie otrzymał w szkole katolickiej. Na swój sposób kochał obie wiary i nigdy nie przestał wierzyć w zbawienie wieczne. Oba wyznania lekceważył jednak za bezcelowe konflikty. Szukał dla nich kompromisowego rozejmu i nawet wierzył, że takie rozwiązanie znalazł. W Emilu nalegał, by mądry wychowawca uczył nie jakiejś jednej wyróżnionej wiary, tylko syntetycznego, bezstronnego deizmu; czyli wiary w Boga bez wiary w jakikolwiek kościół. Jego zdaniem istnieje jakaś nieznana ludziom wielka i dobra siła, którą powinniśmy czcić i której powinniśmy być posłuszni. Jednak nie powinniśmy się silić na jej zrozumienie, gdyż Boga nie da się poznać. Wystarczy zachwycać się Jego władzą i Jego niezrozumiałymi, choć mądrymi dekretami. Była to charakterystyczna dla Rousseau górnolotna naiwność. Chyba wszyscy rozumiemy, że wiary w Boga nie da się zastąpić jakimś deizmem, podobnie jak nie da się namówić pokerzystów, by nie niszczyli siebie nawzajem, podbijając stawkę coraz wyżej, tylko zechcieli pozwolić każdemu, by sobie trochę ugrał.

Rousseau był zakochany w swoim geniuszu i potrafił się czuć dobrze tylko wtedy, gdy go otaczano podziwem i uwielbieniem. Swoje rozdrażnienie światem przetworzył na zachwyt teatrem. W teatrze nasze uczucia są czyste i bezinteresowne, silne i bez praktycznych konsekwencji. Richard Boyd zwraca uwagę, że takie umiłowanie teatru pozwala uwolnić samego siebie od zaangażowania i poświęcenia, a ewentualnego beneficjariusza naszej dobroczynności od uzależnienia od darczyńcy. Boyd przypomina też, że choć Rousseau domaga się, byśmy pomagali zawsze, gdy widzimy krzywdę, cierpienie i smutek, to jednak przypomina, że jest to tragiczny obowiązek, ściągający niebezpieczeństwo na obie strony, i wolno się od jego wykonania uchylić. Dobroczyńca dość wiele ryzykuje. Może być zmuszony po pewnym czasie do świadczenia szerszej pomocy niż ta, której wymaga odruch współczucia. Także człowiek uratowany może się uzależnić od dobrych samarytan i stać się roszczeniowym fajtłapą. Wszystkie dobrze działające organizacje filantropijne znają tę prawidłowość. Rousseau też ją znał i dlatego, jak przyznał, tak bardzo kochał teatr. Tam widz nie popada w uzależnienie od postaci pokazanych na scenie, tylko uczy się, że naiwna i gorączkowa chęć pomocy to moralna pułapka, której nie należy ulegać pod groźbą ściągnięcia kłopotów na wszystkich dookoła. Dobry samarytanin nie będzie mógł opędzić się od natrętów, a pocieszany nieszczęśnik może łatwo popaść w coraz większe uzależnienie od swego opiekuna. Rousseau wspomina o tym w liście do pana d’Alembert, przyznając, że chodzi do teatru po to, by zapomnieć o przyjaciołach i sąsiadach, by się oderwać od głodujących i chorych, by się nacieszyć nierealnością świata. Czy to objaw bezduszności i twardego serca?

Może być różnie. Chwila namysłu wystarczy, by zrozumieć, że tylko powściągliwe pomaganie jest dobre, a intensywne jest zawsze niebezpieczne i uzależniające. Pisał o tym na przykład Seneka. Jednak z drugiej strony wielu nawiedzonych kaznodziei z upodobaniem zamazuje tę różnicę. Rousseau ją dostrzegał i nie zawsze upajał się wizją braterskiej pomocy obejmującej wszystkich ludzi. Jego opis odczuć człowieka ogarniętego współczuciem to wspaniałe przedstawienie teatralne, pełne kontrastów i niekonsekwencji, samopotępienia i gorączkowej wzniosłości. Sławę zdobyły słowa z Emila: „Wyobraźnia łatwiej stawia nas na miejscu nędzarza niż na miejscu szczęśliwca; czujemy, że jeden z tych stanów dotyka nas bardziej niż drugi. Litość jest uczuciem miłym, ponieważ stawiając na miejscu człowieka cierpiącego, odczuwa się jednak przyjemność, że się nie cierpi jak on” (Emil, I, 21). To jest najważniejsza lekcja z Rousseau. Litość to zwodnicze uczucie. Kto go nigdy nie odczuwa, jest zatwardziałym egoistą. Kto pozwala, by ono kierowało jego rozumem, jest naiwnym utopistą. O czymś podobnym pisał św. Augustyn, robiąc sobie wyrzuty za przypatrywanie się walce gladiatorów. Podobne myśli znajdujemy w powieściach wojennych, podkreślających bezużyteczność poświęcenia na froncie, gdy wojny nie da się wygrać. Choć przeciw temu stanowisku powstał poemat Lorda Tennysona o ataku lekkiej brygady przed frontem oddziałów rosyjskich pod Bałakławą – co zdaniem autora było aktem bohaterstwa, zbędnym, ale wielkim poświęceniem dla własnego kraju. W Reducie Ordona tego nie ma. Tam dowódca nie miał innego wyjścia, tylko musiał wysadzić własne umocnienia w powietrze. Niemniej każdemu, kto chce pomagać innym, powinny brzmieć w uszach złowieszcze słowa Rousseau: „Litość jest uczuciem miłym”. A tym, którzy tych słów nie słyszą, chyba się wydaje, że słyszą brawa, którymi w przyszłości będą nagrodzone ich czyny. To dość naiwne złudzenie.

Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/prof-jacek-holowka-lekcja-z-rousseau

PAP/MB

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 października 2025