Agata CZARNACKA: "Panaceum innowacyjności. Na marginesie „Listu w obronie filozofii”

"Panaceum innowacyjności. Na marginesie „Listu w obronie filozofii”

Photo of Agata CZARNACKA

Agata CZARNACKA

Filozofka, tłumaczka, analityczka polityki. Od marca 2012 r. redaktor naczelna portalu Lewica24.pl. Naukowo – w Instytucie Filozofii UW – bada normalność.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Jak uzasadniać swoje potrzeby i interesy w polityce? To pytanie zaczęło mnie fascynować, kiedy byłam mniej więcej na drugim roku filozofii – i do dzisiaj nie przestało. Mało kto zdaje sobie sprawę, że pod tym właśnie względem – podstawowym z punktu widzenia budowy sfery publicznej, obywatelskiego dialogu, konsultacji społecznych i demokratycznej partycypacji – w Polsce jest bardzo ciężko.

Zazwyczaj niepodważalne wartości, na które obywatele mogą się powoływać, żeby ugruntować i uzasadnić swoje polityczne postulaty, zapisuje się w konstytucjach. W preambułach, gdzie ich kolejność po przecinkach powinna budzić dzikie spory wśród członków konstytuanty. Jasno i wyraźnie wyartykułowane, powiedzmy: wolność, równość, braterstwo, odbijają się następnie w konkretnych artykułach, ustawiając hierarchię ważności, rozstrzygając zawczasu spory o to, co można zrobić w imię czego i pod jakim warunkiem.

A jednak w polskiej konstytucji takiego „kręgosłupa” brakuje. Niby są wartości chrześcijańskie, ale w jednej linii z poszanowaniem dla tych, „którzy nie podzielają tej wiary”. Niby są prawa człowieka, ale wcale nie wszystkie – a przecież selekcji zawsze dokonuje się „odgórnie”. Tego samego zabiegu dokonano zresztą z Kartą Praw Podstawowych UE – ratyfikowanie jej tylko w części wyeliminowało możliwość powoływania się Polaków na nią jako na „rozstrzygający autorytet”. I tak sobie argumentujemy jak dzieci we mgle, bez latarni morskiej, bez prowadzącej nas balustrady, bez szansy na wypracowanie narodowej zgody.

Dzięki kalejdoskopowi afiliacji – akademickich, ideowych, politycznych – obserwujemy zalążki czegoś, czego w Polsce nie widziano od co najmniej dekady: narodowej zgody. 

Problem ten próbują przekroczyć autorzy i sygnatariusze „Listu w obronie filozofii”. Dzięki kalejdoskopowi afiliacji – akademickich, ideowych, politycznych – obserwujemy tu zalążki czegoś, czego w Polsce nie widziano od co najmniej dekady, właśnie owej narodowej zgody. Powściągliwość w formułowaniu celów też pomogła. Dla wielu postulat wprowadzenia zajęć z filozofii w miejsce lekcji religii oznaczałby zbyt wiele, a przecież wśród sygnatariuszy znajdą się i tacy, którzy głoszą go od dawna. A jeszcze ciekawsze jest, na jakie argumenty i wartości powołali się autorzy listu, by uzyskać aż takie poparcie.

Podstawowymi wartościami odniesienia, jakimi posługuje się dzisiejszy dyskurs polityczny i opinia publiczna w odniesieniu do systemu naukowego są „innowacyjność“ oraz „kapitał społeczny“ – pierwszy termin luźno pokrywa się znaczeniowo z modną jeszcze niedawno „gospodarką opartą na wiedzy“, drugi zaś zazębia się z postulatem „gospodarki opartej na umiejętnościach i kompetencjach“ – są to dwa filary tzw. Strategii Lizbońskiej – społeczno-gospodarczego planu rozwojowego dla Unii Europejskiej z 2000 r. i jej późniejszych aplikacji i rozwinięć.

Zgodnie z oficjalną wykładnią Unii Europejskiej – zawartą między innymi w Konkluzjach Rady Europejskiej na temat roli rozwoju umiejętności i kompetencji w realizacji celów Strategii Lizbońskiej z 2005 r. – „’umiejętności i kompetencje’ obejmują cały zakres rezultatów wszelkich form kształcenia, także rezultaty wykształcenia formalnego, pozaformalnego i nieformalnego. Umiejętności i kompetencje przyczyniają się do samorealizacji, aktywnego obywatelstwa i spójności społecznej, oraz stanowią podstawę wzrostu gospodarczego. Mają też pozytywny wpływ na zdolność adaptacji, innowacyjność oraz rozwój przedsiębiorczości.“

W odróżnieniu od wprowadzonego przez ekonomistów ze słynnej neoliberalnej szkoły chicagowskiej pojęcia „kapitał ludzki“, definiującego człowieka jako „najcenniejszy zasób przedsiębiorstwa“ i mierzonego z jednej strony wkładem kosztowym w jednostkową edukację, a z drugiej – wielkością generowanej przez jednostkę wartości ekonomicznej, „kompetencje i umiejętności“, jak również „kapitał społeczny“ odnoszą się nie tyle do wymiaru ekonomicznego, co społecznego, gdzie wymiar gospodarczy jest tylko częścią projektowanego dobrobytu, czy raczej dobrostanu.

Autorzy „Listu w obronie filozofii” skupili się na innowacyjności. Istnieje przecież mocne przekonanie, że innowacyjne społeczeństwa nigdy nie są biedne. Zwolennicy tej tezy wskazują na silną korelację poziomu innowacyjności z poziomem wzrostu gospodarczego. Polityka gospodarcza Unii Europejskiej opiera się dziś na przekonaniu, że właśnie innowacyjność w połączeniu z wysokim poziomem kompetencji siły roboczej może przywrócić Europie konkurencyjność w obszarze produkcji, gdyż technologiczne zaawansowanie i możliwość podejmowania skomplikowanych zadań skompensują tanią siłę roboczą w krajach rozwijających się i wygenerują pola specjalizacji dla europejskiego przemysłu.

U nas z kolei jakiś czas temu furorę zrobił socjolog Richard Florida, argumentujący, że „kreatywne”, a więc innowacyjne, a więc bogate społeczeństwo, to takie, w którym dobrze się żyje przedstawicielom mniejszości. W skonstruowanym przez niego „Wskaźniku Kreatywności” dwudziestopięcioprocentową istotność miał tak zwany „Wskaźnik Liczby Gejów”, według autora – praktyczny miernik społecznej tolerancji.

Bez względu na szereg zastrzeżeń, jakie musi budzić już tylko tak zaprojektowany „Wskaźnik Kreatywności“, trzeba pamiętać, że propozycja Floridy to jedna z najlepiej znanych i najczęściej przywoływanych w programach politycznych koncepcji wytwarzania społecznych warunków innowacyjności. Jakie jest jednak jej przełożenie na debatę o systemie szkolnictwa wyższego i nauki?

To właśnie te „miękkie”, generowane przez humanistów zmiany przynoszą realne społeczne efekty znacznie szybciej niż „twarde” innowacje technologiczne. 

Podstawową kwestią jest tu rozumienie innowacyjności jako nadrzędnego celu kreowania zmian społecznych. Innowacyjność mierzalna – liczba patentów na jednego mieszkańca danego regionu – to oczywiście świetny wskaźnik politycznego sukcesu. Rozumieć go należy w ten sposób, że udało się wyegzekwować zabijające innowacyjność kalibrowanie procesu wynalazczości do istniejących wymogów systemu zarządzania wiedzą (granty, awans naukowy, obecność „ekspertów” w mediach itd.). A przecież dowartościowanie innowacyjności powinno oznaczać wbudowaną w system – zarówno gospodarczy, jak i system zarządzania wiedzą – gotowości do wdrażania zmian systemowych: generujących nowe wciąż nowe procesy produkcji, wymogi, potrzeby i problemy.

W takim ujęciu innowacyjność warto zdefiniować nie w odniesieniu do patentów, ale w relacji do zasobów – będzie to proces dostrzegania nowych lub redefiniowania znanych zasobów bądź skokowej zmiany w sposobach ich wykorzystywania. Innowacyjne są na przykład: wyprodukowanie nowego typu zasobów – danych osobowych, nowe technologie wydobywcze gazu, ropy itd., podnoszenie efektywności technologii pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych, nowe planowanie inteligentnych sieci przesyłu energii… Ale także wypracowywanie nowych narzędzi politycznych wymuszających zmiany w myśleniu, wykorzystywanie internetu w celach politycznych, nowe postulaty społeczne odpowiadające na rewolucyjne zmiany w obszarze sił produkcji czy technologicznej infrastruktury.

To właśnie te „miękkie”, generowane przez humanistów zmiany, przynoszą realne społeczne efekty znacznie szybciej niż „twarde” innowacje technologiczne. Zazwyczaj też ich dobroczynne skutki obejmują znakomicie większe grupy ludzi. Na przykład, całe społeczeństwa, a nie tylko elitę przemysłu czy finansów.

Krótko mówiąc, innowacyjność to przede wszystkim zmiana wyobraźni o naszym stosunku do otaczającego nas świata. Jako taka, jest ściśle związana z nie-specjalizacyjnym, wieloaspektowym modelem edukacyjnym i wspomnianym w cytowanych Konkluzjach Rady Europejskiej z 2005 r. postulatach samorealizacji, adaptacji i aktywnego obywatelstwa.

Najważniejszym czynnikiem wspierającym innowacyjność to taki system edukacji, w tym edukacji wyższej, który stymuluje samodzielność poznawczą, myślenie abstrakcyjne, syntetyczne i systemowe. 

Gotowość do radykalnych zmian technologicznego paradygmatu nie tylko podnosi efektywność i konkurencyjność procesów produkcji, ale także generuje stały popyt na – najlepiej produkowane lokalnie – nowe technologie. Z drugiej strony, obywatelski wymiar innowacyjności wymaga przeprowadzenia zmian społecznych minimalizujących systemowe ryzyko wychodzenia poza utrwalone, instytucjonalne ramy procesu akumulacji wiedzy. Dotyczy to zarówno minimalizacji osobistego obciążenia – w społecznościach o wysokim „Wskaźniku Liczby Gejów“ prawdopodobnie najbardziej przyczynia się do podnoszenia wskaźnika innowacyjności społeczne przyzwolenie na model życia nie wymagający stabilizacji i zaciągania kredytów – jak i niwelowania ryzyka systemowego.

Rozwiązania prawne w rodzaju funduszy venture capital, łatwości ogłaszania osobistego bankructwa, ale również niwelujący systemowe ryzyko gospodarcze system osłon społecznych – to wszystko czynniki wspierające innowacyjność.

Ale najważniejszy z nich to taki system edukacji, w tym edukacji wyższej, który stymuluje samodzielność poznawczą, myślenie abstrakcyjne, syntetyczne i systemowe. A to już nie może się obejść bez interdyscyplinarności i mocnych podstaw humanistycznych.

Agata Czarnacka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 stycznia 2014