Bartosz KABAŁA: Naukowa postprawda. Świat nauki i medycyny niewolny od szarlatanerii

Naukowa postprawda.
Świat nauki i medycyny niewolny od szarlatanerii

Photo of Bartosz KABAŁA

Bartosz KABAŁA

Popularyzator nauki łączący zainteresowania polityką, literaturą i nauką. Przyszły lekarz. Z pasją już dziś popularyzujący medycynę na Twitterze: @KabalaBartek

zobacz inne teksty Autora

Postprawda atakuje naukę. Dowiadujemy się, że szczepionki powodują autyzm, zawierają rtęć, lekarze nie umieją leczyć, a podręczniki medyczne kłamią. Dowiadujemy się tego także – o zgrozo – z mediów publicznych – zauważa Bartosz KABAŁA

.Termin „postprawda” już do znudzenia jest powtarzany w kontekście polityki i nowych mediów — zwłaszcza po kolejnych ważnych głosowaniach, w których na decyzje wyborców wpłynęły nieprawdy, półprawdy i przeinaczenia szerzące się w internecie. W istocie postprawda nie jest niczym nowym, to wyłącznie nazywanie starych, dobrze znanych zjawisk (takich jak kłamstwo, manipulacja czy efekt potwierdzenia) nowymi, zgrabnymi określeniami. Novum jest skala zjawiska — dziś internet, siła mediów i polityczny cynizm nadają mu zupełnie nowy wymiar i sprawiają, że postprawda wkracza do wszystkich dziedzin naszej aktywności, w tym nauki i medycyny.

Według definicji „Słownika oksfordzkiego” postprawda, uznana przez jego kolegium redakcyjne za słowo roku 2016, to sytuacja, w której kształtowanie opinii publicznej opiera się przede wszystkim na emocjach, a mniej na faktach. Istotne jest jednak, że w kreowaniu postprawdy nie odrzuca się faktów całkowicie; głoszący ją stosują metodę doboru informacji, bardzo ładnie nazwaną po angielsku „cherry-picking”. Polega ona na wyborze z puli tylko faktów mówiących „B”, chociaż większość z nich mówi „A”. W świecie zalanym informacjami taki dobór nie jest trudny, na wszystko znajdzie się dowód. A jeśli nie, to można go stworzyć, choć to zdecydowanie częściej zdarza się w polityce niż w nauce.

Ostatnio prześledziłem poczynania przedstawicieli świata medycyny alternatywnej. Świata, który jak żaden inny przypomina dzisiejszy świat polityki, w którym prawda nie ma znaczenia. Szczepionki powodują autyzm, zawierają rtęć, lekarze nie umieją leczyć, a podręczniki medyczne kłamią — to tylko niektóre z treści, jakimi dzielą się antyszczepionkowcy i specjaliści od medycyny alternatywnej. Zazwyczaj w internecie, chociaż coraz częściej, co zauważam ze zgrozą, w mediach publicznych.

W świecie tym korzysta się z tych samych narzędzi, jakimi z wprawą posługują się niektórzy politycy. Manipulacja, kłamstwo, teoria spiskowa i podważanie zaufania do instytucji — wszystkie one znajdują zastosowanie w budowaniu naukowej postprawdy.

Nie jest to zjawisko nowe. Nie pisałbym o nim z takim przerażeniem, gdyby świat alternatywnej nauki pozostawał tam, gdzie był do tej pory — w internecie i na kameralnych spotkaniach w niewielkich świetlicach; gdyby tego rodzaju kwestie były zawarte w książkach o znikomym nakładzie i słabej sprzedaży, w broszurach czytanych tylko przez twardogłowych „pasjonatów”. Sprawa jest jednak poważna. W Telewizji Polskiej nadawane są programy o wyraźnie antyszczepionkowym wydźwięku, popularność internetową zdobywają różnej maści znachorzy, których książki można znaleźć na eksponowanych półkach w księgarniach, a za Atlantykiem prezydent Trump (jego tweety zdecydowanie mówią o jego poglądach na tę sprawę) z jednym z najważniejszych przedstawicieli ruchu antyszczepionkowego, Robertem F. Kennedym Jr., planuje utworzenie wszechwładnej komisji ds. bezpieczeństwa szczepionek i naukowej uczciwości.[1] [2]

Warto poznać budowę naukowej postprawdy, bo jak powiedział znany fizyk i noblista: „Czego nie mogę zbudować, nie mogę zrozumieć”.

Po pierwsze, emocje 

One są najważniejsze. Człowiek musi przede wszystkim czuć, a nie myśleć. Najlepszym przykładem są szczepionki. W niedawno nadawanym w TVP programie „Studio Polska” lwią jego część stanowiły historie rodziców, którzy ze swoimi dziećmi przeszli prawdziwe piekło. Niektóre z tych historii skończyły się w najgorszy z możliwych sposobów. W tym programie stały się one głównym dowodem na niebezpieczeństwo szczepień, mimo że nauka i lekarze obecni w studio nie dopuszczali takiej możliwości. Te tragiczne wydarzenia nie mogły mieć żadnego związku z wcześniejszymi szczepieniami z wielu powodów. Bo szczepionka, o której wspomniała jedna z matek, zawiera tylko fragmenty bakterii, więc do zakażenia nie mogło dojść; bo szczepionki najnowszych generacji nie zawierają rtęci; setki badań przeczą związkom szczepionek z autyzmem. Przeczą temu zarówno logika, jak i dowody naukowe.[3] Jednak w kreowaniu postprawdy, również tej naukowej, nie chodzi o fakty, lecz o strach, szok i łzy. Te ludzkie tragedie są niejednokrotnie brutalnie wykorzystywane, by emocjami budować w ludziach odpowiednie przekonania.

Fakty nasze i wasze 

Jerzy Zięba, choć jeszcze nie wszystkim znany, już jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci szeroko rozumianej medycyny. Jest on autorem dwóch książek traktujących o metodach leczenia, które w założeniu mają być czymś zupełnie nieznanym medycynie konwencjonalnej. Jego facebookowy profil obserwuje ponad 160 tysięcy osób, prawie codziennie w serwisie YouTube publikuje długie, mniej więcej trzydziestominutowe filmy, w których próbuje rozprawiać się z konwencjonalną medycyną. Wierzy w homeopatię, indolencję lekarzy. Jest przekonany, że medycyna szpitalna nie leczy, tylko szkodzi. Propaguje witaminę C jako metodę leczenia nowotworów i nie tylko, twierdząc przy okazji, że chemio- i radioterapia nie działają (rzekomo przedłużając życie pacjentów tylko o dwa miesiące), a czasem nawet zabijają. Pochwala strukturyzację wody, wynikającą z magnetyzmu naszej planety, oraz stosowanie nadtlenku wodoru (wody utlenionej) dożylnie w celach bliżej mi nieznanych. Jest idealnym przykładem głosiciela naukowej postprawdy, opartej na manipulacji, naciąganiu faktów, ignorancji i zwykłym kłamstwie.

Zacząć należy od sztandarowej idei głoszonej przez Ziębę — witamina C leczy nowotwory. Jak sam wielokrotnie powtarza w swoich wystąpieniach na YouTube, nie on jest twórcą tej „metody”, jedynie powtarza i propaguje pomysły innych. To prawda. Idea stosowania witaminy C w prewencji i leczeniu chorób nowotworowych ma swoje źródło w doniesieniach noblisty w dziedzinie chemii, Linusa Paulinga, z lat 70. XX w. Jednak wkrótce zostały obalone przez wiele badań klinicznych, jak choćby to opublikowane w 1985 roku w magazynie „New England Journal of Medicine”[4], w którym przeprowadzono podwójnie ślepą próbę na stu pacjentach cierpiących na raka jelita grubego. U jednych stosowano placebo, u innych wysokie dawki witaminy C. Skutek był podobny. Nie jest to jedyny pomysł Paulinga, który nauka badała przez wiele lat. Noblista propagował także stosowanie witaminy C w prewencji przeziębienia. Do tej pory w telewizji i internecie można spotkać reklamy preparatów z witaminą C, mających zapobiegać infekcjom. Okazuje się, że stosowanie takich preparatów nie chroni przed nimi, ale w przypadku już trwającego przeziębienia witamina C pozwala skrócić okres choroby i złagodzić objawy, co potwierdzają badania.[5] Wracając do stosowania witaminy C w leczeniu chorób nowotworowych, można zarzucić powyższemu badaniu[4], że witamina C była podawana doustnie, a nie w sposób, który zalecają w swoich książkach Jerzy Zięba i cytowani przez niego autorzy. Nauka nie poprzestaje na jednym teście. W 2014 roku w czasopiśmie „Asia-Pacific Journal of Clinical Oncology”[6] ukazał się przegląd badań podnoszących kwestię skuteczności stosowania witaminy C dożylnie. Artykuł kończy się konkluzją mówiącą o braku wystarczających dowodów potwierdzających skuteczność stosowania witaminy C dożylnie w chorobach nowotworowych. Autorzy, wskazując na możliwe skutki uboczne w przypadku, gdy pacjent cierpi na kamicę nerkową i niedobór G6PD, odradzają stosowania takiej terapii. Zauważają jednak konieczność pogłębienia wiedzy na ten temat i przeprowadzenia większej liczby badań klinicznych. Wiele prac dających pewne nadzieje na rozwój tej metody to wciąż badania na liniach komórkowych lub na modelach zwierzęcych, które nijak się mają do badań klinicznych.

To wszystko jednak nie przeszkadza w podpieraniu swojej tezy o skuteczności witaminy C retrospektywnymi badaniami z lat 70. ubiegłego wieku. Fakty i obecne kierunki badań nie mają najmniejszego znaczenia, a jeśli już brać jakieś badania pod uwagę, to te na liniach komórkowych, które wpisują się w tezę. W takich wypadkach w świecie postprawdy stosowany jest najczęściej wspomniany „cherry-picking”. Zawsze znajdzie się jedno choćby badanie potwierdzające daną tezę, a czasem wystarczy tylko nagłówek.

Krótka dyskusja na ten temat z panem Ziębą na Twitterze zakończona została jego postem: „przepraszam, ale.. znikam.. Twitter to nie narzędzie do rozmowy” i stwierdzeniem, że on zna doświadczenia lekarzy praktyków. Przekonałem się wówczas, że dyskusja o faktach sprowadza się tylko do „naszej” i „waszej” prawdy.

W innych sytuacjach Zięba posługuje się zwykłym kłamstwem. Na przykład niedawno stwierdził, że w podręczniku chorób wewnętrznych profesora Szczeklika nie widnieje informacja o możliwości leczenia nadczynności tarczycy za pomocą jodu. Prawda jest taka, że widnieje, a efekt Wolffa-Chaikoffa to podstawa, o której wie każdy student. Innym razem w audycji Polskiego Radia Katowice (sic!) pan Zięba stwierdził, że sól jodowana nie zawiera jodu, gdyż ten sublimuje, i należy suplementować się płynem Lugola. W rzeczywistości sól jodowana zawiera jodek potasu, który nie sublimuje, co zapewnia nam dostateczną ilość jodu w organizmie.

Takich domorosłych specjalistów jest w polskim internecie zdecydowanie więcej. Choćby Ferdynand Barbasiewicz, psycholog z doktoratem, twórca klawiterapii, przekonuje swoich słuchaczy, że nagłe zatrzymanie akcji serca to nie powód do reanimacji. Pan Barbasiewicz uważa, że należy wówczas ostrym przedmiotem ucisnąć punkt pod nosem i po 10 sekundach pacjent powinien sam otworzyć oczy. Inny szarlatan, dr Coldwell twierdzi, że każdy nowotwór może być wyleczony w ciągu 2 – 16 tygodni dzięki jego fantastycznym metodom i dzięki chlorofilowi, barwnikowi roślinnemu.

Takie nieprawdy można spotkać na każdym kroku. Wraz z ciągłym powtarzaniem słów o studentach, których niczego się nie uczy, i lekarzach, którzy nic nie wiedzą, staje się to bardzo groźne. Groźne przede wszystkim dla pacjentów, którzy tracąc kluczowe w procesie leczenia zaufanie do lekarza i nauki, wpadają w szeroko otwarte ramiona pomniejszych znachorów.

Wymyślanie wrogów

Kiedy okazuje się, że dowody nie sprzyjają stawianej tezie, znaczy to, że badacze zostali skorumpowani przez wielkie koncerny farmaceutyczne. Spisek to najlepsze wyjaśnienie, gdy fakty przeczą wszystkiemu, co mówi piewca naukowej postprawdy. Banki, masoni, Żydzi, Big Pharma. Jak przystało na „władców świata”, są odpowiedzialni za wszelkie zło, od chemitrails (śladów na nieboskłonie zostawianych przez przelatujące samoloty, mające na celu rozpylić substancje ogłupiające ludzi), przez broń elektromagnetyczną, aż po szczepienia, które są szeroko zakrojonym projektem depopulacji Ziemi.

Z takim argumentem nie sposób dyskutować, bo nie służy on przekonaniu kogoś do pewnych racji. Teoria spiskowa to spoiwo dla osób już oddanych sprawie. Wywołuje to u nich poczucie elitarności, ułudę posiadania nikomu niedostępnej wiedzy. Tworzy grupę wybrańców, którzy znają prawdę. Jest to mechanizm dobrze znany socjologii i politologii.

Nauka w XXI wieku pędzi z zawrotną prędkością. Postęp jest geometryczny, o czym przekonuje choćby Ray Kurzweil. Każde nowe odkrycie nie tylko prowadzi nas „dalej”, ale powoduje także swego rodzaju „przyspieszenie”. Do kolejnych punktów naukowej drogi docieramy coraz szybciej. Jak pisał Marcin Jakubowski, powoduje to, że „dla wielu z nas przyjmowanie odkryć nauki w XXI wieku staje się bardziej aktem wiary bazującym na zaufaniu do naukowców niż samodzielnego dedukowania”[7]. Nauka jest niezrozumiała, przez co praktyczne jej wykorzystanie może wydać się osadzone na wątpliwych fundamentach. „Dlaczego leczą mnie tak, a nie inaczej?” — zastanawiać się mogą pacjenci, a lekarze, szczególnie w Polsce, z powodu braku czasu nie będą w stanie wszystkiego dokładnie wytłumaczyć. Wtedy z prostymi wyjaśnieniami, logicznymi teoriami spiskowymi pojawiają się znachorzy, antyszczepionkowcy, specjaliści od alternatywnej nauki.

Popularyzacja nauki – obowiązkiem

W listopadowym numerze „Scientific American — Świat Nauki” ukazał się raport o stanie światowej nauki na 2016 rok.[8] W jednym z tekstów autorzy postanowili przyjrzeć się relacji naukowcy — ogół społeczeństwa i zauważają, że „środowisko naukowe spogląda niechętnym okiem na interakcję badaczy ze społeczeństwem”. Okazuje się, że na niektórych uczelniach amerykańskich popularyzacja nauki jest zajęciem postrzeganym jako niepoważne. Wydaje się, że tu leży problem. Obowiązkiem naukowców jest komplikowanie nauki, zwiększanie jej możliwości. Tak było zawsze. Jednak w XXI w. coraz bardziej krystalizuje się nowa powinność naukowców — upraszczanie nauki i tłumaczenie jej społeczeństwu, tak by respektowało ono wiedzę i fakty.

Autorzy raportu wyrażają jednak nadzieję, że nowe media dadzą takie możliwości, i konkludują: „Opuszczając swoją wieżę z kości słoniowej i przekazując wiedzę o odkryciach jak największej liczbie osób, naukowcy mogą odegrać znaczącą rolę w tworzeniu takiego społeczeństwa, w którym chcielibyśmy żyć — ceniącego fakty i stale rozwijającego się”.

Znane powiedzenie Winstona Churchilla o demokracji jako najgorszej formie rządów, jeśli nie liczyć wszystkich pozostałych form, których próbowano, można przenieść na grunt nauki. Może badania i prace naukowe nie przekonują wszystkich, ale są najdoskonalszym narzędziem, jakim dysponuje człowiek, by opisywać świat.

Bartosz Kabała
Przypisy: [1] [LINK]  [2] [LINK] [3] [LINK] [4] [LINK] [5] [LINK] [6] [LINK] [7] [LINK] [8] [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 marca 2017