Marcin JAKUBOWSKI: "Dlaczego nauka przegrywa z ignorancją?"

"Dlaczego nauka przegrywa z ignorancją?"

Photo of Marcin JAKUBOWSKI

Marcin JAKUBOWSKI

Fizyk w Instytucie Fizyki Maxa Plancka w Greifswaldzie zajmujący się badaniami nad syntezą termojądrową. Pracował w kilku największych ośrodkach zajmujących się badaniami nad syntezą termojądrową, m.in. w General Atomics w San Diego i National Institute for Fusion Science w Japonii, gdzie wielokrotnie był profesorem wizytującym. Na Twitterze zainicjował stream #PięknoNauki.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Leon Lederman, laureat Nagrody Nobla, w swojej książce „Boska cząstka” opisuje dość zabawną historię, która przytrafiła mu się podczas programu telewizyjnego o badaniach cząstek elementarnych w Fermilab.  Podczas rozmów telefonicznych z widzami Phila Donahue zadzwoniła m.in. starsza pani zadając dość natarczywym tonem pytanie: „Czemu na terenie intstytutu trzymane są bizony?

.Wyjaśnienie jest dość oczywiste, akcelerator to potężna infrastruktura badawcza służąca do rozpędzania cząstek naładowanych elektrycznie do prędkości bliskich prędkości światła. Buduje sie go jako tunel w kształcie okręgu o średnicy około kilku kilometrów. Aby uniknąć oddziaływania z otoczeniem umieszcza się prawie całą aparaturę pod powierzchnią ziemi. Na powierzchni zostaje duża połać, której nie można zabudować, zagospodarować, czy też wynająć. W Fermilab zdecydowano, że grunt nad  przelatujacymi z prędkościami bliskimi prędkości światła obsadzi się roślinnością preriową, tak by przywrócić pierwotny stan tych terenów i „zaludni” majestatycznymi bizonami.

Starsza pani miała swoją całkiem oryginalną teorię wyjaśniającą obecność spacerującego stada bizonów. Była ona święcie przekonana, że bizony mają reagowac swoim szóstym „nadzmysłem” na ewentualny wyciek promieniotwórczy i salwując się ucieczką dać znak personelowi, że są w olbrzymim niebezpieczenstwie. Miały one pełnić rolę przerośniętych kanarków, które kiedyś umieszczano w kopalniach, by ostrzegały górników swoja śmiercią o zbyt wysokim stężeniu metanu w kopalnianym szybie. Lederman, na szczęście, wykazał się dość dobrym refleksem i odparł damie z uśmiechem, że mają też na podorędziu liczniki Geigera-Millera, które o wiele efektywniej slużą jako mierniki promieniotwórczosci, a zużywaja przy tym o wiele mniej siana.

.Nauka na poczatku XX wieku przeszła prawdziwą rewolucję. Wraz ze sformułowaniem podstaw teorii względności i mechaniki kwantowej zrobiliśmy większy krok w kierunku zrozumienia budowy wszechświata niż kiedykolwiek wcześniej. Bohr, Schrödinger, Einstein wraz z resztą pokazali nam świat, o którym nie śniło się nawet fantastom. Dla naukowców zaczęła się fascynujaca epoka tworzenia od nowa paradygmatów nauki i rzeczywistości.  Rzeczywistości tak fascynującej i dziwiacznej, że to fizycy i matematycy zaczęli dyskutować o początku i końcu wszechświata, poruszać zagadnienia dostępne wcześniej jedynie filozofom.

Kosmologia, kwanty, chaos, przestrzenie n-wymiarowe czy synteza termojądrowa – pojęciowo nauka weszła na tak wysoki poziom abstrakcji, że wymyknęła się intuicyjnemu rozumowaniu, do którego przystosowała nas ewolucja. Nasz mózg zwykle wybiera rozwiązania najprostsze, a nie te prawdziwe. Zrozumienie zachowania układów nieliniowych, a z takimi mamy do czynienia, gdy rozpatrujemy atom, pierścienie Saturna, czy zmiany w klimacie nie dają się wytłumaczyć przy pomocy prostych analogii. Bez znajomości równań różniczkowych nie da się wyjaśnić tych zjawisk. Przez to, ludzki mózg wydający dość szybkie decyzje, oparte często na intuicji, a nie racjonalnym rozumowaniu, prowadzi nas na manowce. Dla wielu z nas przyjmowanie odkryć  nauki w XXI-wieku staje się bardziej aktem wiary bazującym na zaufaniu do naukowców niż samodzielnego dedukowania.

Badacze stali się kimś w rodzaju alchemików, którzy w swoich laboratoriach robią niezrozumiałe dla śmiertelników doświadczenia, w których rolę kamienia filozoficznego przejęło splątanie kwantowe. Starsza pani z przytoczonej na początku anegdoty, próbowała po swojemu zracjonalizowac swój irracjonalny lęk przed skażeniem przy pomocy znanych sobie przykładów. Dla niej skażenie metanem i promieniotwórczością to prawie to samo.

.W XXI wieku – w dobie wszechobecnej sieci – Facebooka, Twittera – starsza pani swoje wątpliwości zapewne uzewnętrzniłaby także wśród swoich znajomych poprzez Facebook. W zależności od nośności jej przekazu, być może, rozprzestrzeniłaby je wśród znajomych swoich znajomych, którzy to znajomi przekazaliby to swoim dalszym znajomym. Temat podchwaciłaby może jedna ze stron o teoriach spiskowych i zacząłby on żyć swoim życiem w sieci. Co z tego że bzdura, wszak większe bzdury panoszą się w sieci i mają grono swoich wyznawców. Kiedyś jeden z moich dalszych znajomych, lekarz z wykształcenia, propagował przez naszą klasę jutubowe filmy o „chemitrails”, które z niewinnej pary wodnej kondensującej się za wylotami dysz samolotów odrzutowych zrobiły narzędzia rządu wszechświatowego  do rozpylania środków uspokajających ludzkość. Na szczęście, absurdalne historie jak ta o „chemitrails” nie przedostają się póki co do mainstreamu sieciowego, nie trafiają na strony periodyków, a na portalach lądują póki co w sekcji ciekawostek i dziwactw.

Do mainstreamu sieciowego dostają się za to historie znacznie gorsze. „Globalne ocieplenie to humbug!”, „Elektrownie jądrowe to bardzo niebezpieczne źródło energii!”, „Tylko żywność organiczna dostarcza nam wartościowych witamin i minerałów”. Pseudonaukowe mity panoszą się w sieci, toczą się o nie wojny pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami. Tezy wypowiadane przez ignorantów, zawsze z absolutną pewnością, trafiają na chłonny jak gąbka grunt sieci społecznościowych i wpływają na decyzje jakie podejmujemy.

.Jako użytkownik Twittera czasami prowadzę dyskusję z autorami co większych nonsensów. Jedna z dziennikarek, specjalizująca się w popkulturze, stwierdziła kiedyś, że „przecież nie ma globalnego ocieplenia, bo w tym roku było zimno”. Na moją delikatną uwagę,że pogoda, która jest lokalna i klimat, który jest globalny to dwie różne rzeczy, odparła – „Przecież w Ameryce i Azji też było zimno”. Nonsens na miarę przytoczonej  na początku anegdoty o bizonach, ale tym razem nonsens zwieloktroniony globalnym połączeniem pomiędzy podobnie myślącymi internautami, tą interferencją społecznościową, opisaną na początku tego felietonu.

Wierzymy w to co nam podpowiada intuicja – sprawdzało się na sawannie, sprawdzało się podczas wojen plemiennych, niestety nie sprawdza się przy pojmowaniu wyników badań naukowych w XXI wieku. Na nic benedyktyńska praca setek, a może i tysięcy klimatologów, którzy z przerażeniem raportują o zmianach w klimacie. Wszak u mnie wczoraj było zimno, a że klimat to skomplikowany nieliniowy układ dynamiczny to dysonans poznawczy pozwala nam łatwo odrzucić wyniki badań. Teoria o „zimnym wczoraj” jest prostsza, a przez to łatwiej przyswajalna. Tworzymy zatem protezy, które pomogą nam zracjonalizować fakt, że naukowcy nas „okłamują”. Powszechnie, przecież, zarzuca się klimatologom, że tworzą wszechglobalny spisek mający na celu wyłudzić pieniądze z podatków i grantów przyznawanych przez korporacje. Zdroworozsądkowe pytanie – jak ukryć spisek kilkudziesięciu instytucji naukowych piszących corocznie sprawozdania, które są powszechnie dostępne – w zbiorowej mądrości wyznawców spisku nie istnieje i nie doczeka się odpowiedzi.

.Problemem społecznych sieci internetowych jest ich impulsywność; zgrabny, zabawny bon-mot jest natychmiastowo przekazywany dalej, wzmacniany przez łatwość odrzucania, ignorowania głosów przeciwnych. Sprawdźcie sami, na Twitterze, czy Facebooku otaczamy się przeważnie bytami wirtualnymi, z którymi się zgadzamy. Ktoś kto wzbudza w nas zbyt duży dysonans poznawczy znika z naszej świadomości, schowany lub zablokowany przez odpowiednie funkcje oprogramowania stron społecznościowych.

W histeryczności sieci ciężko jest się odnaleźć naukowcom, którzy budują swoją reputację przy pomocy zdań, które formułują. Naukowiec ma świadomość, że każde jego zdanie będzie falsyfikowane, weryfikowane i poddane krytyce. W artykułach naukowych nie znajdziemy słów „nigdy”, „zawsze” czy „na pewno”, bo są to tak wielkie kwantyfikatory, że naukowcy pozwalają na użycie ich tylko Bogu. Ich pełne „ale” i „przy pewnych warunkach” stwierdzenia podparte bardzo skomplikowanymi obliczeniami giną przygniecione hałaśliwością i ostatecznością werdyktów milionów sieciowych znawców wszystkiego. Do tego dochodzi jeszcze wojna dezinformacyjna, którą prowadza ośrodki lobbujące za jednym lub drugim rozwiązaniem (ale temat ten jest tak ciekawy i obszerny, że warto mu poświęcić osobny felieton).

.Oczywiście, pojawiają się też jaskółki nowego pojmowania sieci, jako ośrodka propagowania nauki. CERN bardzo dobrze kontrolował jak przekazywano w świat odkrywanie bozonu Higgsa. Podsycał umiejętnie ciekawość i tłumaczył na różnych poziomach abstrakcji czym jest pole Higgsa i dlaczego jest tak ważne. Także NASA potrafiła wykorzystać potęgę twittera i facebooka, by zainteresować świat lądowaniem łazika „Curiosity” na Marsie. Te dwie historie różnią się jednak zasadniczo od globalnego ocieplenia i energetyki jądrowej – nie dotyczą przeciętnego Kowalskiego, interesują w zasadzie tylko lepiej wykształconą część społeczeństwa i nie angażują negatywnych emocji. A te w sieci są potężnymi katalizatorami generowania i przekazywania nieprawd. Tutaj naukę czeka jeszcze mnóstwo pracy. Dziś nie wystarczy mieć racji, trzeba jeszcze umieć ją sprzedać.

Marcin Jakubowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 stycznia 2014
Fot: Laboratorium kwantowe, G. Brida/flickr