Eryk MISTEWICZ: Europa dawno nie była tak intelektualnie słaba. Po zamachach w Brukseli

Europa dawno nie była tak intelektualnie słaba. Po zamachach w Brukseli

Photo of Eryk MISTEWICZ

Eryk MISTEWICZ

Prezes Instytutu Nowych Mediów, wydawcy "Wszystko co Najważniejsze".  www.erykmistewicz.pl

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Dawno Europa nie była tak słaba. Słaba intelektualnie, z tak słabymi autorytetami, władzami i instytucjami, ideami. Reszta jest tego pochodną.

.Europie przetrącono kręgosłup. Trochę nie można się temu dziwić. Po totalitaryzmach, które rodziły się i rozwijały na tym kontynencie, samo nawiązanie do kwestii tożsamości, narodu, kultury (kultury własnej, a nie sztucznej; kultury czerpiącej z korzeni, a nie plastiku; kultury naturalnej, nie kształtowanej), idei i ideologii było podejrzane. Patriotyzm zaczął być utożsamiany z narodowym patriotyzmem, a flaga narodowa (niezależnie, którego z państw europejskich) rodzić podejrzenie, że mamy do czynienia z eksplozją „złych uczuć”. Jedynym wyjątkiem były mecze i wyścigi kolarskie. Powiewanie flagami narodowymi na stadionach jest swoistym wentylem bezpieczeństwa, dla służb to możliwość lepszej obserwacji „patriotów”, a na wyścigach kolarskich uznawane jest za folklor, coś jak zaprzeszła Cepelia.

A wystarczy przejechać się po Stanach albo… Szwajcarii. W Szwajcarii przy każdym domu — biały krzyż na czerwonej chorągwi. W Stanach w każdym miejscu i w każdym komunikacie, czy to wizualnym, czy tekstowym, w filmach, piosenkach, na imprezach masowych wywindowane na miejsce główne: honor, szacunek, godność, Ameryka. Ameryka ze swoją potęgą, misją i tożsamością. Z budowanym każdego dnia, na każdym kroku poczuciem dumy z bycia Amerykaninem, obywatelem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Tak, tego kraju, który poleciał na Księżyc. Który tak bogatej historii jak Europa może nie ma, ale potrafi o nią dbać. I czerpać z niej swoją siłę.

My, w Europie, zapominając, skąd idziemy, jak możemy wiedzieć, dokąd?

.Rugując historię i tożsamość, przeciwstawiając się myśleniu „ojczyźnianemu”, wspomagamy budowę „nowoczesnego człowieka”. Czy jednak do końca wiemy, jak ma przebiegać ten proces? Czy ktoś zasięgnął naszej opinii na ten temat? Czy zgodziliśmy się? Czy w ogóle nam o tym powiedziano?

Kilka lat temu przetoczyła się przez Francję fala protestów wobec manipulacji podręcznikami do historii, zdawkowego potraktowania Ludwika XIV, ale i Napoleona. Edukacja i media to dwa najpotężniejsze narzędzia kształtowania świata przyszłości. Tu jednak władze edukacyjne poszły za daleko. Śmiech, ale i protest przeszły przez całą Francję. Niezależnie od tego, czy wielbimy Francję miłością pierwszą, czy tylko ją lubimy, musimy — znając ją choćby minimalnie — przyznać, że istnieje w niej elita. Gdzie jak gdzie, ale tam jeszcze się ostała. Kluby, loże, wpływowe salony, ale i instytucje republikańskie zareagowały. Bez tożsamości, bez korzeni, idei, celu trudno iść do przodu.

W Polsce podobne rugowanie lektur szkolnych, ograniczanie nauki historii (nie mówiąc już o filozofii czy łacinie), ograniczanie niezbędnego kompendium wiedzy młodego wkraczającego w świat człowieka, zdewastowanie kanonu podstawowych lektur, zniszczenie edukacji i nauki, tkanki intelektualnej narodu, dokonywało się w ostatnich dwudziestu latach w tempie przyspieszonym. Właściwie bez reakcji opinii publicznej. Co zresztą jest dziś opinią publiczną? Gdy upadają media, upadła idea akademii i uniwersytetu, a spotkania ludzi poważnych zdają się tak rzadkie?

„Zamiast uczonych, mądrych młodych ludzi mamy osłów z uniwersyteckimi dyplomami. Zamiast liderów przyszłości mamy mięczaków w drogich jeansach i fałszywych rewolucjonistów. I wiesz co? To po części dlatego nasi muzułmańscy najeźdzcy mają tu tak łatwo” – ten cytat, z Oriany Fallaci z „Wściekłości i dumy”, wciąż wraca.

.Oddaliśmy władztwo nad sferą publiczną we władanie bliżej nieokreślonym organizmom, już poza Polską, z zapętlonymi sferami wpływów pomiędzy organizacjami i całkowicie, ale to całkowicie rozmytą odpowiedzialnością pomiędzy instytucjami, nie mówiąc już o zerowej odpowiedzialności ich szefów.

Na poziomie podstawowym to pytanie o różnice pomiędzy Radą Europy a Radą Europejską, na poziomie nieco wyższym pytanie o nazwiska ich szefów (jednym z nich jest Donald Tusk, a drugim…?), a jeszcze trudniejszy problem to kwestia powoływania następców i wpływu społeczeństw Europy na ich kadencyjność i wybór.

Ucierając kompromisy wewnątrz instytucji unijnych, sprawiliśmy, że z „Europy idei” została szara bezkształtna masa.

.Celem nadrzędnym Europy bez ojczyzn, bez patriotów, bez tożsamości, bez historii, bez idei (poza „ideą Europy”, definiowaną na potrzebę bieżącego dyskursu tak lub inaczej), bez ideologii (poza „ideą wspólnotową”, znów definiowaną tak lub inaczej, w zależności od aktualnych potrzeb), bez liderów, bez przywódców, bez autorytetów — jest kompromis.

Za kompromis system europejski, instytucje europejskie, Europa — taka, jak została nam stworzona — da się dziś pokroić. Kompromis jest ważniejszy od demokracji, od zasad kształtujących cywilizację śródziemnomorską. Osiąganie kompromisu jest celem nadrzędnym instytucji europejskich, ich racją bytu. Kompromis powstaje w grupach roboczych, w komitetach sterujących, na zebraniach o niczym innym się nie mówi, tylko o wypracowaniu kompromisu.

Kompromis między ścieżkami rozwoju, kompromis między Wschodem a Zachodem, Południem a Północą, systemem wsparcia dla emerytów i rencistów a inwestowaniem w młodych, kompromis między energetyką odnawialną a energetyką jądrową (jeśli chodzi o energetykę opartą na węglu, kompromis został wykluczony we wcześniejszych fazach kształtowania się kompromisu).

Cokolwiek wymyślimy, musi to coś zostać przyjęte na drodze kompromisu przez wszystkie wysoce umawiające się strony — frakcje ideowe, parlamentarne, instytucje regulacyjne, agendy i środowiska: lewicowe, prawicowe, chadeckie i reprezentujące organizacje związkowe.

Powstaje koło dochodzenia do kompromisu, mechanizm, który z każdej wspaniałej idei i ożywczego pomysłu wyprodukuje potworka. Bruksela jest miejscem produkowania potworków.

Europa się spatologizowała. Charyzmatycznych liderów Europy można dziś wymienić na palcach jednej ręki. Tak, włączam do tej grupy Nicolasa Sarkozy’ego i dwóch przywódców z Europy Wschodniej. Nie zaliczam do niej Angeli Merkel. Nie mylmy charyzmy i wizji z siłą, czystą siłą.

I rację mają ci, którzy twierdzą, że Europejczycy stali się ofiarami tej słabości. To oni wyhodowali system oparty na permisywizmie, relatywizmie i sytości.

„Przyczyna leży w pozbawionych odpowiedzialności elitach UE. Znam to z doświadczenia” — napisał mi w komentarzu Dariusz Sobków, b. ambasador Polski przy Unii Europejskiej.

.Francja z jej ideologicznym zaślepieniem, stygmatyzowaniem Finkielkrauta czy Houellebecqa jest dziś najlepszym laboratorium społecznym słabości — i siły — Europy. Dlatego tak często do Francji wracam. Francji, która mnie w dużym stopniu ukształtowała. Ale też Francji, którą uważnie obserwuję od dwudziestu pięciu lat.

Francja popełnia błędy, ale dosyć szybko się z nich podnosi. Za chwilę czeka nas kolejne przesilenie w polityce francuskiej (a dodając do tego zmianę w polityce niemieckiej, podobnej natury, czeka nas zmiana w Europie).

Ratunkiem dla Europy nie jest dziś technika, technologia, kontrole i zasieki przed kościołami (bez choinek, aby nie naruszać uczuć religijnych osób innych wyznań), ale jej tożsamość, myślenie, intelekt, powrót do wielkich prac o europejskiej duszy.

.Wypracowane przez mędrców zasady. Cofnięcie się o krok. Wzmocnienie Europy, każdego z europejskich narodów osobno, a w takim zakresie, w jakim będą tego realnie chciały, wzmocnienie współpracy.

Opanowanie sytuacji na granicach zewnętrznych UE. Zawieszenie, bezterminowe, traktatu o wolnym ruchu granicznym wewnątrz strefy Schengen. I myślenie, myślenie przede wszystkim. Sam mógłbym podać w tej chwili listę kilkudziesięciu lektur, książek będących owocem poważnego namysłu nad Europą, z którymi natychmiast powinniśmy się zapoznać. I kilkunastu europejskich (i nie tylko) myślicieli albo po prostu mądrych ludzi, z których wiedzy i doświadczeń powinniśmy czerpać. Także z ich intuicji.

.Intuicja podpowiada, że ta Europa, którą znamy, już dawno się skończyła. Nie, nie kończy się, ale się skończyła.

Dwa lata temu fotografowałem granicę francusko-włoską w Menton. Tamtejszy punkt graniczny to — o ironio — plac Schumana. W ciągu ostatnich dwóch lat wracałem tam kilkakrotnie. Naprawdę nie trzeba raportów europejskich instytucji odpowiedzialnych z jednej strony za kwestie imigracji, a z drugiej strony za kwestie bezpieczeństwa, aby przewidzieć punkt, w którym dziś jesteśmy.

My, Europejczycy, jesteśmy bezbronni jak dzieci. Nie mamy armii (armie narodowe zostały zredukowane, armia europejska de facto nie powstała), zostaliśmy odarci (sami się odarliśmy) z tożsamości, zapomnieliśmy o naszych korzeniach. Boimy się zadbać o to, co nasze. Niezbyt wiemy, czy powinniśmy wspierać nasze matki, córki i współpracownice, występować w ich imieniu, bronić je i zaostrzać prawo w ich obronie, czy też uznać, że wystarczy ostrzeżenie, aby nie wychodziły po zmroku. Kwestia choinki przed Notre Dame dziś, w pierwszych latach XXI wieku, stanowiła kanwę do niejednego eseju i niejednej powieści. Powieści i eseju o nas, o Europejczykach. Francuzach, Szwedach, Niemcach, Chorwatach, Macedończykach, Portugalczykach i Polakach.

.Jesteśmy, bo jesteśmy. Donikąd nie idziemy, o nic tak właściwie nam nie chodzi. Hordy całej planety uznają, że powinniśmy podzielić się tym, co mamy tu u nas (pieniądze, kosztowności, jedzenie, kobiety, mieszkania) z tymi, którzy tego potrzebują. Może się tym trzeba będzie rzeczywiście podzielić, a może nie. A zresztą, niedługo już i tak nie będziemy mieli wyjścia.

Eryk Mistewicz
Po zamachach w Brukseli, 22 marca 2016 r.

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 marca 2016