Jacek SARYUSZ-WOLSKI: Uprowadzenie Europy. Tożsamość, solidarność, pomocniczość w praktyce integracji europejskiej

Uprowadzenie Europy.
Tożsamość, solidarność, pomocniczość w praktyce integracji europejskiej

Photo of Jacek SARYUSZ-WOLSKI

Jacek SARYUSZ-WOLSKI

Pierwszy polski minister ds. europejskich, architekt i negocjator przystąpienia Polski do UE, wiceprzewodniczący PE oraz szef jego Komisji Spraw Zagranicznych. Działacz „Solidarności”. Doktor ekonomii. Założyciel Urzędu Integracji Europejskiej, Kolegium Europejskiego i Instytutu Unii Europejskiej w Collegium Civitas w Warszawie.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Dziś Europa jest w kryzysie: traci swoją tożsamość, przestaje być solidarna i nie przestrzega zasady pomocniczości. Nastąpiło odejście od wskazań twórców integracji w wymiarze duchowym, a w konsekwencji także w wymiarze politycznym, Unia staje się dla lewicowej części europejskich elit podstawą dla ideologii politycznej, która ma prowadzić do zastępowania: tradycji, europejskiej cywilizacji i państw narodowych, zamiast je wzbogacać o wymiar wspólnotowy i uszlachetniać ich wzajemne relacje – pisze Jacek SARYUSZ-WOLSKI

.Uległem pokusie, żeby na bogaty i wielowątkowy tekst tzw. Deklaracji Paryskiej „Europa, w jaką wierzymy” odpowiedzieć skromnym przyczynkiem „Europa, jaką praktykujemy”.

Wydaje się bowiem, że najlepszym sprawdzianem siły myśli i aksjologii chrześcijańskiej jest to, jak przenika ona do praktyki, praxis.

A zatem w jakimś sensie zstępujemy na ziemię Europy realnej, tej, która jest trochę „prawdziwa” i trochę „fałszywa”, mówiąc językiem deklaracji, ponieważ używając również jej słów, „każdy twór ludzki jest niedoskonały”.

Chrześcijańska praktyka w Europie w wykonaniu polityków – chrześcijan czy chrześcijańskich polityków – powinna być ofensywna, a nie defensywna i kontemplacyjna, ale także możliwie konkretna.

Dlatego zawężam moje rozważania do problemu wspólnoty europejskiej, zorganizowanej w formie Unii Europejskiej. Dlaczego? Dlatego że Europa nie ma innej formy organizacyjnej. Ta jest jedyna, choć niedoskonała. Dlatego to nią właśnie trzeba się zajmować.

Teza brzmi: Europa została uprowadzona, porwana, skradziona, jak kto woli, w jakiś sposób tracimy tę „prawdziwą” na rzecz tej „fałszywej”. Dlatego warto zestawiać tę formę integracji europejskiej, jaką jest UE, która jest dziś często kontestowana, z założeniami pierwotnego projektu chrześcijańsko-demokratycznych Ojców Europy, takich jak Robert Schuman i Alcide de Gasperi.

Ta pierwotna wizja jest aprobowana przez dominujące spektrum opinii w Unii Europejskiej. Ale uwaga: aprobowana, przywoływana, acz niepraktykowana. Czasami zdarza mi się mówić, że dzisiaj Robert Schuman w głosowaniu w Parlamencie Europejskim nie dostałby większości głosów.

A zatem jeśli projekt jest powszechnie chwalony, jego pokojowy wymiar nagrodzony Noblem, a jego Ojcowie Założyciele, zarówno Robert Schuman, jak i Alcide de Gasperi, są w drodze na ołtarze, to musiało się wydarzyć coś złego. I to „coś złego” nazywam uprowadzeniem Europy. Nawiązuję oczywiście do mitologii greckiej, ale mówiąc językiem dzisiejszej polityki, oznacza to zboczenie z kursu czy, w kategoriach aksjologicznych, odejście od wartości i korzeni. 

Uprawiając blisko pół wieku integrację europejską, najpierw naukowo, a później w praktyce, dostrzegam stopniowe odchodzenie od pierwotnych założeń europejskiej konstrukcji tzw. Ojców Założycieli.

Dwa wydarzenia szczególnie mi to uzmysłowiły. Pierwsze, kiedy przegraliśmy batalię o odniesienie do chrześcijaństwa w preambule do Traktatu, co szczególnie dzisiaj wydaje się fatalnym i niosącym daleko sięgające konsekwencje błędem. 

Drugi raz, kiedy Polska wchodziła do UE w 2004 r. Zamówiony wówczas specjalnie na tę okazję u Franciszka Starowieyskiego obraz, alegoria przedstawiająca byka i dwie kobiece postaci, Europy i Polski, noszący dziś tytuł „Divina Polonia”, zderzył się z cenzurą poprawności politycznej. Ówczesny wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Andriessen zażądał usunięcia z obrazu drugiej części jego tytułu (ślad zamazania do dziś widać na obrazie). Pierwotny tytuł brzmiał, a mistrz miał prawo nazwać obraz tak, jak chciał, zgodnie ze swą artystyczną, historyczną i żartobliwie polemiczną wizją: „Divina Polonia Rapta per Europa Profana” („Boska Polska porwana przez świecką Europę”). To zarazem symboliczny komentarz do naszych dzisiejszych europejskich sporów oraz inspiracja i ilustracja do mojego tytułu.

.Dziś Europa jest w kryzysie: traci swoją tożsamość, przestaje być solidarna i nie przestrzega zasady pomocniczości. Nastąpiło odejście od wskazań twórców integracji w wymiarze duchowym, a w konsekwencji także w wymiarze politycznym, Unia staje się dla lewicowej części europejskich elit podstawą dla ideologii politycznej, która ma prowadzić do zastępowania: tradycji, europejskiej cywilizacji i państw narodowych, zamiast je wzbogacać o wymiar wspólnotowy i uszlachetniać ich wzajemne relacje. Obecna fala powrotu do państw narodowych, choć niejednokrotnie przyjmująca niepokojące oblicze, jest w pewnej mierze reakcją na ten zideologizowany i oderwany od ludzi wymiar integracji europejskiej. Tyle wyjaśnień, dlaczego „Uprowadzenie Europy”.

Pokrótce o trzech fundamentach integracji europejskiej: tożsamości, solidarności i pomocniczości; to wzajemnie powiązana triada.

Tożsamość

Problem tożsamości europejskiej i jej narodowych komponentów został szeroko przedstawiony w Deklaracji Paryskiej. Najzwięźlej jednak ilustruje to motto UE, zawarte w Deklaracji Państw Członkowskich do Traktatu o Unii Europejskiej (TUE): „Zjednoczeni w różnorodności”, wskazujące na wspólny mianownik europejskiej tożsamości oraz jej korzenie tkwiące w kulturach narodowych. Tym wspólnym mianownikiem jest chrześcijaństwo, obok greckiej kultury i rzymskiego prawa. Fragment Eurazji nigdy nie stałby się całością polityczną i kulturową, gdyby nie chrześcijaństwo, co przyznawał nawet Voltaire. Z kolei jeden z Ojców Założycieli, Robert Schuman, miał powiedzieć: „Europa będzie chrześcijańska albo nie będzie jej wcale”. Bez własnej, odróżniającej ją od reszty świata, tożsamości, pod znakiem zapytania stanie sam projekt europejski, jego żywotność i szanse przetrwania.

Preferencja wspólnotowa, jeden z pierwotnych elementów filozofii integracji europejskiej, tzw. „préférence communautaire”, czyli uprzywilejowanie relacji wewnątrz wspólnoty względem świata zewnętrznego, jest punktem wyjścia dla solidarności wzajemnej, a jej brak prowadzić może do osłabienia i rozpadu wspólnoty.

Dwie uwagi dotyczące tożsamości na marginesie problemu imigracji. Po pierwsze, masowa imigracja bez asymilacji, przekraczająca społeczne zdolności absorpcyjne i integracyjne, niesie skutki dla tożsamości i tym samym pośrednio może sprzyjać dezintegracji. Po drugie, zasada swobodnego przepływu osób wewnątrz UE, jedna z czterech unijnych wolności, wymaga zapytania innych o zgodę przez kraj zapraszający, rodzi bowiem konsekwencje dla innych państw i dla całej wspólnoty. 

Dzisiaj obserwujemy odejście od równowagi między dwoma składnikami maksymy „Zjednoczeni w różnorodności” na niekorzyść różnorodności i na rzecz nadmiernej uniformizacji i centralizacji. Dzieje się to zwłaszcza w postaci wkraczania przez Unię w sferę kulturowo-obyczajową, wbrew zapisowi art. 4 TUE ust. 2, który mówi: „Unia szanuje równość Państw Członkowskich wobec Traktatów, jak również ich tożsamość narodową, nierozerwalnie związaną z ich podstawowymi strukturami politycznymi i konstytucyjnymi”. Artykuł 4 mówi zatem wyraźnie, że Unia powinna szanować równość i tożsamość narodową.

Europie grozi utrata tożsamości, ponieważ duchowość Ojców Założycieli jest dziś słabo rozumiana, jeśli w ogóle, w dużej części Europy i zwłaszcza wśród lewicowej części elit europejskich. Brak odwołania do chrześcijaństwa w preambule Traktatów jest znakiem chęci odcięcia się od własnych korzeni i tożsamości, a bez tożsamości projekt europejski jest zagrożony. Wreszcie ryzyko zbyt dużego i szybkiego otwarcia się na inne kultury, niewykazujące chęci integracji z kulturą europejską, jest realne. Szeroko mówi o tym kardynał Robert Sarah.

Solidarność – drugi element triady

Traktat mówi w preambule o „pogłębieniu solidarności między narodami, w poszanowaniu ich historii, kultury i tradycji”, a w art. 3 TUE ust. 3 jest mowa o tym, że „Unia wspiera solidarność między Państwami Członkowskimi”.

My w Polsce, lepiej niż gdziekolwiek indziej w Europie, wiemy, że solidarność może być tylko dobrowolna oraz płynąć z wnętrza człowieka i wyznawanych przezeń wartości, pośrednio dotyczy to też każdej wspólnoty, a nie może wynikać z przepisów prawa czy kontraktów. Wielu w zachodniej Europie mylnie interpretuje solidarność, traktując ją jak kontrakt handlowy.

O takim podejściu świadczą słowa byłego prezydenta Francji François Hollande’a: „Wy macie zasady, a my pieniądze”, a także próby łączenia funduszy unijnych z migracją w propozycjach różnych polityków europejskich, z Martinem Schulzem na czele. Solidarności nie można wymusić siłą i znamienne jest, że Martin Schulz użył niemieckiego słowa „macht”, które w tym kontekście brzmi wyjątkowo źle. Wygląda to na zapowiedź przemocy instytucjonalnej, wyrastającej z pokusy odchodzenia od metody wypracowywania consensusu i dobrowolności na rzecz penalizacji i sankcji jako metody integracji.

Solidarność wymaga poczucia wspólnoty, podzielanej tożsamości i zaufania, bez nich nie może istnieć, nie ma wtedy hierarchii solidarności i podstawy dla „ordo caritatis”. Solidarność jest wartością niepodzielną, musi być pojmowana holistycznie, całościowo. Złamanie solidarności w jednym wymiarze ją unicestwia, to wartość oparta na wzajemności. Tylko prawdziwie solidarna Europa potrzebna jest światu, bo alternatywą jest zagubiony kontynent, bez pomysłu na siebie.

Unia Europejska ulega pokusie odejścia od holistycznej solidarności. Praktykuje zamiast tego wybiórczą, selektywną solidarność, pozwala na instrumentalizację tzw. europejskich wartości i manipulację nimi.

Jan Paweł II mówił: „Solidarność to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu”. 

Tymczasem, co widzimy w dzisiejszej UE, to różne traktowanie imigrantów ze Wschodu i Południa; twardość UE względem firm z USA, jak Google, a miękkość wobec Rosji i Gazpromu; podwójne standardy na osi Wschód – Południe, obecność misji wojskowych w południowym sąsiedztwie UE, Afryce, a ich brak na Wschodzie: Ukraina, Gruzja. Wreszcie podwójne standardy w traktowaniu Europy Zachodniej i Środkowo-Wschodniej, ich godności, interesów, bezpieczeństwa militarnego i energetycznego: casus Nord Stream 2, także dyskryminacja konsumentów. 

Tyle o solidarności selektywnej versus holistycznej.

Pomocniczość – ostatni element triady

Zasada ta, zaczerpnięta z nauki Kościoła i wpisana, tak jak i solidarność, przez europejskich chrześcijańskich demokratów do Traktatów, znajduje swoje odzwierciedlenie w preambule do Traktatu o Unii Europejskiej (TUE): „Decyzje są podejmowane jak najbliżej obywateli, zgodnie z zasadą pomocniczości”. Artykuł 5 TUE mówi z kolei w ustępie 2: „Zgodnie z zasadą przyznania Unia działa wyłącznie w granicach kompetencji przyznanych jej przez Państwa Członkowskie w Traktatach do osiągnięcia określonych w nich celów. Wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w Traktatach należą do Państw Członkowskich”.

W ustępie 3 zaś mówi: „Zgodnie z zasadą pomocniczości, w dziedzinach, które nie należą do jej wyłącznej kompetencji, Unia podejmuje działania tylko wówczas i tylko w takim zakresie, w jakim cele zamierzonego działania nie mogą zostać osiągnięte w sposób wystarczający przez Państwa Członkowskie”. 

W praktyce obserwujemy jednak kryzys stosowania zasady pomocniczości, nieuprawnione ingerencje Komisji Europejskiej w kompetencje państw członkowskich: casusy systemu prawnego Polski czy polityki imigracyjnej. Komisja Europejska nadinterpretuje i, używając terminu tylko w Polsce zrozumiałego, „falandyzuje”, prawo europejskie, np. wkraczając w kwestie systemu emerytalnego, który przecież należy do kompetencji państw członkowskich. 

Kraje członkowskie dokonują tylko transferu swoich suwerennych kompetencji na rzecz organów wspólnotowych. Komisja Europejska nie posiada suwerenności samoistnej, lecz tylko delegowane kompetencje. Gwałci zatem tę zasadę, wkraczając w obszary, gdzie nie ma kompetencji albo są one co najmniej wątpliwe, jak procedura nadzoru praworządności w krajach członkowskich, co stwierdziły zresztą służby prawne Rady UE. Jednocześnie nie wykonuje ona swych obowiązków strażnika prawa europejskiego w obszarach, gdzie ewidentnie ma kompetencje, np. polityka energetyczna (Nord Stream 2). Zaciera się różnice między deklaratywnymi i preskryptywnymi zapisami Traktatów. Popełnia błąd metodologiczny, wywodząc kompetencje z deklarowanych celów. Komisja deklarowała na początku tej kadencji, że chce być „big on big things and small on small things” – duża w sprawach dużych i mała, skromna, wycofana w sprawach małych. Tymczasem nadal obserwujemy nadmierną centralizację. KE ulega pokusie bycia aktorem politycznym, włączając się w spory polityczne w krajach członkowskich i stając tym samym po stronie wybranych stron sceny politycznej. Staje się także instrumentem w narzucaniu woli jednych krajów członkowskich innym (polityka imigracyjna), zgodnie z zasadą równi – równiejsi, i stosuje podwójne standardy (dyscyplina budżetowa). 

Wreszcie w Unii, której fundamentem jest zapewnienie pokoju, za co Unia dostała pokojowego Nobla, doprowadzono do sytuacji napięć wewnętrznych, będącej owocem ostatnich lat, konfliktów i kontradyktoryjności relacji między krajami członkowskimi, czasami wręcz wojny informacyjnej.

To jeszcze nie wojna, ale już konflikty na słowa. Taka sytuacja niepotrzebnie antagonizuje kraje członkowskie i ich społeczeństwa między sobą, skłóca i sieje niezgodę, tym samym zaprzeczając unijnej misji pokojowej, w szerszym rozumieniu tego słowa. Pokój to bowiem nie tylko brak wojny, ale na wyższym poziomie – zgoda i harmonia.

Konkluzje

W praktyce dzisiejszej Unii Europejskiej odchodzi się często od korzeni i pierwotnych założeń. Została ona, mówiąc w przenośni, uprowadzona. Na inne rozważania pozostawiam odpowiedź na pytanie: przez kogo i dlaczego. 

Praktykując wybiórczą solidarność – błądzi. 

Dzieli Europę na dwie prędkości, na równych – równiejszych, przeszkadza w zasypywaniu podziałów, między „starą” i „nową” Unią, wręcz je odtwarza.

Porzuca metodę Ojców Założycieli – ewolucyjnej, inkrementalnej integracji – na rzecz metody skokowej, z efektem w postaci utraty zaufania obywateli i oderwania elit od ludzi.

Pozwala, by instytucje unijne bardziej zajmowały się sobą niż potrzebami i obawami obywateli.

Ulega pokusie lewicowej, politycznej ideologizacji procesu integracji europejskiej. 

Wreszcie z chciwości, chcąc rozwiązać problemy demokracji i rynku pracy poprzez masową imigrację, poświęca pokój społeczny na rzecz ułudnego bogacenia się, także kosztem tożsamości. 

Dopuszcza nielojalną konkurencję w zakresie rynku pracy, polityki antymonopolowej, funkcjonowania strefy euro czy systemu rozdziału funduszy unijnych.

Te trzy elementy triady – tożsamość, solidarność, pomocniczość – są wzajemnie powiązane i uwarunkowane, bo bez tożsamości nie ma solidarności, tej prawdziwej, holistycznej – a nie selektywnej; dobrowolnej – a nie narzuconej. Solidarność bowiem może realizować się tylko przez pomocniczość, zwaną w języku unijnym subsydiarnością, czyli blisko ludzi.

Potrzebujemy zatem powrotu do oryginalnej, niezniekształconej wizji Unii, w której taż nie zastępuje państw narodowych, ale jest ich wspólnotowym uszlachetnieniem i uzupełnieniem. Unii, która nie wykazuje braku szacunku dla nich, ale czerpie z nich żywotne siły. 

Unii równowagi między państwami członkowskimi, gdzie jedne nie starają się dominować i narzucać swej woli innym, nadużywając swych przewag.

Unii harmonii między tym, co przynależne państwom, a tym, co wspólnotowe.

Unii zjednoczonej, a nie podzielonej na dwie prędkości. 

Dokładnie taki był zamysł Ojców Założycieli, aby nie tracąc przywiązania do swoich narodów, otworzyć je na trwałą współpracę z innymi narodami w duchu solidarności, uniemożliwiając w ten sposób powrót do horroru wojny oraz tworząc ramy dla budowy dobra wspólnego, jakim jest zjednoczona Europa. 

Nie da się bowiem tego osiągnąć, przeciwstawiając wspólnotę europejską – wspólnotom i państwom narodowym. Dziś ten oryginalny sposób myślenia jest zagrożony, co może rodzić negatywne skutki.

Zjednoczeni w różnorodności, w szacunku dla siebie nawzajem, dla prawdziwych wartości – to dobra i warta przywołania maksyma na dzisiejszy trudny czas w Europie.

Jacek Saryusz-Wolski
Przygotowana przez Autora dla „Wszystko co Najważniejsze” treść wystąpienia z 16 marca 2018 r. z krakowskiej konferencji „Christianitas a przyszłość Europy”, będącej pokłosiem watykańskiej konferencji „Przemyśleć Europę” Konferencji Episkopatów Unii Europejskiej COMECE.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 31 marca 2018
Fot.Shutterstock