Jan ŚLIWA: Tato, kup mi Syryjczyka. Na uchodźców spojrzenie ze Szwajcarii

Tato, kup mi Syryjczyka.
Na uchodźców spojrzenie ze Szwajcarii

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Ćwierć miliona euro za każdego nieprzyjętego, a ponieważ nieprzyjęci są wirtualni, to mnożymy te ćwierć miliona przez liczbę dowolną, więc również uzyskujemy wartość dowolną, zależną od dyktującego warunki – pisze Jan ŚLIWA

Gdy słucham wypowiedzi zwolenników przyjmowania uchodźców, zaskakuje mnie ich abstrakcyjne podejście do tematu. W pewnym momencie dostrzegłem, że kojarzy mi się to z dzieckiem, które koniecznie musi dostać chomika, natychmiast. Chomik jest taki fajny, ma ząbki, można go głaskać i opiekować się nim. Do czasu. Potem coś trzeba z nim zrobić, w optymalnym przypadku przekazać dalej.

Entuzjaści imigracji nawet przez chwilę nie zamierzają cieszyć się obecnością uchodźcy, opiekować się nim czy ćwiczyć na nim swoją systematyczność. Nie — chcą go od razu sprezentować komuś, najlepiej księdzu. W ustach klerosceptyków ta wiara w moralną wyższość Kościoła jest budująca, ale czy nie przykrywa braku odpowiedzialności?

Oddać po rodzinie do parafii. I co potem?

Michałowa będzie im gotować, a on będzie pomagał w ogródku. Jak długo? Co mają robić dzieci? A może oni nie chcą żyć w izolacji? Oczywiście gdy w każdej chwili zagrożone jest życie, nawet opcja spędzenia trzech lat na zaciemnionym strychu jest atrakcyjna. Trzech lat, a w istocie open end, jako że termin i wynik wojny nie były znane.

Tu jednak raczej nie mamy do czynienia z taką sytuacją. Przybysze mają pewne oczekiwania. Ale czy przyjeżdżają tu, by przetrzymać najcięższe czasy, czy by się osiedlić? Pomijam ważną, lecz już wielokrotnie dyskutowaną kwestię zagrożenia terroryzmem. Ale sprawa kultury — czy można przy muzułmaninie zjeść kiełbaskę i popić ją piwem? Czy się jeszcze jest u siebie?

Załóżmy, że chcą się osiedlić, załóżmy roboczo, że się na to zgadzamy. Ale jeżeli ktoś wydał 3000 euro, pewnie zapożyczając się, na wyjazd do Niemiec, to nie po to, by dotrzeć do Polski. Podkarpacki chłop wsiada na statek do Ameryki i wysiadając, zamiast Statui Wolności widzi port w Szanghaju. Może być rozczarowany. Jeżeli więc chcemy ich zatrzymać, musimy im dać pomoc socjalną w tej samej wysokości co w Niemczech lub przynajmniej o tej samej sile nabywczej. Sytuacja taka gwarantuje ostre konflikty społeczne.

Ale dlaczego w ogóle imigracja? Jest to rozwiązanie najdroższe i najbardziej spektakularne. Daje świetne okazje do zdjęć i lansu w kampanii wyborczej. Ale czy jest optymalne? Ja sam, choć bardzo kocham moją Ojczyznę, mogę pracować w Los Angeles i Hongkongu. Nie każdy tak ma. Zwłaszcza kobiety i osoby starsze. Prawdopodobnie dlatego przybywają młodzi, silni mężczyźni. Nie zapominajmy, że pozostawiają w kraju słabszych, którzy liczyli na ich opiekę. W kraju arabskim rodzina bez mężczyzny jest osłabiona, jest łatwym łupem. W tym kontekście należy też wspomnieć o innej narracji — że przybędzie nowa siła robocza, ludzie wykształceni, inżynierowie, lekarze…

Jeżeli wyciąganie lekarzy z Aleppo próbuje mi się przedstawić jako akt humanitarny, to śmierdzi mi to hipokryzją.

Sprowadzanie jednych, zostawianie innych — jak zapewnić sprawiedliwość?

Do Szwajcarii przyjechałem na kontrakt pod koniec 1981 r., zastał mnie tu stan wojenny. Zorganizowano tu akcję sprowadzania polskich dzieci na wakacje. Ładny pomysł. Ale po szwajcarskim raju powrót był dla tych dzieci szokiem. Poza tym dzieci te dostawały potem paczki, a ich koledzy nie. Przy gigantycznych różnicach poziomu życia pomoc, która więcej daje, niż szkodzi, nie jest łatwa.

Szwajcaria ma faktycznie duże doświadczenie w sprowadzaniu uchodźców. Są tu Tybetańczycy z 1949, Węgrzy z 1956, Czesi z 1968, Tamilowie i jakiś tysiąc Polaków z 1981 r. — jak również dawna polska emigracja wojenna. Szwajcaria, kraj wielojęzyczny i wielokulturowy, nieźle sobie z tym radzi. Jednak za każdym razem była to jednorazowa, skończona grupa. No i Szwajcaria podejmuje takie decyzje samodzielnie.

I tu dochodzimy do centrum problemu. Obecnie mówimy o relokacji przymusowej (dla relokowanych i przyjmujących). Imigranci tworzą narastający strumień — im łatwiej jest przybyć, tym więcej się wybierze. Ponieważ Willkommenspolitik zaaplikowano dla wszystkich biednych z Afryki i Azji, mówimy o milionach. Na początek. Do tego efektywnie selekcji będą dokonywać inni, w domyśle Niemcy, i trudno sobie wyobrazić, że tej uprzywilejowanej pozycji nie wykorzystają. Skądś się wzięła idea kar za nieprzyjmowanie. Jest ciekawie skonstruowana: ćwierć miliona euro za każdego nieprzyjętego, a ponieważ nieprzyjęci są wirtualni, to mnożymy te ćwierć miliona przez liczbę dowolną, więc również uzyskujemy wartość dowolną, zależną od dyktującego warunki.

Chciałbym jeszcze poruszyć aspekt historyczny. Polscy Europejczycy czują się już równi Francuzom i Anglikom i poczuwają się do odpowiedzialności za kolonializm. No więc nie — Polska sama była bezwzględnie łupioną kolonią. To nie my budowaliśmy pałace za katangijskie diamenty, jak Belgowie. Nie my organizowaliśmy Exposition coloniale, gdzie nasi przodkowie mogli oglądać senegalskie wioski.

To nie my czujemy się odpowiedzialni za kolonializm. Nasi przodkowie walczyli o wolność, raz na pokolenie, po czym szczęśliwsi wyjeżdżali do Paryża, a pechowcy na Syberię.

Mnie samemu trudno sobie wyobrazić nieprzerwaną historię niepodległej Ojczyzny od średniowiecza. A dla innych jest to naturalne. Hymn Jeszcze Szwajcaria nie zginęła byłby abstrakcyjny. Gdy spojrzymy na ostatnie 200 lat, Polska istnieje od czasu do czasu. Jak to słusznie określił pan z wąsikiem, jest Säsonstaat, państwem sezonowym. Stąd brakuje nam pewności siebie Francuzów, którzy rosyjskie wojsko widzieli ostatnio w 1815 r., a Kozacy wołający z konia Bystro! za swoje posiłki płacili. Nasz strach przed ponownym zniewoleniem nie jest paranoją.

Ostatnia wojna dała nam też inne przykre doświadczenia. Walka z czarnym i czerwonym diabłem od pierwszego do ostatniego dnia, bez pytania o zapłatę, zakończyła się katastrofą. Jak pomagaliśmy Żydom, tak pomagaliśmy, ceną mogło być życie. Po latach potomkowie sprawców Holocaustu uczą się z książek o polskich obozach śmierci. To może odebrać ochotę do wychodzenia przed szereg.

I na koniec chciałbym miłośnikom sprowadzania imigrantów zadać Gretchenfrage: Co pisaliście, moi drodzy, o programie 500+, który pozwolił na godne życie milionom ubogim rodaków? Bo jeżeli pisaliście z obrzydzeniem o inwazji Hunów z Podkarpacia, to radziłbym wam dyskretnie zamilknąć.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 3 czerwca 2017
Fot.Shutterstock