Magdalena SŁABA: "Jak Wam się podoba... czyli niezapowiedziana dygresja. Albo: brakuje mi odzewu Czytelników"

"Jak Wam się podoba... czyli niezapowiedziana dygresja. Albo

Photo of Magdalena SŁABA

Magdalena SŁABA

Prawniczka, Warszawianka, fanka wycieczek, zapamiętała miłośniczka Tolkiena, muzyki dawnej i kina europejskiego.

zobacz inne teksty Autorki

Kiedy piszę mój nowy tekst o Tolkienie, opadają mnie myśli tak nieprzeniknione jak mrok w jaskini Szeloby (choć może nie aż tak groźne). Zastanawiam się, PO CO właściwie piszę ten tekst. I nie jest to żadna prowokacja wobec Czytelnika, ani melancholia wczesnojesienna, ani spleen końca lata, ani autoironia wbrew oczekiwaniom nieuchronnie istniejących (i chichoczących) krytyków. Sroga samokrytyka też to nie jest. Ani zszargane nerwy. Może trochę żal.

Po co go piszę… To zagadnienie nie zrodziło się z pustki, po której hula wiatr bezmyślności i bezcelowości, tylko z powtarzanej często frazy komentatorów: Bardzo dobry tekst! (albo: Co za pretensjonalny tekst!…)

A tu naprawdę chodzi o TEKST sensu stricto?! Czy raczej o to, żeby znaleźć w nim coś odkrywczego, nowego, świeżego, osobistego, radosnego, ciekawego, inspirującego, coś, co posuwa świat do przodu, otwiera jakieś drzwi dotąd zamknięte albo o których nie sądziliśmy, że w ogóle istnieją?

Dostarczam Czytelnikowi, który zechce zajrzeć na łamy szacownego WcN, nieco wiedzy przefiltrowanej przez własną percepcję i trochę swoich przemyśleń, lecz nie wiem, bo mało kto chce się tym podzielić, CO tak naprawdę mój tekst, i każdy inny tekst, znaczy dla niego. CO Z TREŚCIĄ TEGO TEKSTU ZROBI. I czy w ogóle coś zrobi, no może poza tym, że kiedyś, choćby przypadkowo, do niego wróci.

Przeczyta tę samą książkę o Tolkienie, którą ja przeczytałam? Odnowi znajomość z Silmarillionem albo przeczyta po raz pierwszy w życiu Liść dzieło Niggle’a (albo, o cudzie!, Mythopoeię)? Czy po prostu poprzestanie na znajomości mojego tekstu? Wyręczam Państwa w przekopywaniu mnóstwa książek, zwalniam z wysiłku, bo mi się TAK podoba, bo mi się TO podoba, bo mi to naprawdę pomaga w życiu, bo mam potrzebę MATERIALIZOWANIA różnych moich myśli, żeby zostały na dłużej, a może komuś pomogą przy okazji – liczę, że nie zwalniam tym samym z myślenia.

* * *

Dałam się namówić na wyprodukowanie paru tekstów (już pięciu, niewiarygodne!), bo doszłam jednocześnie z tą propozycją do zaskakującego mnie wniosku, że moje zawodowe pisanie pozbawia mnie zupełnie choćby śladu jakiejkolwiek literackości, poetyckości stylu (słownictwa też), do którego, przyznaję, byłam przywiązana, gdy jeszcze pisałam coś przypominającego literaturę dawno temu w czasach świetlanej młodości (przeszłość zawsze jest dobra). W pracy udzielam logicznie i na piśmie skonstruowanych „informacji”, jasnych, rzeczowych, podlegających ścisłym regułom, posługując się specyficznym językiem, dość hermetycznym, choć dbam, by był zrozumiały dla laika (zwanego interesantem, nigdy petentem, notabene!). Zbuntowałam się i okazało się, że dryfuję jak samotna wyspa, i to przeciwko fali. Wokół sam ocean informacji, na idee nie ma czasu. A do tego IDEE są uznawane za GROŹNE.

Takie mamy wesołe czasy, my Ludzie po przejściach, że zajmowanie się ideami, choćby tylko w celu ćwiczenia umysłu, może być poczytane za objaw niebezpiecznej choroby, początki paranoi itp. Tak, jakby idee od razu musiały być wielkie i skierowane przeciwko… Do tego czytam, na łamach WcN zresztą, że ten potok informacji w społeczeństwie informacyjnym zmienia nasz sposób myślenia, a może nawet budowę i funkcjonowanie mózgu. I że to jest już nieuniknione. Stajemy się POWIERZCHOWNI. Skoro wszystko jest zapisane, na dysku twardym też, to nie trzeba tego ZAPAMIĘTYWAĆ. A dawno temu, w średniowiecznej Islandii, sławny Snorri Sturluson (1179-1241), znany jako autor Eddy (bo ją spisał), pełniąc publiczny urząd przez wiele lat, wielokrotnie recytował z pamięci (sic!!!) i publicznie wszystkie prawa zwyczajowe swego narodu. Mistrz!

* * *

Chciałabym kiedyś, bardzo, i to w realu, podyskutować z kimś ot choćby o tym, jakie to tragiczne i godne pożałowania, że z naszej najdawniejszej historii nie dotarły do nas – och, gdybyż jeszcze pisane po polsku – poematy o takim dla nas potencjale i znaczeniu, jak cudem ocalone z dziejowych burz staroangielskie dzieła Beowulf, Żeglarz, Wędrowiec, Wulf, Deor, czy Pieśń o Krzyżu dla Anglików. A co by było, lubię takie spekulacje, gdybyśmy otrzymali w spadku po zamieszkujących w nadwiślańskim kraju Gotach (patrz: Widsith) jakieś zabytki piśmiennictwa z czasów, gdy najechali na nich (przyjechali do nich?) Słowianie znad Dniepru. O czym by to było? W jakim języku i formie? Albo gdybyż jakiś woj Mieszka czy Bolesława Chrobrego zechciał powspominać czasy współistnienia pogaństwa i chrześcijaństwa w duszach i umysłach nowo ochrzczonych.

Albo z innej beczki (takiej od wina z pałacu Króla Elfów): z entuzjazmem powitałabym taki wpis w polu na komentarz pod tekstem, że ktoś chciałby się, pod przemożnym i nieodpartym wpływem tegoż, dowiedzieć czegoś więcej, pogadać przy herbacie lub nad piwem – zależnie od wybranej konwencji: á la TCBS (chodzili do kawiarni) albo á la Inklingowie (chodzili do pubu, jako że z herbatek już wyrośli, albo mieli je w domu) – o ulubionych fragmentach Władcy Pierścieni, o strasznych wydarzeniach Silmarillionu albo o tym, skąd się właściwie wzięło Oko Tego-Którego-Imienia-Nie-Wymawiamy (na wszelki wypadek). I tak dalej. Zbliża się 22 września, Hobbit Day, czyli dzień urodzin Bilba i Froda – dla hobbita każda okazja do świętowania dobra, to mógłby być doskonały pretekst do spotkania, gdyby choć jedna osoba wyraziła takie życzenie, to i miejsce się znajdzie. Tolkien każdy swój tekst poddawał krytyce na forum Inklingów Pod Orłem i Dziecięciem… To taka esencja akademickiego życia – wymiana myśli, która była inspiracją.

Chciałabym, żeby tekst miał dalszy ciąg, żeby coś się wokół niego działo.

Nie liczcie proszę, Drodzy Państwo, na niebotyczną jakość moich utworów – nie jestem literatką w nawet najmniejszym calu, jedynie konsumentką treści, nie jestem też akademikiem, żeby wyrażać się uczenie (proszę też nie liczyć, że teksty będą pisane często – co za dużo, to…). Lubię, jeśli mogę to tak ująć, przekazywać dalej (dlaczego akurat teraz przyszło mi do głowy skojarzenie z jakże modnym w niektórych kręgach ospa-party?). Chodziłabym na każde spotkanie autorskie w okolicy – tylko że ich porażająco mało. Tolkien otrzymywał mnóstwo listów od fanów i na niemal każdy odpowiadał, np. pewnej farmerce zadeklarował się wymyślić imiona dla jej krów. W Szwecji kolejki ustawiają się na spotkania z pisarzami, np. z autorem szeroko dyskutowanej Mojej walki (tak szeroko, że aż w niektórych zakładach pracy zakazano rozmów na ten temat), chociaż wstęp na takie spotkania jest płatny, i to nie w kwotach jedynie symbolicznych. U nas wielcy twórcy literatury z wyższej półki wydają się z niecierpliwością i niepokojem czekać na wyniki sprzedaży, żeby coś skonstatować o tym, jak ich nowe dzieło jest przyjmowane. W potem na jakichś targach książki praktycznie nie mają z kim rozmawiać.

Dlaczego ja sama nie piszę długich, wypracowanych komentarzy pod tekstami innych autorów na WcN? Szczerze – bo ja nie żyję w sieci, ona mi służy tylko do wyszukiwania tropów. Droga zawsze prowadzi na zewnątrz. Ostatnio urzekły mnie opowieści o Georgii Południowej – pozdrawiam w związku z tym Autora. Piękne miejsce (i to nagranie pingwinich głosów!), a tekst nie jest pisany po to, żeby coś komuś udowodnić, tylko żeby czysto bezinteresownie zachwycić się światem. Proszę to uznać za komentarz. A poza tym, nawet jeśli obserwowałam dłuższe wpisy w komentarzach, to z kolei Autor nie odpowiadał. Nie ma kontaktu… Komentarz nie musi oznaczać polemiki.

* * *

A jeśli to jest tak, że faktycznie żyjemy poza siecią, tylko jakoś nie wypada się przyznać, bo jest moda na blogi, bo nie ma innej możliwości kontaktu, bo brak czasu na posiadanie wolnego czasu (to w takim razie, kiedy będziemy mieli ten czas)? Czytamy teksty niejako „z obowiązku”, żeby dać się wciągnąć do jakiejś wspólnoty, pozwolić się przypisać do jakiegoś zgromadzenia, nawet na zasadzie negacji? Może ani takie teksty, ani takie miejsca nie są w ogóle potrzebne, tylko przekonujemy sami siebie, że są nam niezbędne? Po co stworzono Wszystko co Najważniejsze? Dla przyjaznej atmosfery i obopólnego dobrego samopoczucia? Teraz już mnie nie opublikują…

Brakuje mi ODZEWU. Reakcji z drugiej strony. Bo tej drugiej strony nie widzę i, jak dotąd, nie mogę też poczuć. Odrobinę jak w teatrze – po stronie publiczności jest ciemność (brak oświetlenia…), choć to nie oznacza braku oznak życia.

Zdumiewa mnie jednak stale, że mamy czas na czytanie tekstów na WcN, ale na komentarz już nie bardzo (co przypomniało mi, że pewien Czytelnik obiecał napisać, czy obejrzał film Powstanie Warszawskie, a jeśli nie, to dlaczego). Natomiast zdarzają się komentarze, pochlebne i niepochlebne, na Twitterze (to nawet rozumiem, na TT można odpisać na smartfonie, jadąc tramwajem, jest szybciej, jakby „na żywo”), na Facebooku (poza zasięgiem wzroku autora tekstu).

Może popadamy w skrajności – albo otwarty „hejt”, albo milczenie, albo pean na cześć bez wnikania w zawartość merytoryczną. A powinniśmy po prostu lubić ludzi, niezależnie od ich poglądów i nie podejrzewać każdego o złe intencje – w dyskusjach nie chodzi o to, żeby zmienić czyjeś poglądy, lecz… żeby zrewidować własne. Szczerze mówiąc, miło byłoby przeczytać krótkie: Dziękuję, podoba mi się ten tekst, czy mogę prosić o namiar na The Homecoming of Beorhtnoth…(wersja II: co prawda nie podoba mi się sam tekst, ale czy mogę prosić na namiar na…, bo sam chcę przeczytać)?

Być może jest tak, że ten kontakt, ten przepływ prądu między Autorem a Czytelnikiem, trwa za długo, że chcielibyśmy się porozumieć szybko, póki nowa myśl ciągle tkwi w naszej głowie, a tu trzeba zasiąść przed komputerem, napisać parę zdań… ech, machamy na to ręką, nie opłaca się, szkoda czasu, i tak nie zrozumie, albo może to nie jest ważne, co ja myślę, itd. itp. Albo z innej strony: może jednak to milczenie po drugiej stronie tekstu to oznaka normalności, naszego zdrowia, jeśli wolno to tak ująć? Teksty nie są wystarczająco polemiczne? A czy muszą być polemiczne?! Czy Autor ma prawo oczekiwać odzewu?

Słowo jest jak ten złoty skarb w Beowulfie – musi być rozdawane dla podtrzymywania więzi między ludźmi. Literatura ma siłę.

Czekam, aż mnie kiedyś zaczepi ktoś mądrzejszy ode mnie. Niech powie, że się mylę, albo nic nie rozumiem jak dotąd. Albo, że się nie zgadza z moją krytyką książki Johna Gartha o Tolkienie, że jestem zbyt surowa. Albo, że się zgadza ze wszystkim, ale jeszcze mu mało, że stawiam tu za dużo znaków zapytania, więc czuje się zobligowany, żeby wreszcie odpowiedzieć…

Umówimy się na kawę. Nie lubię ani herbaty ani piwa…

 Magdalena Słaba

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 21 września 2014