50 sezon badawczy w bazie naukowej UMK na Svalbardzie

50 lat temu prof. Czesław Pietrucień zbudował pierwszy domek badawczy Uniwersytetu Mikołaja Kopernika na Svalbardzie. Jego syn, Rafał Pietrucień, zastępca prezydenta Torunia, wspomina ojca, który „nauczył go patrzeć na świat jak na mapę”. Opowiada o Arktyce, która z dzikiej krainy stała się turystycznym światem.
.Rafał Pietrucień (ur. w 1967 r.), dziś zastępca prezydenta Torunia, był 7-letnim chłopcem, gdy jego tata, Czesław Pietrucień, pracownik Instytutu Geografii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, wyruszył na północ, na wyspy archipelagu Svalbard – tereny Norwegii położone w odległości zaledwie ok. 1300 km od bieguna północnego.
Mieszko Czarnecki: To była jego pierwsza wyprawa badawcza?
Rafał Pietrucień: O, nie. Tata od dawna interesował się geografią i hydrologią Bałtyku. Badał relacje między morzem a lądem od Estonii po Niemcy, ale zakochał się w Arktyce. Gdy w 1975 r. grupa studentów UMK planowała ekspedycję na Svalbard, powiedział: „Nie będziecie spać w namiotach. Zbuduję wam domek”. I zbudował.
W tamtych czasach to brzmiało jak szaleństwo.
Rafał Pietrucień: A jednak się udało. Domek zaprojektował sam. W Chełmży, w zakładach Stolbud, powstała drewniana konstrukcja, którą potem rozłożono, spakowano i wysłano statkiem. 26 kwietnia 1975 r. dotarła na Kaffioeyra. Wtedy zaczęło się rozładowywanie i przenoszenie elementów po śniegu, w trudnych warunkach. Kwiecień na Svalbardzie to jeszcze głęboka zima. Tata opowiadał, że czterech niosło jedną belkę, a piąty pomagał, gdy ktoś się zapadł w zaspę. Wrócili wyczerpani, ale domek stanął.
I stoi do dziś.
Rafał Pietrucień: Tak, choć rozbudowany. Tata narysował w liście do nas szkic jego położenia – mam ten rysunek do dziś. W kolejnych latach wracał na Svalbard wielokrotnie. Przez dwa lata był też stypendystą Fundacji Humboldta w Kilonii, gdzie badał Bałtyk i Morze Północne. Niestety, w 1995 r., gdy przygotowywał kolejną ekspedycję, zginął w wypadku samochodowym.
Pojechał pan wtedy na Svalbard w jego miejsce.
Rafał Pietrucień: Tak, razem z kuzynem. Chcieliśmy uczcić jego pamięć. Umieściliśmy w domku tablicę pamiątkową – wisi tam do dziś. Ale najważniejsze jest to, że stacja działa nieprzerwanie od pół wieku. Kolejne pokolenia studentów i naukowców z Torunia prowadzą tam badania: geomorfologiczne, hydrologiczne, klimatologiczne. To trwały pomnik toruńskiej nauki.
A pan sam z wykształcenia jest…
Rafał Pietrucień: Hydroklimatologiem. Skończyłem geografię, jak moi rodzice. Mama też była geografem, a żona – poznana na studiach – jest dziś doktorem hydrologii. Geografię miałem we krwi. Rodzice chcieli, żebym poszedł na prawo, ale ja byłem pewien: tylko geografia.
To tłumaczy, dlaczego tak naturalnie mówi pan o morenach i lodowcach.
Rafał Pietrucień: (śmiech) Tak, to mój język. Potem zrobiłem jeszcze studia z zarządzania i planowania przestrzennego, ale to geografia nauczyła mnie patrzeć na świat w sposób systemowy.
Pamięta pan emocje siedmiolatka, który żegnał ojca ruszającego w nieznane?
Rafał Pietrucień: Bardzo dobrze. Bałem się. Wyjeżdżał na kilka miesięcy, od czerwca do września. Pamiętam, jak pakował sprzęt, jak znikał. Pisaliśmy listy – mam ich cały karton. I pamiętam noc, gdy wrócił: jak niedźwiedź stanął w drzwiach z ogromnym plecakiem i brodą prawie do pasa. Nigdy jej wcześniej nie nosił. Zamarłem, patrząc na niego. Tego się nie zapomina.
Wtedy komunikacja była zupełnie inna.
Rafał Pietrucień: Tak. Dziś, gdy jadę na Svalbard, mam telefon satelitarny, GPS, internet. A oni wtedy byli odcięci od świata. Listy szły tygodniami, tęsknota była ogromna. Kiedy po raz pierwszy poleciałem tam w 1995 r., zrozumiałem, jak twardzi musieli być ci ludzie. W 2022 r. wróciłem tam ponownie, już w zupełnie innej rzeczywistości technologicznej.
Svalbard też się zmienił.
Rafał Pietrucień: Bardzo. Longyearbyen – stolica archipelagu – to dziś turystyczne miasteczko. W knajpkach słychać języki z całego świata, również polski. Hotele rosną, choć Norwegowie próbują to ograniczać. W 1995 r. spaliśmy pod lotniskiem w namiotach, a dziś dostaje się listę hoteli do wyboru. Niestety, w tym wszystkim znikła dzikość. Lodowce się cofają, lód znika, niedźwiedziom jest coraz trudniej. Gdy kiedyś do stacji UMK płynęliśmy jachtem „Oceania”, zajmowało to 16 godzin. Teraz szybka łódź robi trasę w trzy. Kiedyś nie spotkaliśmy nikogo, dziś na wodzie mijają się wycieczkowce.
Norwegowie próbują ograniczać ruch turystyczny.
Rafał Pietrucień: Tak. Od tego roku obowiązują nowe przepisy – po raz pierwszy od 20 lat. Duże statki nie mogą wpływać do fiordów. I dobrze. Ten teren musi pozostać jak najbardziej naturalny. W 1995 r. nie widzieliśmy tam nikogo, teraz to miejsce pełne ludzi i technologii. Świata jednak nie da się zatrzymać.
Czuje pan, że to miejsce jest wciąż „pańskie”, rodzinne?
Rafał Pietrucień: O, tak. Kiedy po latach dopływałem do Kaffioeyra i z daleka zobaczyłem ten sam domek, który tata rysował, miałem wrażenie, że on tam jest. Czułem jego obecność. Koledzy pracujący w bazie opowiadali, że gdy czasem drzwi same się zamkną, zawsze ktoś powie: „to pewnie Czesiu”. Dbał, by nie tracić cennego ciepła i unikać przeciągów. Wierzę, że duchowo wciąż tam jest i że cieszy się, widząc, jak jego dzieło trwa.
To 50. sezon badawczy w bazie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Rafał Pietrucień: Może uda mi się jeszcze kiedyś tam polecieć, choćby na chwilę. Mam 58 lat, więc pewnie będzie to moja ostatnia podróż na Svalbard. Chciałbym tylko raz jeszcze zobaczyć ten domek i pożegnać się z miejscem, które ojciec stworzył z marzeń i odwagi.
Stacja UMK na Svalbardzie, założona w 1975 r. przez prof. Czesława Pietrucienia, działa do dziś jako zaplecze badań polarnych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Domek, który zaprojektował badacz, wciąż stoi na Kaffioeyra — i jest symbolem pięćdziesięciu lat toruńskiej nauki w Arktyce.
Rozmawiał Mieszko Czarnecki/PAP
Jak badania naukowe zmieniają nasz świat
.Profesor nauk technicznych, wiceprzewodniczący Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC), Andrzej JAJSZCZYK, na łamach „Wszystko co Najważniejsze” twierdzi, że: „Trudno jest przecenić rolę badań naukowych w tym, co osiągnęła nasza cywilizacja. Wyniki pracy naukowców spowodowały, że żyjemy dziś znacznie dłużej niż jeszcze sto lat temu, głód stał się udziałem wyłącznie osób mieszkających w krajach upadłych i nękanych wojnami, podróże po całym świecie są już dostępne prawie dla każdego, przynajmniej w krajach bogatszych, a tania łączność zmieniła życie miliardów ludzi, nawet w najbiedniejszych zakątkach naszego globu. Dzięki badaniom naukowym nie tylko wiemy, jak żyli nasi przodkowie tysiące lat temu, ale także, jak funkcjonują rynki i co wpływa na nasze zbiorowe działania. Nauka służy także zaspokajaniu naszej zwykłej, ludzkiej ciekawości, przy okazji pozwalając odkrywać rzeczy, które dają szanse na zmianę naszego życia na lepsze. Co prawda nie zawsze chcemy czy umiemy skorzystać z tego, co nam podpowiada nauka, ale w krajach, które to potrafią, żyje się na ogół znacznie lepiej niż tam, gdzie badania naukowe się lekceważy”.
„Niestety, coś, co wielu nazywa postępem, ma też swoje ciemne strony. I jakkolwiek wyniki badań naukowych bywają używane także w złej wierze bądź ich niewłaściwe czy po prostu nierozumne zastosowanie prowadzi do opłakanych skutków, to nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje konieczności dalszego prowadzenia badań, chociażby po to, by walczyć ze wspomnianymi skutkami” – pisze prof. Andrzej JAJSZCZYK w tekście „Badania naukowe zmieniają nasz świat”.
LINK DO TEKSTU: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/prof-andrzej-jajszczyk-europejskie-badania-naukowe/
PAP/Mieszko Czarnecki/MJ




