Albo Europa będzie płacić na obronę jak Polska, albo wejdzie tu Rosja - „Der Spiegel”
Kadencja prezydencka Donalda Trumpa w USA zmieni paradygmaty światowej polityki; Europejczycy będą musieli wydać bardzo dużo pieniędzy na bezpieczeństwo, żeby pozostać w grze; w przeciwnym razie staną się strefą wpływów Rosji – pisze na łamach tygodnika „Der Spiegel” niemiecki politolog Herfried Muenkler.
Wycofywaniu się Ameryki z polityki globalnej towarzyszy wzrost znaczenia Rosji i Chin
.”Gdy 30 lat temu rozpadła się sowiecka strefa wpływów, a następnie upadł Związek Sowiecki, historycy uznali, że era imperiów definitywnie się skończyła. Ta teza okazała się błędem, podobnie jak nadzieja, że przyszłość należy do demokratycznego państwa prawa i kapitalistycznej gospodarki rynkowej” – napisał Muenkler w eseju opublikowanym w najnowszym wydaniu tygodnika „Der Spiegel”.
Niemiecki politolog był wykładowcą teorii politycznej w Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie. W Polsce ukazała się jego książka „Mity Niemców”.
Złudna okazała się też żywiona przez wiele osób nadzieja, że Stany Zjednoczone „oddadzą swoją moc na służbę ludzkości”, gwarantując światowy pokój. Przyczyną był, z jednej strony, wzrost znaczenia imperialnych konkurentów, a z drugiej – wzrastające w samej Ameryce poczucie, że kraj jest przeciążony zadaniem globalnego gwarantowania pokoju. Hasło Trumpa „America first” symbolizowało odrzucenie nadziei, że Stany Zjednoczone mogą być siłą „na służbie ludzkości” – czytamy w „Spieglu”.
Wynik wyborów pokazuje, że większość Amerykanów myśli podobnie: „dlaczego mamy brać na siebie ciężary i koszty, aby gdzieś na świecie ludziom powodziło się lepiej, podczas gdy nam powodzi się coraz gorzej?”.
Ten sposób myślenia będzie, zdaniem Muenklera, motywem przewodnim polityki 47. prezydenta USA. Dotychczasowy hegemon zmieni się w „egoistycznie działające imperium”, co oznacza, że oparty na zasadach i wartościach porządek świata rozpada się na naszych oczach.
Politolog zwrócił uwagę, że wycofywaniu się Ameryki z polityki globalnej towarzyszy wzrost znaczenia Rosji i Chin jako imperialnych mocarstw. Rosja chce odzyskać imperialną pozycję za pomocą brutalnej siły, nie wahając się przed grożeniem bronią jądrową. Chiny posługują się „cichymi metodami”, oferując krajom finansowanie projektów infrastrukturalnych i zyskując wpływ na ich politykę zagraniczną w przypadku, gdy nie są w stanie spłacić kredytów.
Muenkler podkreślił, że w wojnie Rosji przeciwko Ukrainie nie chodzi tylko o polityczną kontrolę nad Ukrainą i dominację nad Morzem Czarnym. Jeżeli Putin wygra, to wielu autokratów na świecie otrzyma sygnał, że można, wbrew Karcie ONZ, zmieniać siłą granice i budować strefy wpływów – ostrzegł politolog.
Zdaniem autora Trump nie myśli w kategoriach geopolitycznych, lecz uważa się za „deal makera”, który wykorzystuje każdą szansę, aby zapewnić swojemu krajowi korzyści. Przy sposobnej okazji prezydent USA może „postawić (pod znakiem zapytania) amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa dla Europy”.
Europejczycy muszą liczyć się z takim czarnym scenariuszem, co zmusza ich do uniezależnienia się pod względem polityki bezpieczeństwa od USA. Jak ocenił Muenkler, Europa ma „dwie, zasadniczo odmienne opcje”.
Pierwsza polega na „zwarciu szeregów, wzmocnieniu Unii Europejskiej i zwiększeniu potencjału militarnego”. W centrum tego planu musi znajdować się „własna europejska siła nuklearna”. Będzie to kosztowało dużo pieniędzy i stanie się możliwe tylko poprzez zmianę struktury budżetu – tzn. zmiany w państwie dobrobytu. Nawet jeśli uda się wytłumaczyć to obywatelom, dojdzie do poważnych politycznych konfliktów, a część klasy politycznej wystraszy się – uważa analityk.
.Alternatywą jest zbliżenie się do Rosji i jej politycznych oczekiwań. W tym przypadku nie trzeba budować potencjału do odstraszania Rosji. Taki zwrot, na jaki już teraz pracują kierowane przez populistów kraje w Europie, będzie tym łatwiejszy, im mniejszy będzie handel z USA. A obroty handlowe zmniejszą się, jeśli protekcjonistyczna polityka Trumpa będzie skierowana także przeciwko Europejczykom – podkreślił Muenkler.
W jego ocenie Polska i kraje bałtyckie będą się przeciwstawiać takiemu rozwojowi wypadków, lecz są za słabe, aby powstrzymać wprawiony w ruch proces.
Niemcy mogą wkroczyć na krótką drogę na wschód – Der Spiegel
.Muenkler zaznaczył na łamach tygodnika „Der Spiegel”, że kluczowe znaczenie dla wyboru jednej z naszkicowanych dróg będą mieli wyborcy w Niemczech, „kuszeni atrakcyjnymi ofertami ze strony Rosji”. W przypadku wyboru drugiej drogi, w miejsce transatlantyckiego Zachodu wejdzie geopolityczna koncepcja „euroazjatyckiej przestrzeni od Lizbony do Władywostoku”, w której ton nadawać będzie Moskwa.
Zdaniem politologa taki scenariusz nie leży w interesie USA – „ani w krótkiej, ani w dłuższej perspektywie”. Amerykańscy politycy od połowy XX w. doceniali znaczenie drugiej strony Atlantyku dla własnego bezpieczeństwa i dobrobytu. Ta geopolityczna dyrektywa straciła ostatnio na znaczeniu, a dla Trumpa nigdy nie była motywem przewodnim. Podzielony Zachód będzie miał słabe karty w rywalizacji z rosnącymi w siłę imperiami, a ogłoszony po wybuchu wojny przez kanclerza Olafa Scholza „epokowy zwrot” może stać się zerwaniem ciągłości.
„Po długiej drodze na Zachód (Niemcy) mogą wkroczyć na krótką drogę na wschód” – ostrzegł w podsumowaniu Muenkler, nawiązując do historii Niemiec autorstwa Heinricha Augusta Winklera. W opublikowanej w 2000 r. pracy Winkler uznał historię Niemiec w XIX i XX w. za długą drogę na Zachód, która zakończyła się po 1945 r. wejściem RFN w struktury zachodnie.
Podmiotowość Polski na scenie międzynarodowej
.Jan ŚLIWA pisze na łamach Wszystko co Najważniejsze, że aby mieć jakąkolwiek podmiotowość, musimy spełnić podstawowe warunki:
- sertywny rząd, grający dla Polski,
- mający dalekosiężne plany,
- umiejący grać w tę grę,
- mający społeczne poparcie i zaufanie,
- wsparty silną gospodarką i armią.\
Polska (jak wiele innych krajów) jest katastrofalnie podzielona politycznie. Aktualnie jest na granicy dekompozycji (zwłaszcza przy „pomocy” z zewnątrz). Jeżeli to nastąpi, temat rozwiąże się sam, raz na zawsze, chyba że znów podejmiemy stuletni wysiłek pracy u podstaw (lepiej nie powstań). Ale jeżeli nawet sytuacja się rozwinie nie po naszej myśli, może nawet radykalnie, to nie możemy tylko siąść i płakać.
Gdyby nie niszczono lub nie wypychano najlepszych ludzi, Polska mogłaby być potęgą. Obiektywnie ma bowiem niezłe możliwości rozwoju. Jest średnim krajem o dość silnej gospodarce, położonym w centrum Europy, na przecięciu szlaków wschód-zachód i północ-południe. Posiada sporo dobrze wykształconych ludzi, również w najnowszych technologiach, pełnych energii i pomysłowości. Niestety, silny jest drenaż mózgów – wielu pracuje w czołowych firmach (OpenAI) i jest to powód do dumy, ale jednak pracują oni dla innych. Polskę dusi aparat biurokratyczny, pasożytują na niej rzesze ludzi, którzy niewiele potrafią, nie chcą się narobić, ale za to chcą dużo zarabiać. System kreuje synekury, które są szkodliwe niezależnie od tego, kto je obejmie. Nikt nie podjął próby zwalczenia tego marnotrawstwa. By się lepiej poczuć, ludzie ci zamiast spokojnie konsumować konfitury, podejmują jeszcze decyzje, co istotnie podnosi ich szkodliwość. Demograficznie Polska (jak wiele innych krajów) zmierza do zapaści. Mimo prób (500+) trend się utrzymuje. Rozwiązaniem (?) byłoby wprowadzenie obcej ludności, bliskiej (Ukraińcy) lub odległej kulturowo (Azja, Afryka). W obu przypadkach oznacza to utratę tożsamości lub jej rozwodnienie.
Inny problem to infiltracja – z rozmaitych kierunków. Jest on bardzo ważny, bo może unicestwić wszystkie sensowne wysiłki. Zmagamy się z nim od paruset lat, jest on i obecnie gorący. Wart jest odrębnej pogłębionej analizy.
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB