Andrzej Duda i Donald Trump to politycy roku 2024 - badanie CBOS

Jak wynika z sondażu CBOS prezydent Andrzej Duda został polskim politykiem 2024 roku. Głos na niego oddało 13 procent badanych. Z kolei politykiem minionego roku na świecie został prezydent elekt USA Donald Trump (14 proc. głosów).

Jak wynika z sondażu CBOS prezydent Andrzej Duda został polskim politykiem 2024 roku. Głos na niego oddało 13 procent badanych. Z kolei politykiem minionego roku na świecie został prezydent elekt USA Donald Trump (14 proc. głosów).

Politycy roku – Andrzej Duda i Donald Trump

.Jeśli chodzi o polityka 2024 roku w Polsce, to prawie połowa badanych (48 proc.) nie wskazała żadnej osoby, która w ich opinii zasługiwałaby na takie wyróżnienie. Wśród nich najliczniejszą grupę stanowili respondenci, którzy nie chcieli lub nie potrafili odpowiedzieć na to pytanie (30 proc.). Deklarowali, że nie interesują się polityką, nie znają polityków i nie mają opinii na ich temat. Około 16 proc. badanych jednoznacznie uznało, że w mijającym roku żaden ze znanych im przedstawicieli krajowej sceny politycznej nie wyróżnił się na tyle, by zasłużyć na tak zaszczytny tytuł, a 2 proc. badanych odmówiło odpowiedzi na pytanie. Pozostali ankietowani wymienili w sumie ponad 30 nazwisk polityków i osobistości życia publicznego, z których jednak tylko ośmiu uzyskało co najmniej 2 proc. głosów.

Z badania wynika, że z minimalną przewagą miano polskiego polityka 2024 roku zdobył Andrzej Duda. Prezydent Andrzej Duda zdobył 13 procent głosów. Drugie miejsce, z niewielką stratą do prezydenta (różnica poniżej 1 punktu procentowego), uzyskał zwycięzca poprzedniego rankingu, premier Donald Tusk (12 proc. głosów).

Trzecie miejsce, podobnie jak rok wcześniej, choć tym razem z wyraźnie słabszym wynikiem, przypadło marszałkowi Sejmu, liderowi Polski 2050 i kandydatowi na prezydenta Szymonowi Hołowni (4 proc. głosów). Na kolejnych pozycjach znajdują się dwaj inni pretendenci do urzędu prezydenckiego: polityk Konfederacji Sławomir Mentzen oraz wiceprzewodniczący PO, prezydent stolicy Rafał Trzaskowski (po 3 proc. wskazań).

Po 2 proc. głosów uzyskali: polityk Konfederacji, europoseł Grzegorz Braun, prezes PiS Jarosław Kaczyński oraz minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Po 1 proc. wskazań uzyskali: wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak (Konfederacja), wicepremier, szef MON i prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, były premier Mateusz Morawiecki (PiS), minister sprawiedliwości Adam Bodnar oraz europoseł PiS Dominik Tarczyński. Pozostałe 6 proc. ankietowanych wymieniło nazwiska ponad 20 innych polityków i osobistości życia publicznego.

Polityk roku – świat

.Miano polityka roku 2024 na świecie Polacy przyznali w sondażu prezydentowi elektowi USA Donaldowi Trumpowi (14 proc. głosów). Na drugim miejscu znalazł się zwycięzca poprzedniego rankingu, ustępujący prezydent USA Joe Biden (9 proc. głosów), a trzecie miejsce zajął prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński, na którego głos oddało 5 proc. ankietowanych.

Na pozostałych miejscach – z 1 proc. wynikiem wskazań – znaleźli się: przegrana kandydatka demokratów w wyborach prezydenckich w 2024 r. w USA Kamala Harris, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oraz prezydent Francji Emmanuel Macron.

Na innych polityków wskazało 3 proc. ankietowanych; 15 proc. odpowiedziało, że „nie ma takiego, nikt nie zasłużył”; 48 proc. badanych odparło, że „nie orientuje się, nie interesuje się, trudno powiedzieć”, a 3 proc. badanych odmówiło odpowiedzi.

Badanie przeprowadzono w dniach od 28 listopada do 8 grudnia 2024 r. na próbie liczącej 915 osób w tym 56,6 proc. metodą CAPI, 26,9 proc. – CATI i 16,5 proc. – CAWI. 

Zaczarowani przez Trumpa

.Rozbudzone przez Trumpa nadzieje na ustanie wojny w Europie wywarły potężną i skuteczną presję na Ukrainę. I od chwili ogłoszenia w listopadzie wyniku amerykańskich wyborów obserwujemy, jak Zełenski, a wraz z nim Ukraina stopniowo mięknie i de facto godzi się już na uznanie swej od dawna oczywistej wojennej porażki – pisze Jan ROKITA na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.

Putin niedawno mówił, iż „nasza armia posuwa się naprzód wzdłuż całej linii frontu”, i nie ma wątpliwości, że nawet jeśli Putin przesadza, to tylko nieznacznie. Co jednak ciekawe, niemal wszystkie nadzieje na ustanie wojny koncentrują się na wyraźnej przemianie stanowiska Waszyngtonu i Kijowa co do pożądanych losów wojny. 

W takiej atmosferze warto przypominać (przepraszam, że brzmi to trywialnie), że Waszyngton i Kijów to tak naprawdę dopiero jedna strona w tej wojnie, mimo iż – jak wiemy – niekoniecznie mająca wspólny pogląd na jej dalsze losy. Jest jednak jeszcze druga strona i niezależnie, jaką byśmy żywili do niej abominację, warto, ba… nawet należy czasem popatrzeć na całą rzecz również z jej perspektywy.

Kreml dość jasno stawia swoje warunki ustania wojny, a w przeciwieństwie do Ameryki i Ukrainy robi to konsekwentnie, nie zmieniając jak dotąd zdania. Nie tak dawno przekonał się o tym niemiecki kanclerz, który – podobnie jak cały Zachód – pełen nadziei na nastanie pokoju wznowił po długim czasie swoje pogawędki telefoniczne z Putinem, przekonany, że teraz to już odnajdzie na Kremlu na nowo partnera do układów, tak jak to bywało dawniej, choćby za poprzedniej pani kanclerz. I spotkało go tak wielkie rozczarowanie, że z kwaśną miną obwieścił je nawet publicznie. Co było przyczyną rozczarowania Scholza? Ano to właśnie, że władca na Kremlu przedstawił mu dokładnie to samo, co mówił jeszcze dwa lata temu. Trzy swoje precyzyjne żądania, których spełnienie skutkować będzie natychmiastowym ustaniem wojny.

Znamy od dawna te trzy żądania. 

Primo – oddanie przez Ukrainę całych terytoriów pięciu obwodów (województw, patrząc z polskiej perspektywy): donieckiego, ługańskiego, chersońskiego, zaporoskiego oraz krymskiego. Oddanie – to znaczy rezygnację z dalszej obrony części tych terytoriów i „dobrowolne” wpuszczenie Moskali aż na prawy brzeg Dniepru. 

Secundo – co psychologicznie kluczowe – prawne uznanie przez Kijów nowej granicy z Moskwą, co ma nie tylko upokorzyć Ukraińców, ale co ważniejsze, także wykluczyć kalkulacje na temat jakiegoś „tymczasowego rozejmu”, na który oko mają ludzie z ekipy Trumpa, a którego Putin nie chce i którego się obawia. Ma bowiem w pamięci tymczasowe porozumienia mińskie, na które niegdyś zgodził się pod naciskiem kanclerz Merkel, a potem usłyszał, jak ta sama kanclerz, krótko po odejściu od władzy, tłumaczyła Niemcom, iż tamte układy zawierała wyłącznie po to, by dać czas Ukrainie na dozbrojenie się w obliczu nieuchronnie nadchodzącej wojny. 

I tertio – militarna neutralizacja reszty Ukrainy, przez co na Kremlu rozumieją traktatowe zobowiązanie Kijowa do rezygnacji z dążenia do członkostwa w NATO, ale także (tu z perspektywy Kremla możliwe są negocjacje co do szczegółów) nałożenie międzynarodowych ograniczeń na przyszłe zbrojenia armii ukraińskiej. Można zakładać, że Moskwa, acz z niechęcią, byłaby w stanie się pogodzić z dalszymi dostawami zachodniego sprzętu wojskowego na Ukrainę, o ile dokonywałoby się to w ramach jakiegoś układu „o kontroli zbrojeń”.

I to tyle. Powtórzmy: takie warunki ustania wojny Moskwa formułowała dwa lata temu i takie same formułuje teraz. Zmieniło się tylko to, że w obliczu sukcesów na froncie Putin nabrał większej pewności siebie w ich formułowaniu. To jasne, że przywódca Ukrainy dziś na te warunki nie może przystać, ale za jakiś czas, jeśli Moskale sami zbrojnie sforsują Dniepr, może być tak, że Zełenski, albo jakiś jego następca, będzie zmuszony przyjąć tego rodzaju warunki dla ocalenia samej ukraińskiej państwowości. W każdym razie tego dzisiaj nie wiemy – cały tekst [LINK].

PAP/ WszystkocoNajważniejsze/ LW

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 stycznia 2025