Australia ograniczy liczbę przyjmowanych zagranicznych studentów

Australia -

Australia od stycznia 2025 r. ograniczy liczbę przyjmowanych zagranicznych studentów do 270 tys. Australijski minister edukacji poinformował, że limity przyjęć będą dotyczyć zarówno uniwersytetów, jak i placówek oferujących edukację zawodową.

Australia chce ograniczyć napływ cudzoziemców

.Decyzja rządu jest związana z chęcią ograniczenia napływu cudzoziemców, który przyczynił się m.in. do znaczącego wzrostu czynszów. Temat imigracji może stać się jednym z kluczowych zagadnień w trakcie przyszłorocznej kampanii wyborczej – zauważyła agencja Reuters. Statystyki resortu edukacji dowodzą, że w 2024 r. australijskie placówki edukacyjne przyjęły o ponad 18 proc. zagranicznych kandydatów więcej niż rok wcześniej.

Australijskie uczelnie oceniły, że choć rząd ma prawo do kontrolowania migracji, to – jak powiedział profesor David Lloyd, przewodniczący organizacji zrzeszającej uczelnie Universities Australia – „nie powinno się to odbywać kosztem żadnego sektora, zwłaszcza tak ważnego pod względem ekonomicznym, jak edukacja”. Edukacja jest czwartym pod względem wielkości „towarem eksportowym” Australii po rudzie żelaza, gazie i węglu.

Zapowiadając w 2023 roku zmiany, władze dowodziły, że ich celem jest również spowodowanie, by „podejrzani operatorzy” edukacyjni zniknęli z rynku. Argumentowali, że liczba zagranicznych studentów wzrosła w ciągu dwóch dekad 2,5-krotnie , przy czym największy wzrost dotyczył studentów chińskich, których liczba wzrosła ponad trzykrotnie. Dodatkowo w ostatnim czasie Australia znacząco podwyższyła koszt wiz studenckich i domknęła luki systemu umożliwiające posiadaczom wiz tymczasowych długotrwałe – a czasem bezterminowe – przedłużanie prawa do tymczasowego pobytu w Australii.

Zagrożenia związane z „polityką otwartych drzwi”

.Na temat coraz bardziej osłabiającego Europę problemu niskiego przyrostu naturalnego i braku zastępowalności pokoleń, na łamach „Wszystko co Najważniejsze” pisze Jan ŚLIWA w tekście „Demografia, głupcy!„. Autor zwraca w nim uwagę na ogrom zagrożeń wiążących się z tzw. „polityką otwartych drzwi”.

„W 1885 r. Afryka miała tylko 100 milionów, m.in. w wyniku wywozu niewolników przez Arabów i Europejczyków przez stulecia. Europa (bez Rosji) miała wtedy 275 milionów – stosunek wynosił prawie 3:1 na korzyść Europy. Obecnie (2020) Afryka ma 1,3 miliarda, a w 2050 r. ma mieć 2,4 miliarda, 1/4 ludności świata”.

„To nie może nie mieć konsekwencji. Społeczeństwa afrykańskie są również bardzo młode, 40 proc. ludności ma poniżej 15 lat. To znaczy, że dominuje młodzież, w naturalny sposób aktywna seksualnie (stąd olbrzymia skala AIDS) i skłonna do ryzyka (dzieci żołnierze). To powoduje również, że połowa ludności nie ma praw wyborczych. Nawet na Zachodzie widzieliśmy rebelie młodzieży – liczebnej, lecz bez znaczenia w polityce: pokolenie dorosłych wysyła nas do Wietnamu, a my nie mamy nic do powiedzenia. W Afryce rządzą dorośli, również starzy dyktatorzy. To budzi niezadowolenie. Narusza też transmisję tradycji i kultury między pokoleniami. Kiedyś dzieci uczyły się, obserwując starszych i naśladując ich zachowanie, teraz żyją we własnym świecie. Taki przyrost uniemożliwia budowę odpowiedniej infrastruktury, państwo nie nadąża, przeżycie ułatwia korupcja. Kto może, wysyła dzieci do szkół za granicę, kilkadziesiąt procent chce emigrować. Emigrują nie tylko do Europy, również do lepiej prosperujących krajów afrykańskich i do lokalnych metropolii. Lagos, stolica Nigerii, w 1965 r. miało 350 tysięcy mieszkańców, a w 2012 r. – 21 milionów. Oczywiście większość to slumsy, ale chęć wyrwania się jest silniejsza. Podobnie wygląda z emigracją do Europy”.

.„Nieliczni mają możliwość wyjazdu w formie cywilizowanej. Posiadają wykształcenie, które pozwala na pracę, a dzięki zasobom mogą kursować między oboma światami. Na dole są ci, którzy tylko w telewizji widzą świat białego człowieka i o nim marzą. Kto przekracza pewien próg zamożności, może myśleć o ucieczce. Finanse są ważne, bo transfer kosztuje 2000–3000 dolarów, czyli roczny dochód. Chęć wyrwania się jest potężna, lecz przeprawa nie jest łatwa. A z drugiej strony otwarte granice nie są rozwiązaniem, trzeba widzieć fakty. Sam kiedyś napisałem (i zostałem zrugany za cynizm), że otwarcie granic przez Angelę Merkel było zachętą do ładowania się na chybotliwe łódki i ryzykowania życia na morzu. Co ciekawe, gdy w 2017 ruch się zmniejszył, a łodzie ratunkowe podpływały aż pod wody terytorialne Libii, proporcjonalna liczba zaginionych wzrosła pięciokrotnie. Popyt rodzi podaż – przemytnicy ładowali na 9-metrowe pontony do 130 osób, wielokrotnie więcej niż dopuszczalnie. Na „nawigatora”, który miał nawiązać kontakt z ratownikami, wyznaczano jednego z pasażerów (za zniżkę w cenie). Do tego, by silnik wartości 8000 euro nie przepadł, przemytnicy podpływali drugą łódką i go zabierali, pozostawiając pasażerów w dryfującym pontonie. Sama droga przez Libię wiąże się z brutalnym wykorzystywaniem przez przemytników, a droga przez Niger i Algierię jest ponoć jeszcze gorsza, lecz tam się żaden dziennikarz nie zapuszcza. Promocja takiej migracji ma z humanitaryzmem niewiele wspólnego” – pisze Jan ŚLIWA.

PAP/WszystkocoNajważniejsze/MJ

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 sierpnia 2024