Biedniejący Polacy nie pojadą już do Międzyzdrojów - najnowsze badanie

biedniejący Polacy

Ponad połowa Polaków deklaruje, że jeśli koszty życia spowodują, że nie będą w stanie opłacić rachunków, to ograniczą wydatki przede wszystkim na ubrania i rozrywkę – wynika z badania zleconego przez KRD. Polacy biorący udział w badaniu wskazują, że aby uregulować zobowiązania poszukają dodatkowego dochodu.

Biedniejący Polacy – z czego rezygnują?

.Badanie „Portfele polskich gospodarstw domowych pod presją rosnących cen” zostało zrealizowane w III kwartale 2024 r. na zlecenie Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej, przez IMAS International, na grupie 1001 dorosłych. W badaniu uczestniczyli Polacy w wieku 18-74 lat. Krajowy Rejestr Długów podkreślił, że wyniki przeprowadzonego dla tej instytucji badania pokazują, że większość respondentów priorytetowo traktuje terminowe regulowanie rachunków. Polacy, połowa badanych (52,1 proc.) deklarują, że jeśli rosnące koszty życia spowodują pogorszenie ich sytuacji finansowej i uniemożliwią opłacenie rachunków na czas, to jednak będą się starać je opłacić szukając oszczędności w innych obszarach. Respondenci mieli możliwość wielokrotnego wyboru.

Podobny odsetek (46,1 proc.) twierdzi, że poszuka dodatkowego źródła dochodu lub lepiej płatnej pracy. Z kolei 32,2 proc. zrezygnuje z kilku usług, w tym np. karnetu na siłownie. O podwyżkę w miejscu pracy poprosi 14,7 proc., a na próbę wynegocjowania nowych warunków spłaty swoich zobowiązań z dostawcą usług zdecyduje się 10,2 proc. badanych. Dla niektórych respondentów terminowe spłacenie rachunków okazuje się nie być priorytetem, gdyż 17 proc. twierdzi, że opłaci je z opóźnieniem lub dopiero gdy będzie taka możliwość. Podobna grupa (17,1 proc) deklaruje, że opłaci tylko najważniejsze zobowiązania.

Z badania wynika, że największą skłonność do ograniczania wydatków aby opłacić rachunki mają osoby starsze. Polacy w grupie 55-65 lat takie deklaracje składa 61 proc. badanych, a w gronie najstarszych, czyli 65-74 lata, takich wskazań jest najwięcej – 73 proc. Jednocześnie te osoby w najmniejszym stopniu (odpowiednio 9,2 proc. i 11,3 proc.) są skłonne podjąć próbę wynegocjowania nowych warunków z dostawcami usług. Różni to ich od najmłodszych (18-24 lata), gdzie odsetek ten wynosi 13 proc.

Polacy oszczędzają kosztem wypoczynku, wyjazdów, rozrywki, ubrań

.Wśród osób deklarujących, że będą starać się opłacić wszystkie rachunki kosztem innych wydatków, najwięcej osób oszczędzać będzie w ubraniach (78,5 proc.), na rozrywce, czyli np. wyjściu do restauracji i kina (73,6 proc.) oraz na wakacjach (70,1 proc.).

Z kolei 50,6 proc. badanych w tej grupie ograniczy wydatki na dodatkowe zajęcia (np. poprzez zakup mniejszego karnetu). Polacy ponadto, a dokładniej 40 proc. badanych zmniejszy koszty żywności. Najrzadziej deklarowano chęć oszczędzania na lekarstwach, gotowych na to było 10,9 proc. respondentów.

Dodatkowo, to kobiety częściej niż mężczyźni decydują się na oszczędności na ubraniach i jedzeniu. Panowie są bardziej skłonni do ograniczenia wydatków na wakacje. Rozbieżność jest też w podziale na wiek, najmłodsi oszczędzą na wyjściach do restauracji i kina (79,2 proc), a Polacy w wieku 45-54 na ubraniach (83,2 proc.).

Pierwszy rok rządów to rok spełniania obietnic

„Polityka socjalna to jeden z zakresów zadań społecznych państwa, takich jak prawo pracy, polityka rynku pracy, ubezpieczenie społeczne, pomoc społeczna, opieka długoterminowa, niepełnosprawność, ochrona zdrowia, zdrowie publiczne, edukacja, mieszkalnictwo i inne. Jeśli uświadomimy to sobie, zrozumiemy, że żaden rząd nie jest w stanie zerwać z polityką poprzedników w tych wszystkich obszarach. Jeśli nowy rząd stworzony przez dotychczasową opozycję podejmie reformy polityki społecznej, to będą one miały charakter zmian częściowych, rozwiązań dodanych do już istniejących, a nie całościowej rewolucji zrywającej z przeszłością”.

„Podobnie jest w przypadku polityki socjalnej, którą dla potrzeb tego artykułu sprowadzimy do systemu podatkowo-transferowego. Pokazał to już sam pierwszy rząd PiS, który dodał 500+ do systemu świadczeń rodzinnych. Nie doszło więc do zerwania z polityką poprzedników poprzez jej likwidację i zastąpienie czymś innym. Nowe świadczenie można było łączyć bez ograniczeń ze świadczeniami już istniejącymi. Jest to przykład kontynuacji tego, co już było, i jednocześnie innowacji poprzez wprowadzenie nowości”.

„Wybory parlamentarne w 2023 r. przyniosły zwycięstwo trzem opozycyjnym komitetom wyborczym. Partie podpisały i opublikowały umowę koalicyjną. Mamy więc informacje po pierwsze o ich zamierzeniach w programach wyborczych, a po drugie o tym, co zawarto w umowie. Początkowo pojawiły się głosy, że partie te powinny zrewidować obietnice, gdyż sytuacja finansów publicznych jest dramatyczna. Przyszło też zaraz dementi, że „nic, co dane, nie będzie odebrane”. Nie jest jednak jasne, co ono oznacza, na przykład można twierdzić, że część rozwiązań uchwalonych w 2023 r. nie weszła jeszcze w życie, więc nie zostały jeszcze faktycznie dane, np. świadczenie wspierające. Możliwy jest też argument, że „nic, co dane” nie znaczy, że nie będzie żadnych zmian w tym, co zostało dane, np. w akceptacji podwyżki świadczenia wychowawczego, ale będą propozycje zmian w jego konstrukcji, takie jak dodawanie kryteriów dochodowych czy warunków aktywności zawodowej”.

„W cyklu wyborczym pierwszy rok rządów jest to rok spełniania obietnic, aby pokazać wyborcom, że dotrzymuje się zawartej z nimi umowy. Polityka socjalna PiS była budowana w sojuszu ze związkami zawodowymi, w tym przede wszystkim z NSZZ „Solidarność”, i ma też duże poparcie w społeczeństwie. Radykalny odwrót od niej byłby więc ryzykowny politycznie i nie należy się tego spodziewać w 2024 r. Rozwiązania wprowadzone przez rząd PiS będą więc kontynuowane, ale pojawią się też nowe, które zapowiadano w wyborach i w umowie koalicyjnej” – pisze na łamach „Wszystko co Najważniejsze” prof. Ryszard SZARFENBERG.

O zasadności centralnej polityki pieniężnej

.„Gdy w 2008 r. upadł bank Lehman Brothers i gdy świat wszedł w wielką recesję, wiele banków centralnych podjęło bezprecedensowe działania – nie tylko obniżyły stopy procentowe, ale często redukowały je do ujemnych poziomów, a także zaczęły skupować aktywa. W rezultacie w latach 2014–2018 Europejski Bank Centralny nabył papiery wartościowe na kwotę 2,6 bln euro (tj. 22 proc. PKB strefy euro w 2018 r.), w tym 178 mld euro to obligacje korporacyjne. Zaangażowanie innych banków centralnych na rynku aktywów było podobne: w Stanach Zjednoczonych to ok. 21 proc. PKB (w okresie 2008–2014), w Wielkiej Brytanii 22 proc. PKB (2009–2017), ale w Japonii już 79 proc. PKB (od 2009 r.). Jednocześnie stopy depozytowe banku centralnego w strefie euro i Japonii są ujemne. Jednak najciekawsze jest to, że te bezprecedensowe posunięcia nie przyniosły oczekiwanej przez wielu zwyżki inflacji czy silnego przyspieszenia wzrostu PKB. W lipcu 2019 r. roczna dynamika cen w strefie euro wyniosła 1 proc., a w Japonii jedynie 0,5 proc. Przyrosty PKB w tych gospodarkach są co najwyżej umiarkowane”. 

Jak to się dzieje, że kapitał jest tak tani i łatwo dostępny, a gospodarki nie wchodzą na trwałe ścieżki wzrostu?

„Muszę w tym miejscu poczynić istotne zastrzeżenie: nie twierdzę, że niestandardowa polityka banków centralnych w ostatnich latach nie miała żadnych pozytywnych skutków dla wzrostu, bo chociażby uchroniła te kraje przed wpadnięciem w pułapkę deflacyjną, ale jej rezultaty okazały się zdecydowanie poniżej oczekiwań. Co więcej, są badania, które pokazują, że aktywność banków centralnych na rynku aktywów zwiększyła wycenę akcji i obligacji, a przez to dochody ich posiadaczy, co jeszcze bardziej zachwiało równowagą pomiędzy posiadaczami kapitału a pracownikami najemnymi. Nierówności dochodowe mogły więc wzrosnąć, choć na ostateczne konkluzje jest zbyt wcześnie. Innych, rzadziej dyskutowanych negatywnych efektów wejścia banków centralnych na nieznane dotychczas wody, może być więcej, ale o tym w dalszej części tekstu”. 

„Wróćmy w tym momencie do postawionego powyżej pytania. Odpowiedź pierwsza jest intuicyjna: tani kapitał będzie wzrost stymulował, gdy jego brak będzie powodował stagnację. A jeśli tak nie jest i bariery wzrostu są inne? Mówiąc bardziej precyzyjnie: a co, jeśli cenowa elastyczność popytu na dobra inwestycyjne jest niska? Tych niepieniężnych barier często się nie docenia, a są one kluczowe. Dani Rodrik, wybitny ekonomista z Uniwersytetu Harvarda, w jednej ze swoich prac pokazał, że efekty globalizacji finansowej dla wzrostu są pomijalne, a często są wręcz negatywne, bo umożliwiają funkcjonowanie wielu rządów w warunkach miękkiego ograniczenia budżetowego, co skutecznie zniechęca je do jakichkolwiek głębszych reform. Inna, bardziej keynesowska odpowiedź sprowadza się do dwóch obserwacji: po pierwsze, wielkość inwestycji w gospodarce determinowana jest poziomem niepewności – jeśli inwestorzy boją się o swoje i swoich pieniędzy bezpieczeństwo, to nawet jeśli pieniądz będzie tani, to i tak wstrzymają się z inwestycjami; po drugie, kluczowym problemem jest niedostateczny popyt, na który polityka pieniężna ma jedynie częściowy wpływ. Powyższe zjawiska są z kolei w dużej mierze determinowane czynnikami politycznymi, demograficznymi i kulturowymi. Przykładowo, jeśli rośnie współczynnik obciążenia demograficznego, to relatywnie więcej jest tych, którzy aktywa sprzedają (osoby starsze) niż tych, którzy je kupują (młodzi), a w rezultacie ceny aktywów i stopy procentowe powinny maleć. Innymi słowy, nieco trywializując, trudno przecież zakładać, aby emeryci zaciągali kilkunastoletnie kredyty hipoteczne czy też kierowali zgromadzone przez siebie oszczędności na ryzykowne projekty biznesowe. Ma to pierwszorzędne znaczenie dla (nie)skuteczności polityki pieniężnej w stymulowaniu wzrostu” – pisze w swoim artykule na łamach „Wszystko co Najważniejsze” prof. Łukasz HARDT, członek Rady Polityki Pieniężnej i profesor ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim.

PAP/ WszystkocoNajważniejsze/ LW

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 grudnia 2024