„Boomer”, „Gen Z”, „Millenials” – co nas dzieli, a co łączy?

„Za moich czasów…” to zdanie zna każdy z nas. Zwykle wypowiada je ktoś starszy, a w odpowiedzi słychać tylko westchnienie lub przewrócenie oczami. Wystarczy krótka rozmowa między trzydziestolatkiem a nastolatkiem, żeby zaczęły się pojawiać określenia takie jak „boomer”, „zetka” czy „millenials”. Różnice pokoleniowe są oczywiste. Dotykają stylu życia, podejścia do pracy, wartości, a nawet języka. Ale czy rzeczywiście dzieli nas aż tak wiele?

„Za moich czasów…” to zdanie zna każdy z nas. Zwykle wypowiada je ktoś starszy, a w odpowiedzi słychać tylko westchnienie lub przewrócenie oczami. Wystarczy krótka rozmowa między trzydziestolatkiem a nastolatkiem, żeby zaczęły się pojawiać określenia takie jak „boomer”, „zetka” czy „millenials”. Różnice pokoleniowe są oczywiste. Dotykają stylu życia, podejścia do pracy, wartości, a nawet języka. Ale czy rzeczywiście dzieli nas aż tak wiele?

Różnice pokoleniowe – co nas łączy, a co dzieli?

Zacznijmy od krótkiego przeglądu. Pokolenie zwane boomerami to osoby urodzone po II wojnie światowej, w czasach odbudowy i nadziei. Wychowywani w stabilizującym się świecie, wierzyli w ciężką pracę i w to, że awans społeczny jest możliwy, jeśli tylko się postarają. Millenialsi, czyli osoby dorastające na przełomie tysiącleci, pamiętają jeszcze świat bez internetu, ale dziś są w nim całkowicie zanurzeni. Pracują, podróżują, szukają sensu i równowagi między życiem zawodowym a prywatnym. Z kolei najmłodsze pokolenie, tzw. generacja Z, urodziło się już w rzeczywistości cyfrowej. Internet, smartfony i media społecznościowe to dla nich naturalne środowisko. Różnice pokoleniowe są i to jest pewne.

Pierwszą i chyba najbardziej wyraźną linią podziału jest technologia. Dla boomerów telefon to wciąż głównie urządzenie do rozmowy. Dla zetek to centrum całego świata. Ich narzędzie do pracy, nauki, kontaktu z przyjaciółmi, źródło rozrywki i przestrzeń do wyrażania samego siebie. Millenialsi są gdzieś pomiędzy. Znają życie offline, ale potrafią też poruszać się w świecie cyfrowym z dużą łatwością.

Kolejna różnica dotyczy podejścia do pracy. Dla starszych pokoleń ważna jest stabilność, lojalność wobec pracodawcy, a także przekonanie, że najpierw jest obowiązek, potem przyjemność. Millenialsi są bardziej elastyczni. Cenią rozwój, równowagę i nie boją się zmian. Dla generacji Z praca ma mieć sens. Jeśli nie widzą celu albo czują wypalenie, odchodzą bez większego sentymentu. Chcą się realizować, ale nie kosztem zdrowia psychicznego. Absolutnie.

Z kolei inaczej wygląda hierarchia wartości. Starsze pokolenia często przywiązują wagę do tradycji, struktur i porządku, zarówno w rodzinie, jak i w społeczeństwie. Młodsze stawiają na różnorodność, autentyczność i prawo do bycia sobą. Nie chodzi już tylko o karierę i dom, ale też o zdrowie psychiczne, relacje, wolność wyboru.

A jednak, mimo tych wszystkich różnic, łączy nas więcej, niż mogłoby się wydawać. Różnice pokoleniowe są, ale i tak pozwalają nam się ze sobą dogadać. Bo przecież każde pokolenie pragnie godnego życia, poczucia bezpieczeństwa i sensu. Każde potrzebuje akceptacji i wspólnoty. I choć forma się zmienia, to potrzeba pozostaje ta sama. Ciekawym zjawiskiem jest to, że mimo cyfrowych podziałów, wiele osób zarówno starszych, jak i młodszych coraz częściej tęskni za prawdziwą rozmową. Za spotkaniem bez ekranów, za światem mniej rozpędzonym. Wbrew pozorom, wielu młodych docenia rady tych nieco starszych, a starsi chętnie uczą się nowych rzeczy od swoich wnuków.

Nie zapominajmy też o poczuciu humoru. Czasem wydaje się, że nie rozumiemy własnych żartów. Memy generacji Z mogą być dla boomerów zupełnie niezrozumiałe. Ale śmiech, nawet ten pełen zaskoczenia, potrafi rozładować napięcie i zbudować most. Współczesny świat po raz pierwszy stawia obok siebie aż cztery aktywne pokolenia. Pracujemy razem, mijamy się w sklepach, czytamy te same wiadomości. Możemy się od siebie uczyć: starsi od młodszych elastyczności, otwartości i odwagi, młodsi od starszych wytrwałości, dystansu i pewnej mądrości, która zwyczajnie, przychodzi do nas z czasem.

Zamiast więc oceniać się nawzajem i szukać różnic, warto spróbować zrozumieć drugą stronę. Bo to, co dzieli, można przełamać tylko wtedy, gdy naprawdę chce się usłyszeć, co mówi ten, kto stoi po drugiej stronie pokoleniowej granicy.

Epidemia obnażyła bezradność „millenialsów” wobec kryzysu

.Moje pokolenie, pokolenie przełomu wieków, nie jest przygotowane do sytuacji kryzysowej. Nie wiemy, jak reagować i jak sobie poradzić. Ale czy można mieć o to do nas pretensje? Od urodzenia wmawiano nam, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, a głównym problemem jest nasza roszczeniowość – pisze Jan BŁOŃSKI na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.

Gdy pod koniec liceum czytałem Dżumę Alberta Camusa, powieść wydała mi się piękną metaforą. Realistyczną, prawda, niemal reporterską – ale tylko metaforą i przypowieścią. Nie przypuszczałem, że kilka wiosen później będę ją czytał jak instrukcję obsługi, którą można niemal jeden do jednego przyłożyć do rzeczywistości za oknem.

I jeszcze przypomina mi się, jak w dziecięcych obawach wyobrażałem sobie wojnę – razem z rodziną uciekamy z miasta do domu dziadków na wsi i tam chowamy się przed szalejącym kataklizmem. I znów – nie przypuszczałem, że te wizje się spełnią, że będziemy tam z większością rodziny szukać schronienia. Kiedy więc zostałem spytany, czy moje pokolenie jest przygotowane do obecnej sytuacji, pomyślałem od razu o tych dwóch rzeczach. I jeszcze o tym, jak wiele można dzisiaj robić dzięki technologii: komunikacja, treningi, nauka, kontakt z najbliższymi – to wszystko jest od dawna częścią naszej codzienności. Teraz stało się tylko koniecznością i często jedyną możliwością. Na początku pomyślałem więc – jesteśmy przygotowani. Po chwili jednak to „przygotowanie” wydało mi się strasznie żałosne.

Zapomnijmy o lekturach i dziecięcych obawach, które są sprawą bardzo indywidualną i przypadkową. A poza tym – zupełnie bezużyteczną.

W co zostaliśmy wyposażeni, by zmierzyć się z takim kryzysem? Nie mamy nawet wcześniejszych doświadczeń naszych rodziców, którzy przeżyli stan wojenny, czas transformacji. 

Powodzi stulecia też nie możemy pamiętać, a atak na World Trade Center w najlepszym razie jest migawką z TVN24 i współczesnych memów prezentujących najróżniejsze teorie spiskowe. Trudno mieć pretensje do pokolenia naszych rodziców, którzy chcieli oszczędzić nam stresujących przeżyć. Trzeba oddać sprawiedliwość – udało się to całkiem nieźle: weszliśmy do Unii Europejskiej, bezrobocie po 2006 roku nieustannie spada, żyjemy w świecie bez wojen, pełnych półek w sklepach i ciepłej wody w kranie…

I chyba problem w tym, że się pokolenie naszych rodziców tym zachłysnęło i uwierzyło – o co już można mieć pretensje – że naprawdę żyjemy w czasach końca historii, że teraz można już spokojnie zająć się konsumpcją i samorozwojem, że problemy światowe nas nie dotyczą. A zgłaszane przez moje pokolenie (bądź bardziej świadome starsze osoby) skargi i ostrzeżenia – dotyczące zmian klimatycznych, rosnących nierówności społecznych i konieczności wprowadzania rozbudowanych świadczeń socjalnych, kontroli nad „wolnym rynkiem”, przestrzegania praw pracowniczych, opłakanych skutków kolejnych interwencji militarnych – traktowano jak roszczeniowość i niewdzięczność, w najlepszym razie – idealizm i utopię. A dziś cały świat doświadcza tych samych obaw i trudności, z którymi moje pokolenie boryka się na co dzień: rosnąca zależność od technologii, izolacja społeczna spowodowana rozpadem wielu lokalnych więzów i wspólnot, niepewność zatrudnienia czy nieodpowiedzialni i populistyczni politycy niepotrafiący zaproponować żadnego konstruktywnego rozwiązania – cały tekst [LINK].

Oprac. LW

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 24 kwietnia 2025