Czym jest terapia daremna - prof. Wojciech Szczeklik

Bywa tak, że nie możemy już nic dla chorego zrobić. Żaden lek, żadna operacja, nie jest w stanie mu pomóc, wyleczyć, może co najwyżej przedłużyć agonię. Wówczas lepiej jest przekierować leczenie na zapewnienie człowiekowi komfortu – powiedział prof. Wojciech Szczeklik, internista i anestezjolog.
Terapia daremna i pomoc pacjentowi
„W Polsce mamy do czynienia z eutanazją par excellence” – mówił podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków jego przewodniczący poseł Roman Fritz (Konfederacja). Wskazał, że wynika to „z wytycznych, które przedstawia np. pan prof. Szczeklik, gdzie jest napisane, że to konsylium lekarskie, czy jakaś komisja decyduje o tym, czy dany pacjent dobrze rokuje, czy też można odstąpić od terapii. Dobrze rokuje – to znaczy, że ci ludzie bawią się we wróżbiarstwo”. Czuje się pan autorem wytycznych odnośnie do tego, jak zabijać pacjentów?
Prof. Wojciech Szczeklik: To są oszczerstwa pod adresem lekarzy, ale przede wszystkim głęboka nieprawda. Jest dla mnie niezrozumiałe, skąd pan poseł wziął te wszystkie informacje, które był uprzejmy przedstawić w Sejmie. Czy to wynik niewiedzy, czy cynizm i granie sensacją.
Odnoszę wrażenie, że od czasów pandemii trwa w Polsce, organizowana przez pewne środowiska, regularna nagonka na lekarzy. Bezwstydnie gra się na lękach ludzkich, na ich uczuciach, podważając jednocześnie zaufanie do zawodów medycznych. Ze szkodą dla społeczeństwa zresztą, bo przecież jeśli ktoś uwierzy w te bzdury, nie pójdzie do szpitala, jeśli tam grasują mordercy w białych kitlach.
Zwłaszcza, że takie słowa, w związku z niewydolnym systemem ochrony zdrowia w naszym kraju, padają na podatny grunt. Nieraz słyszałam od pacjentów, że są poddawani powolnej eutanazji, gdyż nie mogą się doczekać pomocy.
Prof. Wojciech Szczeklik: Niewydolność systemu, kolejki, niedostateczna ilość specjalistów, nie wszystkie procedury, które jesteśmy w stanie zabezpieczyć pacjentom to z pewnością jest problem. Jest wiele rzeczy do poprawy.
Natomiast nie można tego mieszać z tematem zapobiegania terapii daremnej, który poseł Fritz utożsamia z eutanazją. Wielokrotnie podkreślałem, powtórzę to raz jeszcze – terapia daremna, zwana także uporczywą, jest złem. Przysparza cierpień choremu, przysparza cierpienia jego bliskim, dlatego lekarzom nie wolno jej stosować.
Jak to się stało, że Roman Fritz wywołał pana po nazwisku przy tej okazji? Chodzi o to, że jest pan jednym z głównych autorów stanowiska opracowanego przez Grupę Roboczą Towarzystwa Internistów Polskich ds. Terapii Daremnej na Oddziałach Internistycznych?
Prof. Wojciech Szczeklik: Niecałe dwa lata temu ukazały się takie wytyczne, a ja przewodniczyłem pracującej nad nimi grupie. Powstał obszerny dokument, w którym opisujemy sam proces umierania i to, co powinien lekarz zrobić, jak się zachować, w jaki sposób rozmawiać z chorym, czy jego rodziną. W dokumencie wyjaśniamy też, w którym momencie terapia może stać się daremną i dlaczego należy temu zapobiegać. Właśnie te wątki, wyjęte zresztą z kontekstu, podchwyciła grupa pieniaczy.
Ma pan na myśli posła Romana Fritza?
Prof. Wojciech Szczeklik: Nie tylko. Takich osób było więcej, m.in. niedoszły poseł, którego nazwiska nie pamiętam, a który podczas kampanii wyborczej jeździł po Polsce i nagrywał filmiki, z których wynikało, że w ramach unikania terapii daremnej lekarze chcą zabijać ludzi.
To może wyjaśnijmy: zaprzestanie terapii daremnej nie polega na tym, że podchodzi lekarz, wyciąga wtyczkę i pacjent umiera.
Prof. Wojciech Szczeklik: Czasem bywa tak, że nie jesteśmy w stanie już nic dla chorego zrobić. Żaden lek, żadna operacja, nie jest w stanie mu pomóc, wyleczyć, może co najwyżej przedłużyć agonię. Wówczas lepiej jest przekierować nasze leczenie na zapewnienie człowiekowi komfortu, leczyć ból, uciążliwe objawy jak. np. nudności czy wymioty, kontynuować odpowiednią pielęgnację i odżywianie.
Pozwolić na to, żeby ostatnie dni albo godziny życia spędził spokojny, wśród najbliższych, zamiast w szpitalu przypięty do respiratora. Warto jeszcze raz podkreślić, że odstąpienie od terapii daremnej i eutanazja, czyli czynne, rozmyślne zakończenie życia – np. przez podanie choremu trucizny – to dwie całkowicie odmienne rzeczy.
Jak reagują ludzie – sami chorzy czy ich rodziny – kiedy słyszą, że medycyna jest już bezsilna?
Prof. Wojciech Szczeklik: To zależy, wszystko tak naprawdę opiera się na dobrej komunikacji i wymaga empatii ze strony lekarza. Trzeba uczciwie wytłumaczyć, jaki jest stan rzeczy, co się będzie z chorym działo.
Dla przykładu, jeżeli u chorego z rozsianym nowotworem zastosujemy rozległe leczenie zabiegowe albo agresywną chemioterapię bez możliwości wyleczenia choroby, a np. z możliwością przedłużenia życia o, dajmy na to, miesiąc, w dużej mierze podczas pobytu w szpitalu, to być może lepsze dla chorego będzie życie o parę dni krótsze, ale spędzone w gronie bliskich, w domu.
Trzeba równocześnie choremu wytłumaczyć, że zadbamy o to, żeby łagodzić objawy choroby, w tym ból, którego boimy się najbardziej. Czasem pacjent jest nieprzytomny, jeśli nie wyraził sprzeciwu, rozmawiamy z jego bliskimi, wspólnie się zastanawiamy, co jest dla naszego chorego najlepsze.
Podczas posiedzenia tego zespołu głos zabierała także lekarka, psychiatra, Katarzyna Ratkowska, która sekundowała posłowi Fritzowi. Sugerowała, że przygotowane przez was wytyczne pozwalają w zasadzie dowolnie rozciągnąć decyzję o odstąpieniu od terapii daremnej na każdego przewlekle chorego, składając ją w ręce konsylium lekarskiego.
Prof. Wojciech Szczeklik: Odnoszę wrażenie, że te krytyczne wystąpienia powstały bez znajomości rzeczy, bez choćby próby zapoznania się z wytycznymi. Np. poseł Fritz mówił, że nie będziemy leczyć chorych z marskością wątroby. I jeszcze, że jeżeli ktoś był dwa razy w szpitalu, to także go nie będziemy leczyć i skażemy takiego pacjenta na śmierć, co pan poseł nazywa „eutanazją w warunkach polskich”. To są kompletne bzdury.
Wyjaśnijmy jednak: w omawianym przez nas dokumencie jest dodatek, niebędący jego główną częścią, w którym proponujemy, żeby szczególną uwagę zwrócić na pacjentów przyjmowanych do szpitala nieprzytomnych, będących w ciężkim stanie i z nieuleczalnymi chorobami.
Warto się zastanowić czy u takich chorych znaczna intensyfikacja leczenia nie jest daremna, czy leczenie nie powinno być ukierunkowane na zapewnienie odpowiedniego komfortu dla chorego, przekierowanie terapii na ścieżkę leczenia paliatywnego. W żadnym miejscu nie piszemy o tym, żeby nie leczyć jakiejś konkretnej grupy chorych. Jest to nieprawda i czytanie bez zrozumienia.
Z jednej strony zgadzam się z panem, ale z drugiej chciałabym wrócić do niewydolności naszego systemu ochrony zdrowia. Pewnie zdaje sobie pan profesor sprawę z tego, że w większości przypadków takich terminalnie chorych nie ma najmniejszej szansy na to, żeby umieścić ich w Zakładzie Opiekuńczo Leczniczym albo w hospicjum, a nie zawsze jest tak, że rodzina jest w stanie otoczyć ich właściwą opieką.
Prof. Wojciech Szczeklik: Na pewno to jest duży problem.
Bardzo duży, dlatego często się zdarza, że tacy chorzy, zamiast spokojnie dożywać swoich dni na przykład pod opieką hospicjum domowego, trafiają w karetkach na sygnale do szpitala.
Prof. Wojciech Szczeklik: Powtórnie się z panią zgodzę – system szwankuje. Często pacjenci nie mają szans na to, żeby godnie umrzeć. Nie dziwię się rodzinom, które – przerażone – wzywają pogotowie. Nie dziwię się także ratownikom, którzy, pod presją, w obawie przed odpowiedzialnością karną, wiozą takiego chorego na SOR, choć żaden respirator już nie zatrzyma w nim uciekającego życia. To jest wielki, ważny temat: co zrobić, żeby przekierować leczenie na komfort terminalnie chorych z daremnych prób wyleczenia umierających.
To jeszcze zapytam, jak to jest z tymi konsyliami, decydującymi, według posła Fritza, o życiu bądź śmierci chorych.
Prof. Wojciech Szczeklik: To nie jest tak, że jedna czy dwie osoby decydują, czy ktoś będzie leczony, czy nie. Decyzja zapada nie tylko na podstawie opinii wielu specjalistów, ale – co podkreślałem – na podstawie rozmowy z samym chorym, a jeśli on nie jest w stanie wyrazić swojego zdania – na podstawie rozmowy z jego najbliższymi.
Jeśli to, co mówił w Sejmie poseł Roman Fritz i jego towarzysze to oszczerstwa, czy będzie jakaś reakcja ze strony pańskiej i środowiska lekarskiego?
Prof. Wojciech Szczeklik: Naczelna Izba Lekarska już się tym zajmuje, również Zarząd Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii przygotowuje swoje stanowisko w tej sprawie – wkrótce odniesiemy się do tych haniebnych oszczerstw. Stwierdzenie, że polscy lekarze, zamiast leczyć chorych ich zabijają, jest nie tylko wstrętne, ale także absurdalne.
Rozmawiała: Mira Suchodolska/ PAP
Eutanazja i samobójstwo wspomagane uczynią nas ludźmi bez sumienia?
.Wielka fala uderza dziś w podstawowe zasady konstytuujące dotychczas naszą cywilizację – pisze prof. Chantal DELSOL na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.
Działania podejmowana w celu zalegalizowania eutanazji i samobójstwa rozszerzonego są następstwem zmiany kulturowej dokonującej się na naszych oczach od ponad półwiecza i odpowiadającej za stopniowe wymazywanie żydowskiej i chrześcijańskiej moralności.
Jak wiemy, starożytni Grecy i Rzymianie usprawiedliwiali samobójstwo, a wręcz je gloryfikowali, w tym także to wspomagane. Nieprzydatny starzec mógł zejść ze sceny, zanim stał się zbytnim obciążeniem, a pokonany wojownik prosił, aby go dobić, gdyż życie ze splamionym honorem nie przedstawiało dlań już żadnej wartości. Dopiero judaizm – „Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz?” (Ps 8,5) – a za nim chrześcijaństwo przyniosły radykalną zmianę. W cywilizacji Zachodu człowiek otrzymuje namaszczenie od swojego Stwórcy, stąd jego śmierć do niego nie należy.
Naturalną koleją rzeczy ogromny kryzys wiary w naszych społeczeństwach wiąże się z odejściem od towarzyszących jej praktyk. Dlaczego mam odrzucać samobójstwo i eutanazję, skoro moje życie należy do mnie? Skoro suwerenna jednostka ludzka nie może pokonać śmierci, niech przynajmniej ma prawo wybrać sobie jej sposób i datę. Domaganie się legalizacji eutanazji czynnej oznacza powrót do sytuacji, w jakiej znajdowali się nasi dalecy przodkowie: uzasadnia ją fakt, że człowiek współczesny nie wierzy już w godność przyrodzoną, będącą odpowiedzią na transcendencję – godność jest odtąd definiowana społecznie bądź indywidualnie. To głębokie pęknięcie w naszej antropologii kulturowej znajduje wyrażające się na różne sposoby odbicie we wszystkich dziedzinach życia. Samobójstwo wspomagane jest tylko jednym z aspektów tego zjawiska.
Przykazanie „Nie zabijaj” jest równie stare, jak ludzkość. Jest obecne we wszystkich kulturach, a różnice między nimi wynikają z uznawanych przez nie wyjątków od tej zasady. Zabijać można po to, żeby obronić swoje terytorium (wojna), żeby ukarać zbrodniarza, w imię wiary. Zawsze ludzie godzą się z zabijaniem w imię tego, co dana epoka sakralizuje. Dziś sakralizuje się wolę jednostki: mamy więc aborcję i będziemy mieli eutanazję.
Jesteśmy świadkami gwałtownych przemian kulturowych. Symbole zawłaszczane są po to, żeby łatwiej można było opanować umysły i obalić dawny świat. Trzeba próbować patrzeć na tę transformację chłodnym okiem: w jaki sposób i dlaczego mielibyśmy chcieć sprzeciwiać się ustawie o samobójstwie wspomaganym i eutanazji, skoro większość współobywateli odeszło od praktykowania wiary, która czyniła takie prawo niemożliwym? Tym bardziej że nie chodzi tylko o bierne porzucenie dawnych wierzeń: zapiekłość, a wręcz zawziętość zwolenników nowego prawa, tak we Francji, jak i w krajach ościennych, dowodzi nieprzejednanej woli wykorzenienia zasad dawnego świata oraz zamanifestowania tego wszem wobec. Teatralizacja śmierci z wyboru (co widać choćby w filmie reżysera z Quebeku Denysa Arcanda Inwazja barbarzyńców) jest prawdopodobnie sposobem na prowokowanie dawnej kultury i hałaśliwym obwieszczaniem – rozgłaszajmy, zapowiadajmy, publikujmy! – że jej kres nastał.
Dowodem na to są również manipulacje na poziomie słownictwa. Słowo „lekarz” ma bardzo precyzyjne znaczenie i nie może być używane w stosunku do człowieka, który zabija. Nie można próbować nam wmawiać, że „zabijanie to leczenie”. Powinno się stworzyć odrębną, wyspecjalizowaną grupę zawodową, ludzi po studiach medycznych, ale noszących inny tytuł (można by ich nazwać szamanami, ponieważ chodzi o ludzi znających się na medycynie i zarazem dotykających tajemnicy sacrum), których zadaniem byłoby przeprowadzanie eutanazji czynnych. Nie możemy co prawda zabronić naszym społeczeństwom promowania praktyk, które odpowiadają ich nowym wierzeniom, ale powinniśmy przynajmniej ochronić prawdziwe znaczenie słów i symboli. To kwestia zdrowia publicznego.
Dążenie do zalegalizowania samobójstwa wspomaganego i eutanazji zahacza o kwestie indywidualnego sumienia, które jest pozostałością dawnego świata. Człowiek współczesny obawia się najbardziej tego, że w chwili dramatycznego wyboru będzie musiał odwołać się do swojego sumienia. Żeby za wszelką cenę uniknąć znalezienia się w sytuacji pielęgniarki z filmu Anthony’ego Minghelli Angielski pacjent (która podejmuje decyzję o zaaplikowaniu wycieńczonemu choremu zwiększonej dawki morfiny), będzie z całej mocy domagał się zalegalizowania sytuacji przedstawionej w filmie Denysa Arcanda (w którym otoczony bliskimi pacjent z pełną świadomością i wolną wolą otrzymuje śmiertelną dawkę).
W naszych państwach eutanazja nie jest nowością, bo czym innym było przecież odłączanie pacjenta od aparatury czy zaprzestanie terapii po rozmowie lekarzy z rodziną. Jednak teraz mamy do czynienia z sytuacją wyjątkową, gdyż wychodzącą poza ramy legislacyjne, sytuacją tragiczną, pozostawioną do decyzji sumienia pojedynczego człowieka. A jednym z domyślnych powodów stanowienia jakiegokolwiek nowego prawa jest właśnie odrzucenie tego niepokoju, który może ogarniać człowieka mającego podjąć wyjątkową decyzję moralną.
Człowiek współczesny nie może już znieść tej niepewności moralnej, która wszak stanowi zasadniczą część ludzkiej wielkości. Pragnie praw, które pozwolą mu podejmować te decyzje w zupełnym spokoju, decyzje z góry przewidziane i chronione oficjalnym przyzwoleniem. Chce przemienić te skomplikowane wybory w bezproblemowe i jak najbardziej neutralne czyny – sytuacje tragiczne w gesty o charakterze prawnym. Chce, żeby prawo czyniło zasadą to, co było dotąd wyjątkiem przeżywanym w ciszy. Prawo do eutanazji ma być kolejnym „świętem dumy” i kresem tragizmu ludzkiego losu.
.Sprawy są jednak bardziej skomplikowane: nasi współcześni zapewne nie chcieliby doświadczyć losu, na jaki skazuje nas tego typu ustawodawstwo. Uderza bowiem i niepokoi w tych prawach „postępowych” kolosalny rozdźwięk między zamiarami a konsekwencjami. Zamiary są racjonalne i wyważone i przewidują wszelkie ograniczenia, pokładając wiarę w humanizm najczystszej próby. Konsekwencje natomiast to przekraczanie tych ustalonych ograniczeń i przerażające nadużycia – cały tekst [LINK].
PAP/ Mira Suchodolska/ WszystkocoNajważniejsze/ LW