Francuz patrzy na polskie debaty prezydenckie – Nathaniel GARSTECKA

debaty prezydenckie w kampanii wyborczej 2025

W ciągu zaledwie czterech dni w Polsce odbyły się trzy debaty prezydenckie. Najwyższy czas, bo pierwsza tura wyborów już za miesiąc. Do tej pory wybory na najwyższy urząd państwa nie wzbudzały większych emocji polskiej opinii publicznej, podczas gdy we Francji głosowanie, które odbędzie się w 2027 r., jest już w centrum zainteresowania, mimo że do wyborów pozostały jeszcze dwa lata – pisze Nathaniel GARSTECKA

.Dla Francuza obserwowanie tego, co działo się w Polsce wokół debat z 11 i 14 kwietnia 2025 r., było bardzo szczególnym doświadczeniem, ponieważ wydarzenia te były otoczone kontrowersjami. Polemika dotyczyła nie tyle tego, co zostało powiedziane podczas dyskusji, ile raczej sposobu ich organizacji. Pomiędzy amatorszczyzną, polityczną manipulacją i medialną wojną trudno było uchwycić wszystkie wymiary tego, czego byliśmy świadkami.

Podsumowując, pierwotnie miała odbyć się tylko jedna debata – pomiędzy Rafałem Trzaskowskim, kandydatem centrowej KO i wielkim faworytem wyborów, a Karolem Nawrockim, kandydatem popieranym przez konserwatywny PiS. Tyle tylko, że na kilka dni przed debatą sztaby obu partii nie były w stanie uzgodnić warunków. Rafał Trzaskowski miał zorganizować debatę we współpracy z trzema głównymi stacjami telewizyjnymi: TVP, TVN i Polsatem. Karol Nawrocki chciał jednak, aby w debacie wzięły udział dwie prawicowe stacje opozycyjne: TV Republika i wPolsce, co spotkało się z ostrym sprzeciwem obozu postępowego.

Ponadto pozostali kandydaci na prezydenta czuli się pokrzywdzeni tym, że nie zostali zaproszeni na wydarzenie współorganizowane przez polską telewizję publiczną. Dwa dni przed debatą pojawiły się pogłoski, że niektórzy kandydaci chcą wziąć udział w wydarzeniu. W szczególności dotyczyło to Szymona Hołowni, marszałka sejmu i członka koalicji rządzącej. Wyczuwając dobrą okazję, prawicowe stacje telewizyjne spontanicznie postanowiły zorganizować własną debatę prezydencką – tego samego dnia i w tym samym mieście co debata głównego nurtu, tj. w symbolicznym mieście Końskie, 150 kilometrów na południe od Warszawy. Zaprosiły wszystkich kandydatów bez wyjątku. Oprócz kilku przedstawicieli prawicy, w tym Karola Nawrockiego, dużą niespodzianką była obecność Szymona Hołowni i postkomunistki Joanny Senyszyn.

Debata TV Republika, WPolsce i TV Trwam odbyła się na świeżym powietrzu i miała trochę charakter wiecu, z wieloma zwolennikami zgromadzonymi przed sceną. Czy można sobie wyobrazić zwolenników Marine Le Pen, Érica Zemmoura, Emmanuela Macrona i Nathalie Arthaud razem, bez ochrony policji przed sceną, na której debatują ich kandydaci na miesiąc przed wyborami prezydenckimi, a wszystko przebiega idealnie, bez najmniejszego fizycznego lub słownego starcia czy najmniejszej prowokacji? Nie do pomyślenia, nieprawdaż?

.Rafał Trzaskowski odmówił udziału w debacie, która odbyła się o godz. 18, woląc skupić się na debacie o godz. 20. Nie było to najlepszym pomysłem. Obrazy samotnego kandydata KO, otoczonego pustymi miejscami dla konkurentów, którzy występowali kilkaset metrów dalej, potwierdziły wyobrażenie o oderwanym od rzeczywistości i dumnym polityku. Jego jedynym towarzyszem był otwarcie prorosyjski kandydat, który również odmówił wystąpienia na prawicowym kanale. Co więcej, TV Republika celowo przeciągała swoje wydarzenie, aby kandydaci nie mieli szans na przybycie punktualnie o 20 do lokalu wynajętego przez sztab KO i telewizję publiczną. Tak więc przez 30 długich minut dziennikarze TVP udawali, że wszystko jest w porządku, nie wspominając nawet o tym, że w tym samym czasie odbywa się inna prezydencka debata telewizyjna. Po zakończeniu pierwszego spotkania piątka uczestników udała się do studia stacji głównego nurtu, nie bez przepychanek z ochroniarzami. Druga debata rozpoczęła się więc z 45-minutowym opóźnieniem. Początkowo mieli w niej uczestniczyć tylko Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki, ale ostatecznie wzięło w niej udział 8 uczestników w dusznej atmosferze.

Trzy dni później TV Republika zorganizowała kolejną debatę, tym razem w swojej warszawskiej siedzibie. Wzięło w niej udział 10 kandydatów, ale bez Rafała Trzaskowskiego i Magdaleny Biejat, przedstawicielki rządowej lewicy. Podczas gdy we Francji kandydaci na prezydenta chętnie stawiają się na debaty, w Polsce niektórzy są wybredni i odmawiają udziału w programach opozycji. Nie obyło się bez kontrowersji, ponieważ jeden z uczestników ustawił tekturową podobiznę Rafała Trzaskowskiego, aby symulować jego obecność.

Choć debaty z reguły nie służą do przekonywania wyborców o słuszności danego punktu programu, to mogą dać wyobrażenie o przygotowaniu kandydatów i ich zdolności do zaskakiwania, nieszablonowego postępowania. Trzeba przyznać, że pod tym względem nie zawiedli. Przegrani są dość łatwi do zidentyfikowania: to ci, którzy byli nieobecni na co najmniej jednej debacie, zwłaszcza tej w poniedziałkowy wieczór, jedynej, która została zorganizowana w rozsądnych warunkach. Sztab Rafała Trzaskowskiego niewątpliwie popełnił błąd w organizowaniu wydarzenia w piątek 11 kwietnia we współpracy z telewizją publiczną, nawet jeśli kandydat starał się zaprezentować na scenie najlepiej, jak potrafił (okazało się jednak, że tuż przed debatą został przygotowany przez psychologa – w przeciwieństwie do pozostałych uczestników). Szymon Hołownia zabłysnął, stając na czele buntu przeciwko warunkom narzucanym przez TVP i pogardzie okazywanej kandydatom z mniejszym poparciem sondażowym. Wziął udział w debacie TV Republika 11 kwietnia, która odbyła się na koneckim Rynku, i zaryzykował, że zostanie wygwizdany przez prawicowych aktywistów. Jednak było to dla niego dobre posunięcie, bo na kilka dni udało mu się sprawić, że ludzie zapomnieli, że w centrolewicowym rządzie był sprzymierzony z Rafałem Trzaskowskim.

Wielu komentatorów było zaskoczonych postawą Karola Nawrockiego. Nie będąc zawodowym politykiem, w debacie czuł się niekomfortowo. Wszyscy są jednak zgodni, że wypadł pozytywnie. Dopiero się okaże, czy będzie w stanie wyprzedzić swoich rywali na prawicy i dogonić wielkiego progresywnego faworyta. Z kolei na prawicy Sławomir Mentzen z Konfederacji, nieobecny na dwóch pierwszych debatach, ale obecny na trzeciej, kontynuował próby wyprzedzenia kandydata PiS-u, powtarzając za każdym razem, gdy zabierał głos (stało się to niemal komiczne), że tylko on jest w stanie pokonać Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze. Wyróżniał się też atakami na Szymona Hołownię, np. pokazując zdjęcie premiera Donalda Tuska z Władimirem Putinem z czasów „resetu” z Rosją (Szymon Hołownia deklarował się jako wróg prezydenta Federacji Rosyjskiej, ale w rządzie jest sprzymierzony z Donaldem Tuskiem) czy zdjęcie uśmiechniętego marszałka sejmu w otoczeniu imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, którzy nielegalnie dostali się do Polski.

Krótka sekwencja z flagami była bez wątpienia jedną z najbardziej zapadających w pamięć. Na drugą debatę, prowadzoną przez mainstreamowe stacje, Karol Nawrocki przyniósł dwie flagi – polską i LGBT. Polską postawił na swoim pulpicie, a tęczową zaniósł na pulpit Rafała Trzaskowskiego, który szybko ją schował. Manewr ten, choć bardzo nieelegancki, miał sens: prezydent Warszawy jest przyzwyczajony do chodzenia na parady LGBT i regularnie proponuje wprowadzenie małżeństw jednopłciowych. Podsunięcie mu flagi było sposobem na zmuszenie go do potwierdzenia jego poglądów, podczas gdy stara się on wygładzić swój wizerunek w oczach opinii publicznej. Magdalena Biejat, kandydatka lewicy, skorzystała z okazji. Kiedy przyszła jej kolej na zabranie głosu, oświadczyła, że nie wstydzi się flagi LGBT i że chętnie ją przyjmie. Rafał Trzaskowski bez protestów wyjął flagę spod mównicy i powierzył ją swojej sojuszniczce z rządu. Ta dumnie postawiła ją na swoim pulpicie. Nie ulega wątpliwości, że tym epizodem zyskała w przeciwieństwie do kandydata KO.

.Wśród interesujących osobowości jest Krzysztof Stanowski, popularny dziennikarz, który ogłosił się kandydatem na prezydenta nie po to, by wygrać, jak to humorystycznie określa, ale by wskazać absurdy systemu politycznego i korupcję elit. Taka kandydatura byłaby praktycznie niemożliwa we Francji, biorąc pod uwagę 500 podpisów wymaganych od wybranych przedstawicieli (samorządowców, posłów itd.). W Polsce „wystarczy” 100 000 podpisów zwykłych obywateli, co prawdę mówiąc, daje większe pole manewru, zwłaszcza że proces pozyskiwania tych podpisów nie jest przejrzysty. Potwierdza to obecność niektórych kandydatów, którzy są nieznani ogółowi społeczeństwa i których predyspozycje do bycia prezydentem z pewnością nie są oczywiste.

.Ta kilkudniowa sekwencja niezaprzeczalnie odcisnęła swoje piętno na polskim krajobrazie politycznym. O ile w treści debat nie było nic nadzwyczajnego, o tyle o kontrowersjach związanych z ich organizacją i przebiegiem bez wątpienia można by uczyć się na zajęciach z politologii. Czy debaty te wpłyną na wynik wyborów prezydenckich? Być może marginalnie; prawdopodobnie nie były decydujące. Pokazały jednak rozdźwięk między postępową, paternalistyczną, pogardliwą, zideologizowaną i spsychologizowaną Polską centrów miast a bardziej ludową, zakorzenioną, konserwatywną Polską prowincji. Prezydent Rzeczypospolitej nigdy nie może zapominać, że reprezentuje wszystkich obywateli swojego kraju, a nie tylko pewną arogancką i zakompleksioną elitę.

Nathaniel Garstecka
Tekst pochodzi z autorskiej kroniki publikowanej co tydzień w tygodniku „Gazeta na Niedzielę” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 kwietnia 2025