Dlaczego kozic w Tatrach jest coraz mniej?

Dlaczego kozice znikają z Tatr? 740 kozic naliczono w całych Tatrach podczas wiosennego liczenia w 2025 roku tych chronionych zwierząt – poinformował Tatrzański Park Narodowy. To jeden z niższych wyników w ostatnich latach. Dla porównania w analogicznym okresie roku 2015 populacja wyniosła 1107 osobników.
Dlaczego kozice znikają z Tatr?
.Kozice w Tatrach liczone są dwa razy w roku: wiosną i jesienią. Jesienią określana jest liczebność całej populacji, natomiast wiosną głównym celem akcji jest sprawdzenie liczby młodych osobników urodzonych w danym roku – w tym roku przychówek to 12,7 proc. całej populacji. Porównując wyniki wiosennych akcji liczenia kozic z poprzednich lat widać, że populacja kozic maleje. W 2024 r. doliczono się 793 kozic, a w 2023 r. – 816. Jeszcze w 2020 r. liczba ta sięgała 972, a w 2018 r. – naliczono 989 sztuk tych zwierząt.
Wiosenna akcja monitoringu kozic została przeprowadzona 13 czerwca przy sprzyjających warunkach pogodowych. Następnie przyrodnicy z Polski i Słowacji spotkali się, aby wspólnie przeanalizować wyniki. Po stronie polskiej zaobserwowano 249 osobników, a po stronie słowackiej – 491. „W tym roku młode stanowią 12,7 proc. całej populacji. To lepszy wynik niż w ostatnich czterech latach, choć nadal nie w pełni satysfakcjonujący. Liczebność całej populacji kozic wydaje się jednak ustabilizowana po spadku odnotowanym po 2018 roku” – wyjaśnił Jarosław Rabiasz z Zespołu Badań i Monitoringu TPN.
Historia liczenia kozic w Tatrach
.W akcję po stronie polskiej w 2025 roku zaangażowanych było ponad 60 osób, a po stronie słowackiej około 160. Specjaliści zaznaczają, że mimo precyzyjnego raportowania danych co do sztuki, nie należy traktować ich dosłownie – błąd oszacowania może przekraczać 10 proc. Dodatkowo, podział na kozice „polskie” i „słowackie” ma charakter wyłącznie techniczny – zwierzęta swobodnie przemieszczają się w rejonie granicy państwowej.
Licznie kozic w Tatrach organizowane jest od 1954 roku, a wspólnie ze słowackim TANAP-em od 1957 roku. To najstarszy przykład transgranicznego monitoringu przyrodniczego w Europie. Przez dziesięciolecia obserwowano znaczne wahania liczebności tych zwierząt. Po drastycznym spadku liczby kozic pod koniec XX wieku, gwałtowny wzrost ich liczebności nastąpił w 2007 r., kiedy w całych Tatrach doliczono się niemal 550 osobników.
Przyrodnicy przypuszczają, że przyczyną tych fluktuacji były m.in. zmiany klimatyczne, wzrost liczby drapieżników, przypadki kłusownictwa oraz intensywny ruch turystyczny. Obecnie dane zbierane są przy użyciu nowoczesnych narzędzi, takich jak aplikacje terenowe. Zespoły obserwatorów, wyposażone w lornetki, rejestrują nie tylko liczbę zwierząt, ale też czas, miejsce obserwacji, kierunek przemieszczania się, a jeśli to możliwe – płeć i wiek kozic.
Terapeutyczne beczenie owiec
.Bliska naszym sercom, jedna z licznych teorii dotyczących genezy muzyki – i nie jest to wcale naturalistyczne skrzywienie – jako pierwotne źródło muzyki wskazuje przyrodę. Szum drzew, kapiąca woda, śpiewające ptaki, ryczące jelenie, a nawet – beczące owce. Człowiek widział, słyszał i podziwiał zwierzęta. Próbował gwizdać, mlaskać, naśladować i czasem się to udawało. Informacje o śpiewach, odgłosach, wokalnych popisach fauny trafiły do dziesiątek przysłów i podań ludowych. Ich znajomość pozwalała na przeżycie, to survival w najprawdziwszym stylu. Muzyka oddziałuje na nas rytmem, melodią, dodaje energii i motywuje do działania. Z drugiej strony odpowiednie dźwięki zapewniają relaks i pozwalają ukoić skołatane nerwy. Zapewnia nawet poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa, przykładem tego są chóry, mające same w sobie spory potencjał terapeutyczny – pisze prof. Piotr TRYJANOWSKI w tekście „Złap oddech na pastwisku. Terapeutyczne beczenie owiec„.
Owce co prawda chórów nie tworzą, ale także beczą stadnie. Jednak to nie jedyne dźwięki, jakie wydają na pastwisku. Pasterze chcą wiedzieć, gdzie znajdują się ich owce, dzięki czemu otrzymujemy coś zupełnie nowego – genialną muzykę powstającą z dźwięku dzwonków i dzwoneczków, którymi wypełniają się choćby karpackie połoniny. To coś niesamowitego, niemalże nieziemskiego. Są turyści, którzy jeżdżą do Rumunii wyłącznie po to, by siedzieć i słuchać owczej muzyki. Dzyń-dzyń, nieregularne, zmienne w zależności od pogody i od akompaniamentu ptaków, tworzących razem wielką orkiestrę natury. Inaczej, znaczy się precyzyjniej, jest w Szwajcarii. Tamtejsze alpejskie krajobrazy kojarzą nam się raczej z fioletowo-białą krową, znaną z reklamy pewnej czekolady, niż z owcami. Tymczasem właściciele owiec wybierają dzwoneczki bardzo starannie, ich dźwięk nie tylko wskazuje, gdzie znajduje się dobytek, ale służy również do identyfikacji. Dzwonki są najrozmaitsze, różnią się wielkością płaszcza, serca dzwonu i grubością ścianek, co w konsekwencji daje różnorodne dźwięki. Tworzą one niezwykłą harmonię i niekiedy są tak zgrane jak orkiestra symfoniczna pod batutą najlepszego dyrygenta. Stanowią dziedzictwo kulturowe i choć dzwoneczek jest dziełem człowieka założonym owcy, zresztą niespecjalnie wyszukanym i niezaawansowanym technologicznie, przestaje to mieć znaczenie, gdy poruszające się owce wprawiają swoje dzwonki w ruch, a wiatr unosi owczą muzykę w górskie hale.
.Dźwięk dzwonka tworzy muzykę owiec, jednak instrumentów kojarzonych z ich wypasem jest znacznie więcej: piszczałki, skrzypki, dudy, rogi i wiele innych, przy czym niektóre dookreślane są przymiotnikiem „pasterski”, co jednoznacznie podkreśla ich funkcję, a przynajmniej – pochodzenie. Muzykowanie, zwłaszcza u młodszych i biedniejszych pasterzy, często zaczynało się w bardzo prosty sposób. Piszczałką stawał się odpowiednio przycięty kawałek leszczyny, trąbki kręcono z kory, a dźwięki wydawały nawet umiejętnie użyte listki bzu. Wszystkie te instrumenty miały rozmiar kieszonkowy, tak by nie ograniczały ruchów i zawsze były pod ręką. Zdolni potrafili na nich wyczarować muzykę, a przynajmniej przekonać starszych, że warto inwestować w ich muzyczną naukę. Prostota pasterskich instrumentów umożliwiała ich samodzielne wyrabianie podczas długich dni wypasu, natomiast przeogromne było bogactwo ich funkcji: rozweselały, służyły do komunikacji i przekazywania informacji, choćby o godzinach udoju czy stanie zdrowia, wydawania poleceń dźwiękowych owcom i psom pasterskim. Tą drogą wyznawano nawet miłość, tej jedynej, gdzieś tam w dolinie. Wincenty Pol odnotował: Do rozweselenia przyczynia się i muzyka hal – kobza jest ochoczym instrumentem do tańca, ale fujarka pasterska budzi echa skał. Oznacza to także to, że trwałe instrumenty mające służyć długie lata związane były z wydarzeniami i spotkaniami rodzinnymi oraz towarzyskimi, okraszanymi śpiewem i tańcem. W Polsce do produkcji dmuchanych dud wykorzystywano głównie koźlą skórę, struny gęśli i góralskich skrzypiec wykonywano z wysuszonych owczych jelit.
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/piotr-tryjanowski-zlap-oddech-na-pastwisku-terapeutyczne-beczenie-owiec/
PAP/MJ