Europejskie bezpieczeństwo na rozdrożu – Nathaniel GARSTECKA

Staje się coraz bardziej oczywiste, że przyszłość Polski zależy w dużej mierze od kwestii bezpieczeństwa. Kwestii bezpieczeństwa wewnętrznego, oczywiście, ale także i przede wszystkim kwestii bezpieczeństwa regionalnego i międzynarodowego. Polska musi stawić czoła rosyjskiemu imperializmowi, który po kilku latach, a nawet zaledwie kilku miesiącach udawania ustępstw po rozpadzie ZSRR powrócił do agresywnej formy, jaką przybierał przez wieki.
Rosyjski imperializm bezkarny
.Imperializm można wykorzenić z danego narodu tylko poprzez zadanie mu całkowitej klęski – tak właśnie postąpiono z Francją Napoleona i Niemcami Hitlera. Ale nie przytrafiło się to Rosji, niezależnie od tego, czy była to Rosja carów, Rosja sowieckich despotów, czy Rosja Władimira Putina. Mając poczucie bycia niepokonanym i nietykalnym, Kreml może sobie pozwolić na prowadzenie polityki podboju w swoim najbliższym otoczeniu, wbrew prawu międzynarodowemu i prawom narodów poddanych armii rosyjskiej. Wie, że nigdy nie będzie musiał zapłacić za swoje zbrodnie.
Wręcz przeciwnie, dzięki swojemu bogactwu energetycznemu i wpływom Rosja jest w stanie manipulować zachodnimi politykami i opiniami publicznymi. Widzieliśmy to w Niemczech z Gerardem Schröderem i Angelą Merkel, widzieliśmy to we Francji z Jacques’em Chirakiem, François Fillonem i Emmanuelem Macronem. Widzimy to również wśród dziennikarzy, komentatorów i pomniejszych polityków, którzy są otwarcie antyamerykańscy, antyizraelscy, prorosyjscy, którzy lobbują przeciwko energii jądrowej, za masową imigracją i „wielobiegunowym porządkiem świata”. Wszystko staje się oczywiste, o ile tylko podejmie się wysiłek połączenia kropek.
Podczas swojej pierwszej kadencji Donald Trump ostrzegał nas, byśmy nie uzależniali się od rosyjskiego gazu, zwłaszcza poprzez gazociąg Nord Stream. Objął go amerykańskimi sankcjami. Doradzał nam zwiększenie wydatków wojskowych, co wiele krajów europejskich wyszydzało, twierdząc, że Amerykanie próbują nam tylko „sprzedać swój przemysł zbrojeniowy i swój wojowniczy militaryzm”. Donald Trump zerwał z kryminalną polityką „resetu” z Kremlem, którą zainicjował jego poprzednik Barack Obama, oklaskiwaną przez media głównego nurtu i ślepo naśladowaną przez wielu europejskich szefów państw. Polski prezydent Lech Kaczyński był pod tym względem wizjonerem, deklarując w swoim przemówieniu w Tbilisi w szczytowym momencie rosyjskiej inwazji na Gruzję: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze kraje bałtyckie, a potem być może mój kraj, Polska”.
15 lat później wszystko wskazuje na to, że miał rację. Rosja dokonała militarnej inwazji na Ukrainę, a nie mogąc tego zrobić bezpośrednio przeciwko Polsce i krajom bałtyckim, które są członkami NATO, rozpętała przeciwko nim wielowymiarową wojnę hybrydową: wysyłając im nieustanne fale nielegalnych afrykańskich i muzułmańskich imigrantów, zwracając przeciwko nim zachodnią opinię publiczną, rozpowszechniając kłamstwa i manipulacje oraz kontynuując historyczny rewizjonizm zapoczątkowany przez Władimira Putina. Z moskiewskiej propagandy dowiadujemy się, że Stalin zmuszony przez Francuzów i Brytyjczyków podpisał pakt niemiecko-sowiecki. Uśmiech na twarzy komunistycznego przywódcy podczas spotkania z Joachimem von Ribbentropem był oczywiście tylko fasadą. Dowiadujemy się także, że Rosja „tylko się broni” przed „prowokacjami NATO”.
NATO jako jedyna gwarancja
.Czy słuchaliśmy Donalda Trumpa w latach 2017–2020? Nie. Śmialiśmy się mu w twarz, nazywając go klaunem i kryptofaszystą. Rezultat jest bolesny. Teraz błagamy go, by pomógł nam powstrzymać Rosję w Ukrainie. Donald Trump w roku 2025 nie jest jednak skłonny pozwolić, by obrzucanie go obelgami pozostało bez konsekwencji, podobnie jak nieodpowiedzialność Europejczyków. „Weźcie odpowiedzialność za swoje błędy”, mówi nam. „Chcieliście oprzeć swój rozwój gospodarczy na szerokich kontraktach z Moskwą, więc udowodnijcie, że wyciągnęliście wnioski, albo wam nie pomożemy”. To dosadne i szokujące, ale ma tę zaletę, że jest jasne i rzeczowe. Jeśli mocarstwa Europy Zachodniej nie zmienią swojego nastawienia do Rosji – wysłanie garstki broni i amunicji do Kijowa nie będzie wystarczającym dowodem – to Stany Zjednoczone nie będą się bardziej angażować.
Nie komentujemy zwrotów akcji w działaniach Emmanuela Macrona, mimo że jest on szefem wiodącej potęgi militarnej Unii Europejskiej, który początkowo chciał „zreorganizować europejską architekturę bezpieczeństwa” z Władimirem Putinem, a następnie łagodził sytuację tak bardzo, jak to możliwe, gdy rosyjskie wojska ruszyły na Ukrainę, później zmienił zdanie, ale bez rzeczywistego zaangażowania się w ratowanie Ukrainy, a następnie podniósł głos w obliczu manewrów Trumpa, ale ograniczył się do spotkań i uśmiechów na pamiątkowych zdjęciach, dbając o to, aby nie zerwać umów o współpracy nuklearnej z Moskwą… Jak możemy traktować poważnie tych, którzy chcą powierzyć nasze bezpieczeństwo brukselskiej technokracji kosztem sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi?
Francuzi narzekają, że Polacy kupują amerykańskie F-35, ale co zrobiła Francja, aby przekonać ich do zakupu samolotów Rafale? Powiedziała im, że „stracili okazję, by siedzieć cicho” i że są „skrajnie prawicowymi antysemitami”, uruchamiając jednocześnie europejską procedurę przeciwko nim za „naruszenie praworządności”.
Mamy prawo być ostrożni wobec polityki Donalda Trumpa. Sposób, w jaki zaatakował Wołodymyra Zełenskiego, był szokujący. Tak samo sposób, w jaki chciał zwabić Władimira Putina do stołu negocjacyjnego. Wygłosił uwagi, które słusznie oburzyły obserwatorów. W tym wszystkim jest jednak pewna logika. Kreml doskonale wie, że nikt nie pójdzie na wojnę w obronie Ukrainy. Wie, że poza pięknymi słowami o demokracji i prawie międzynarodowym Europejczycy nie mają ani możliwości, ani woli działania. Wie, że ich jedynym marzeniem jest jak najszybsza reaktywacja Nord Stream. Wie, że Ukraińcy nie będą w stanie stawiać oporu w nieskończoność. Dotąd nikt nie udowodnił mu, że się myli, z wyjątkiem Ukraińców, którzy wykazują się imponującym duchem walki. Dlaczego więc miałby negocjować? Z kim miałby negocjować? Z czego zostałby zmuszony zrezygnować? Za pomocą jakich środków nacisku?
Jedynym realnym gwarantem obrony przed rosyjskim imperializmem pozostaje NATO. Francuzi przyznają to niechętnie, mówiąc, że „Polska nie ma się czego obawiać, ponieważ jest częścią Sojuszu Północnoatlantyckiego”. Przyznają więc, że NATO jest źródłem pokoju, a nie wojny, w przeciwieństwie do tego, co chcieliby nam wmówić pożyteczni idioci Kremla. Donald Trump wzywa do uznania amerykańskiego przywództwa, ponieważ tylko ono jest w stanie zapewnić Europie stabilność. Europejczycy, przedkładając kłótnie nad bezpieczeństwo, celowo inscenizują swój bunt wobec Waszyngtonu. Wielkimi przegranymi w tym teatrze są jednak narody Europy Środkowej i Wschodniej, którym Aleksander Dugin radzi „finlandyzację”.
Jednocześnie słychać złowieszczą melodię europejskiego federalizmu, która jest echem odgłosów wystrzałów armatnich na Wschodzie. Według zwolenników tego rozwiązania zniesienie suwerenności narodowej byłoby decydującym krokiem dla bezpieczeństwa i dobrobytu kontynentu. Według nich potencjał militarny UE musi być wzmocniony, jednocześnie „emancypując się spod amerykańskiej kurateli”. Podczas gdy zbrojenie Europy jest faktycznie konieczne, robienie tego przy założeniu, że możemy obejść się bez stabilności, której ucieleśnieniem jest dowództwo NATO, jest mrzonką. To niebezpieczna chimera, ponieważ wiemy, że wielkie idealizmy prowadzą do wielkich katastrof.
Debata o bezpieczeństwie w Polsce
.To właśnie ta debata towarzyszy polskiej kampanii prezydenckiej 2025 roku. Obóz rządowy i progresywistyczny, choć sprawia wrażenie, że nie odrzuca otwarcie sojuszu transatlantyckiego i nie akceptuje centralizacyjnego projektu Brukseli, to jednak popiera pomysł rezygnacji z narodowego prawa weta w UE. Oznacza to de facto oddanie Brukseli i Berlinowi kluczy do bezpieczeństwa kontynentu. To właśnie zawiera przemówienie ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego wygłoszone w Sejmie 23 kwietnia 2025 roku. Z jednej strony wypowiadał się on w uspokajających słowach, z drugiej zaś popierał ideę rozmycia naszej suwerenności w technokratycznym tworze, którego Moskwa absolutnie nie musiałaby się obawiać. Minister proponuje nawet kontynuowanie handlu z Chinami, jednym z głównych sojuszników Rosji.
Z drugiej strony barykady Karol Nawrocki, kandydat obozu konserwatywnego, wezwał do „sojuszu białych orłów”, czyli Stanów Zjednoczonych i Polski. „Największe kraje Unii Europejskiej – nawet przy najlepszej woli – jeszcze długo nie zbliżą się do [poziomu wydatków wojskowych USA]. Dlatego nieodpowiedzialnie brzmią wszelkie propozycje, by w Europie budować coś w rodzaju konkurencji dla NATO. Prawdziwym gwarantem bezpieczeństwa wolnego świata jest Sojusz Północnoatlantycki”, pisze.
Postępowcy wydają się nawigować zgodnie z przypływem i odpływem wydarzeń, bez jasnych i jednoznacznych wytycznych, aby nie drażnić Brukseli i Berlina. Po kampanii na rzecz wpuszczania nielegalnych afrykańskich i arabskich imigrantów wysyłanych przez Moskwę i Mińsk do Polski, a tym samym do Europy („Wpuśćcie w końcu tych ludzi do Polski! Kim są, ustali się później”), teraz deklarują, np. Radosław Sikorski, że „granica musi być broniona przed nielegalną imigracją, która jest częścią wojny hybrydowej prowadzonej przez dyktatorów Rosji i Białorusi przeciwko Zachodowi”. Przekaz jest rażąco nieczytelny. Jeśli chodzi o konserwatystów, to choć niezaprzeczalnie popełniali błędy, gdy byli u władzy, to przynajmniej zawsze zajmowali jasne stanowisko w sprawie sytuacji bezpieczeństwa na wschodniej granicy i zawsze współpracowali z Waszyngtonem czy to pod rządami demokratów, czy republikanów.
Wojna w Ukrainie nie będzie trwać wiecznie. W pewnym momencie albo Ukraina się załamie, albo Rosja, albo front zostanie tymczasowo zamrożony aż do następnej „specjalnej operacji denazyfikacyjnej”. Jaka będzie wówczas postawa Europy? Czy powróci na ścieżkę „resetu” i „business as usual” z Moskwą? Miejmy nadzieję, że nie. Nawet jeśli Stany Zjednoczone próbują zdobyć przychylność Kremla w konflikcie z Chinami, nie powinniśmy się na to godzić. Najgorszą rzeczą, jaka może się wydarzyć, będzie to, że Rosja ponownie uwierzy, że ma wolną rękę w atakowaniu kogokolwiek i że poza kilkoma łatwymi do obejścia sankcjami nie ma dla niej żadnego zagrożenia.
.Europa „zjednoczona”, federalna, scentralizowana, postępowa, „strategicznie niezależna” i zdominowana przez Niemcy, w której „małe” narody nie miałyby już nic do powiedzenia, byłaby najlepszą polisą ubezpieczeniową na życie dla kremlowskich drapieżników.
Nathaniel Garstecka
Tekst pochodzi z autorskiej kroniki prowadzonej przez Autora w tygodniku „Gazeta na Niedzielę” [LINK].