Gideon Nissenbaum został konsulem honorowym Polski w Konstancji
„Powołanie konsula honorowego. Ta zaszczytna funkcja trafiła w dobre ręce, bowiem pan Gideon Nissenbaum od lat wspiera Polonię w Badenii-Wirtembergii oraz angażuje się w liczne inicjatywy kulturalno-naukowe” – poinformował w mediach społecznościowych wiceminister spraw zagranicznych RP Arkadiusz Mularczyk.
Gideon Nissenbaum – nowy konsul honorowy Polski
.Gideon Nissenbaum to prezes zarządu Fundacji Nissenbaumów, syn jej założyciela Sigmunda Nissenbauma. „Fundacja założona w Warszawie w 1983 r. od przeszło 30 lat ratuje ślady kultury żydowskiej na ziemiach polskich i upamiętnia miejsca walk i męczeństwa Żydów podczas II wojny światowej, a także popularyzuje na świecie wiedzę o najlepszych tradycjach wspólnych dziejów Polaków i Żydów.
Sigmund Nissenbaum był jednym z pierwszych orędowników utworzenia Muzeum Getta Warszawskiego” – czytamy na stronie Muzeum Getta Warszawskiego. Gideon Nissenbaum w 2019 roku znalazł się w gronie osób powołanych do Rady Muzeum. „Od dziś wspólnie będziemy realizować tę misję i wspierać rozwój stosunków polsko-niemieckich w obszarze gospodarki, kultury, oświaty, a także pamięci o ofiarach II WŚ. Życzę wielu sukcesów!” – napisał wiceszef polskiego MSZ.
Fundacja Rodziny Nissenbaumów
.O działaniach Fundacji Rodziny Nissenbaumów, której celem jest renowacja cmentarzy żydowskich w Polsce, a także innych śladów kultury żydowskiej na ziemiach polskich, pisze syn założyciela tej organizacji Gideon NISSENBAUM w tekście “Dziękuję za wspólne działanie ze znajomością sprawy i dużą wrażliwością“.
„Żydzi od czasów Abrahama dbają o to, żeby grzebać swoich zmarłych w poświęconej ziemi. Dlatego Abraham kupił grób dla siebie i swojej żony. Miejsce ich pochówku nadal istnieje w Hebronie i dalej służy ich wiecznemu spoczynkowi. Człowiek ma w sobie Bożą duszę, która uświęca także ciało, co oznacza, że człowiek wraz ze swoją śmiercią fizyczną nie umiera. W wierze żydowskiej istnieje przekonanie, że na terenie cmentarza zawsze czuwa przynajmniej jedna taka dusza. Za każdym razem, kiedy ludzie odwiedzają groby swoich bliskich, zmarli o tym wiedzą”.
“Pierwszym i najważniejszym celem mojego błp. ojca było uratowanie cmentarza żydowskiego na warszawskim Bródnie, na którym istnieje około trzystu dwudziestu ośmiu tysięcy pochówków, żeby dać odpocząć duszom pochowanych na nim warszawskich Żydów. Żeby to zrobić, mój ojciec musiał zbudować dwukilometrowy, betonowy fundament z osadzonym na nim masywnym stalowym, ogrodzeniem. Warto w tym kontekście pamiętać, że działo się to w czasach, w których cement i stal nie były tak łatwe do zdobycia, jak dzisiaj, nie mówiąc już o pozwoleniu od władz, które dwa lata wcześniej ogłosiły stan wojenny. Do tej pory nasza Fundacja wzniosła na cmentarzach ogrodzenia o łącznej długości około czterdziesty tysięcy metrów bieżących. Po 40 latach coraz lepiej rozumiem, jak ważne było to nie tylko dla mojego błp. ojca, ale także dla jego ojczyzny, Polski”.
„Utworzenie Fundacji Rodziny Nissenbaumów i wydanie zgody na jej działalność przez władze polskie było pierwszym tego typu aktem w Polsce po drugiej wojnie światowej. Fundacja miała się opiekować i chronić przed zniszczeniem i zapomnieniem tysiące grobów w całej Polsce. Mój błp. ojciec był bezstronny politycznie, ale dobrze wiedział, jak w dyplomatyczny sposób należy budować mosty między narodami i religiami. Był mistrzem improwizacji, człowiekiem twardym i niestrudzonym w dążeniu do realizacji swoich wzniosłych celów polegających na tym, żeby stanąć w obronie dusz zmarłych, pomordowanych i zamęczonych”.
„Wsparcie i uznanie ze strony znanych rabinów i duchownych różnych wyznań, polityków różnej orientacji politycznej i wielu ludzi na całym świecie, wielokrotnie utwierdzały go w przekonaniu, że jest na właściwej drodze. W niektórych sytuacjach, które wydawały się beznadziejne, dodawało mu to niedającej się opisać energii, dzięki której zdołał położyć kres upadkowi i zapomnieniu dziedzictwa żydowskiego, żeby móc go zachować dla potomnych – dziedzictwa, które przez wieki stanowiło istotny element historii kultury w Polsce. To z tego dziedzictwa wyrastają korzenie licznych pokoleń Żydów rozsianych po całym świecie”.
„W tym kontekście nie można też zapomnieć o tysiącach zmarłych. Dzięki naszej Fundacji ich duszom został przywrócony spokój na żydowskich cmentarzach w całej Polsce, a ich groby zostały uratowane od wiecznej zagłady. Te cmentarze są wspólnym dziedzictwem kulturowym Żydów i Polaków, ponieważ dokumentują one wspólną, tysiącletnią historię współistnienia obu narodów w Polsce. To dzięki Fundacji tysiące żydowskich pielgrzymów przyjeżdżają co roku do Leżajska, Lelowa i Szydłowca – trzech miast, w których ogrodziliśmy miejscowe cmentarze, a także wyremontowaliśmy, zbudowaliśmy lub odbudowaliśmy ohele” – pisze Gideon NISSENBAUM.
Kara śmierci za pomoc Żydom
.Na temat Polaków, którzy w czasie II wojny światowej ratowali Żydów, na łamach “Wszystko Co Najważniejsze” pisze Jan ŚLIWA w tekście “Miłosierni Samarytanie w czasach Zagłady“.
“Często koncentrujemy się na wielkich decyzjach, ale życie składa się z serii drobnych, lecz istotnych wydarzeń. Bronisław Erlich, polski Żyd, wówczas młody człowiek, napisał książkę, w której opowiada o swoich wojennych przygodach. Mając niezbyt żydowski wygląd, próbował przeżyć „na polskich papierach”. Pewnego dnia został zatrzymany przez niemiecki patrol i zabrany na komisariat. Przyszedł oficer i nie wiedząc, co robić, powiedział żołnierzom: „Zabierzcie go na Gestapo w mieście!”. Służyła tam Polka, zrozumiała sytuację, przytuliła policjanta i powiedziała: „Hans, puść go, on chce tylko wrócić do domu”. Oficer zgodził się. Oczywiście nikt nie omawiał ani nie wyjaśniał sytuacji, porozumienie nastąpiło bez słów. Życie pana Bronisława znowu zostało uratowane”.
“Takie małe wydarzenia, nigdzie nierejestrowane, były decydujące. Każde z nich było jak gra z losem w rosyjską ruletkę. Gdyby zdecydowana większość Polaków nie była gotowa do pomocy, szansa na wygranie tych wszystkich gier o przeżycie w ciągu sześciu lat byłaby bliska zera. A przecież wielu przetrwało. Ale ich strach był bardzo realny, jedna przegrana oznaczała śmierć. Nic dziwnego, że wielu pamięta głównie ten strach i wszystkich bliskich, którzy zginęli, a nie otrzymaną pomoc”.
.”Niemiecka groźba kary śmierci była bardzo realna. To choćby – jeden z wielu podobnych – przypadek rodziny Ulmów we wsi Markowa w południowo-wschodniej Polsce. Ulmowie przez lata pomagali Żydom, w 1944 r. mieli u siebie dwie żydowskie rodziny, łącznie osiem osób. Wiedzieli, jakie jest ryzyko. Byli dobrymi i odważnymi ludźmi. I dobrymi chrześcijanami – w ich Biblii przypowieść o miłosiernym Samarytaninie była zaznaczona na czerwono. I złożyli ostateczne świadectwo swojej wiary. Pewnego dnia zostali zadenuncjowani, przyjechali Niemcy, zabili najpierw wszystkich Żydów, potem Józefa Ulmę, jego żonę Wiktorię w zaawansowanej ciąży, a po krótkim zastanowieniu – sześcioro dzieci (od 1,5 do 8 lat). Wszystko to wydarzyło się na oczach innych Polaków i było dla nich jasnym przekazem. Wszyscy wiedzieli: następnego dnia może się to przytrafić także mnie, bez litości. Życie za życie – to nie była gra dżentelmenów. Jeśli ukrywałeś Żyda, przerażony sąsiad mógł cię wydać. Gdyby Żyd został złapany przez Niemców, mógłby po torturach i zwiedziony fałszywymi obietnicami wskazać wszystkich, którzy mu pomagali: śmierć dla nich, śmierć dla niego. Zobowiązania moralne można analizować na seminarium z etyki, ale wobec oddziału SS z wycelowanymi karabinami maszynowymi wygrywają instynkty biologiczne” – pisze Jan ŚLIWA.
PAP/WszystkoCoNajważniejsze/MJ