Ideologiczna cenzura w kanonie lektur szkolnych - prof. Andrzej Waśko
Zaproponowane przez ekspertów zmiany w kanonie lektur szkolnych „mają głównie charakter ideologicznej cenzury” – ostrzega prof Andrzej Waśko. Jak przekazał , usuwa się utwory patriotyczne, np. „Hymn do miłości ojczyzny” Ignacego Krasickiego i redukuje się wątki chrześcijańskie.
MEN radykalnie zmienia listę lektur
.W lutym br. na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej opublikowano przygotowane przez zespoły ekspertów propozycje zmian w podstawie programowej kształcenia ogólnego. Uwagi do nich każdy mógł zgłosić w prekonsultacjach, które zakończyły się 19 lutego.
Po analizie zgłoszeń mają być przygotowane projekty rozporządzeń ministra edukacji w sprawie podstawy programowej, która będzie obowiązywać od września. MEN przewiduje, że w połowie kwietnia projekty trafią do konsultacji społecznych i uzgodnień międzyresortowych, a w czerwcu zostaną podpisane przez ministra edukacji.
Przedstawicieli mediów poprosili o ocenę propozycji, które trafiły do prekonsultacji, prof. dr. hab. Andrzeja Waśkę – literaturoznawcę, historyka kultury, pracownika naukowego Wydziału Polonistyki UJ, doradcę prezydenta i przewodniczącego Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania przy Prezydencie RP, a także uczestnika prac nad reformą edukacji w latach 2016–2017.
Andrzej Waśko uważa, że wśród proponowanych zmian, „najważniejsze jest usunięcie z listy lektur Pana Tadeusza”. Zwrócił uwagę, że „dotychczas miał on być czytany w całości, jako lektura obowiązkowa w szkole podstawowej”. Według prof. Waśki, „usunięcie całości Pana Tadeusza ze szkoły podstawowej można by jeszcze zrozumieć, skoro pozostawiono tam jego fragmenty (chociaż nie wskazano, które), ale w takiej sytuacji należało Pana Tadeusza (całość!) wpisać do lektur obowiązkowych w szkole ponadpodstawowej”.
Andrzej Waśko zaznaczył, że „tego jednak nie zrobiono, notując w innym miejscu, że uczeń ma się odwoływać do fragmentów Pana Tadeusza poznanych w szkole podstawowej”. Jego zdaniem, „wynika z tego, że do matury młodzieży nie będzie już obowiązywała rzeczywista znajomość naszej epopei narodowej”. Dodał, że „z taką sytuacją (nie licząc lat 1939-1945) będziemy mieli do czynienia po raz pierwszy od czasu zaborów” – zaznaczył.
Według niego, na liście lektur „zmiany są zasadnicze, mają głównie charakter ideologicznej cenzury: usuwa się utwory patriotyczne (np. Hymn do miłości ojczyzny (Ignacego) Krasickiego czy Syzyfowe prace (Stefana Żeromskiego), radykalnie redukuje się wątki chrześcijańskie, wykreśla pisarzy emigracyjnych i związanych z ruchem Solidarności”.
Profesor Andrzej Waśko ostrzega przed cenzurą literatury romantyzmu
.W ocenie prof. Waśki, to powoduje, że „lista lektur przestaje być reprezentatywna i traci walory poznawcze”. Dodał, że „obcina się romantyków i klasykę, w komentarzach prasowych proponując za to ciekawe nowości wydawnicze zaproponowane przez uczniów, czyli w praktyce książki z supermarketu”.
Prof. Andrzej Waśko podkreślił, że „kryzys edukacji humanistycznej, w tym kultury literackiej i kultury języka w ostatnim ćwierćwieczu ma wiele przyczyn, ale jedną z nich są negatywne zmiany w metodyce nauczania języka polskiego”. Jego zdaniem, propozycje „są powrotem do iluzji i błędów popełnionych w tej dziedzinie przed rokiem 2015”.
W połowie lutego minister edukacji Barbara Nowacka zastrzegła, że dokument, który trafił do prekonsultacji, nie jest ostateczną wersją proponowanych zmian. „Też nie zgadzam się ze wszystkimi rzeczami, które zaproponowali eksperci (…). Natomiast trwa debata, można zobaczyć propozycje i się do nich odnieść. I dopiero kiedy będzie to dokument MEN, będziemy mogli przejąć za niego odpowiedzialność” – powiedziała wówczas.
Nowa, zawężona podstawa programowa ma obowiązywać w okresie przejściowym od roku szkolnego 2024/2025. W tym czasie eksperci będą pracować nad kompleksową reformą programową. Całościowa, nowa podstawa programowa ma wejść w życie 2 lata później – od 1 września 2026/2027 w szkole podstawowej, od roku szkolnego 2028/2029 do szkół ponadpodstawowych.
Przyszłość edukacji w Polsce
.System nauczania, szkolny czy akademicki, od wielu lat dotykają kolejne, radykalne reformy. Zmieniające się koncepcje, oraz fundamentalne błędy sprawiają, że pomimo statystycznie polepszających się wyników, edukacja w Polsce nadal ma wiele problemów. Na łamach Wszystko co Najważniejsze pisze o tym Andrzej KRAJEWSKI, historyk i publicysta związany z „Dziennikiem Gazetą Prawną”.
W swoim artykule pisze on, że patrząc na statystyczne krzywe, polska rewolucja edukacyjna odniosła gigantyczny sukces. W połowie lata 90. odsetek Polaków posiadających wyższe wykształcenie wynosił 6.8 proc. Po reformach wprowadzanych przez rząd Jerzego Buzka wskaźnik ten pod koniec pierwszej dekady XXI w. się podwoił, a w 2015 r. przekroczył 21 proc. Wreszcie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dumą ogłosiło, że wedle raportu „Education at a glance 2019”, który służy monitorowaniu stanu edukacji w krajach OECD, aż 44 proc. „młodych dorosłych” w Polsce zdobyło wyższe wykształcenie. Jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce połowa Polek i Polaków, mających mniej niż 35 lat, będzie się mogła pochwalić dyplomem wyższej uczelni. Zważywszy, że w krajach Unii Europejskiej średnia ta wynosi obecnie 39,9 proc., taki wzrost w ciągu zaledwie ćwierćwiecza prezentuje się imponująco. Na polu „produkcji magistrów” III RP jest już światowym mocarstwem, acz koszty błyskawicznego awansu w rankingach mogą zaważyć na jej przyszłości.
„Statystyce, odnoszącej do liczby absolwentów, nie towarzyszą niestety inne. Brak jasnych danych – jak od początku XXI w. zmienił się poziom wiedzy oraz kompetencji kolejnych roczników uczniów oraz studentów. Jedyne, na czym można się oprzeć to stałe narzekania wykładowców akademickich, że wiedza studentów oraz to co potrafią są z każdym rokiem na niższym poziomie. Również jedynie pobieżnie da się oszacować, ile z owych 44 proc. młodych Polaków z wyższym wykształceniem, weszło w posiadanie dyplomu legalnie. To znaczy osobiście pisząc pracę dyplomową na podstawie źródeł lub wyników własnych badań” – zaznacza ekspert.
Członek Komitetu Etyki w Nauce PAN prof. Mark Wroński, zajmujący od lat tropieniem plagiatorów przyznał, że: „prawdopodobnie około 30 procent prac dyplomowych – szczególnie ze słabszych uczelni – to są prace w części nierzetelne. Kupione lub przepisane, czyli splagiatowane w dużej części”. Są jednak przesłanki, żeby szacunek ten uznać za nazbyt optymistyczny. Świadczy o tym, choćby akcja krakowskiej policji, która w marcu tego roku aresztowała szefów: „zorganizowanej grupy przestępczej zajmującej się praniem brudnych pieniędzy pochodzących z pisania «na zamówienie» prac dyplomowych i rozpraw doktorskich”.
„Jest publiczną tajemnicą, że podobnych firm, prowadzących legalną działalność gospodarczą, płacących podatki, zatrudniających copywriterów (nawet na etatach), reklamujących swe usługi w prasie, na portalach Internetowych, w mediach społecznościowych, funkcjonuje obecnie kilkadziesiąt. Można się więc pokusić na tej podstawie o szacunek, że nawet 50 – 60 proc. prac dyplomowanych, jakie obroniono w ciągu ostatnich 5 lat, nie napisali oficjalni autorzy” – pisze Andrzej KRAJEWSKI.
Dla studentów nauk humanistycznych piszą je zawodowcy, ale w przypadku studiów na kierunkach ścisłych i technicznych – z racji konieczności własnych badań – bardziej opłacają się plagiaty, starych dysertacji naukowych. Wiek ma znaczenie, bo nie zostały one wprowadzone do Internetu. Ich prawdziwymi „zagłębiami” są biblioteki akademickie przy uczelniach na Zachodzie. Można wydobywać stamtąd tysiące zapomnianych dzieł, otwierających możliwość łatwego zdobycia nie tylko tytułu magistra, ale też doktora, doktora habilitowanego, a nawet profesora. Tej pokusie nie oparł się ostatnio nawet, znajdujący na samym szczycie „piramidy edukacyjnej”, rektor Uniwersytetu Gdańskiego, któremu udowodniono plagiat.
„Jednak wbrew staremu przysłowiu ta ryba nie psuje się od głowy, lecz gnije w każdym miejscu. Mamy więc w systemie szkoły podstawowe, gdzie młodych nauczycieli jest jak na lekarstwo i edukację, w oparciu o przeciążone niepotrzebną wiedzą programy, prowadzi sfrustrowana kadra nauczycielska (coraz bliższa wieku emerytalnego)” – dodaje autor.
W jego opinii mamy przeciążone podwójnym rocznikiem licea i maturę tak skonstruowaną, by nie zdał jej jedynie półanalfabeta. Mamy wreszcie studia, podczas których młodzi ludzie zajmują zarabianiem pieniędzy, żeby się utrzymać oraz kupić pracę dyplomową od firmy, zatrudniającej zawodowych „pisaczy”. Mamy wreszcie wyższe uczelnie, które boją się wymagać czegokolwiek od studentów, żeby ich nie stracić. Najciekawsze jest to, iż w sumie nikomu ów stan rzeczy nie przeszkadza.