Instytut Strat Wojennych. Jak zamierza działać?

Wszyscy milcząco pogodzili się z tym, że cokolwiek wywieziono na wschód, już na zawsze przepadło. Moim zdaniem takie założenie należy odrzucić – mówi w rozmowie dr Bartosz Gondek, który prowadzi Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego.
Instytut Strat Wojennych zajmuje się także stratami tożsamościowymi
.Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego to instytucja, której zadaniem jest przywracanie i kultywowanie pamięci o stratach poniesionych przez Polskę i jej obywateli w wyniku II wojny światowej. Głównym celem Instytutu jest prowadzenie badań naukowych, które mają na celu dokładne ustalenie i opisanie dalekosiężnych skutków II wojny światowej dla Polski oraz Europy Środkowo-Wschodniej. Badania te obejmują zarówno straty materialne jak i niematerialne, takie jak utrata dziedzictwa kulturowego, tożsamości czy straty wśród ludności cywilnej na obszarze Rzeczpospolitej.
Dr Bartosz Gondek jest historykiem, absolwentem Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz Podyplomowego Studium Muzealniczego na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jest autorem kilkudziesięciu publikacji naukowych i kuratorem kilkunastu wystaw z zakresu historii i historii sztuki. Za swój cykl reportaży dotyczących losów węgierskich Żydówek, więźniarek KL Stutthof, był nominowany do Nagrody Grand Press.
Józef Krzyk: Pod koniec kwietnia został pan powołany na stanowisko dyrektora Instytutu Strat Wojennych im. Jana Karskiego. Czym teraz ta instytucja będzie się zajmowała?
Dr Bartosz Gondek: Zasadniczy profil działalności Instytutu się nie zmieni, ale warto wyjaśnić, czym właściwie są te straty wojenne. Kojarzą się nam głównie z reparacjami, ale sprowadzanie tej sprawy wyłącznie do wymiaru finansowego byłoby uproszczeniem. Oczywiście ma on duże znaczenie, ale oprócz strat materialnych Polska poniosła również straty osobowe i tożsamościowe. Wszystkie były związane z masowymi zbrodniami i innymi działaniami okupantów, zarówno tych niemieckich, jak i sowieckich. Instytut Strat Wojennych nadal będzie się zajmował stratami poniesionymi w wyniku działań Niemiec, choć głównym kierunkiem naszych zainteresowań jest obecnie znacznie słabiej zbadany udział w polskich stratach wojennych strony wyrządzonych przez stronę sowiecką.
Dlaczego?
Dr Bartosz Gondek: Z bardzo prostego powodu. Straty poniesione w wyniku działań Niemców liczymy od ośmiu dekad. Tymczasem o stratach powstałych wskutek działalności Związku Sowieckiego mówiło się jak najmniej. Aż do 1989 r. w ogóle tego tematu nie wolno było poruszać. Kiedy zaś zniknęły przeszkody formalne, naukowcy nie od razu się za te zagadnienia zabrali. Nadrabialiśmy przecież zaległości w wielu rozdziałach naszej historii. W rezultacie stan badań w tej dziedzinie wciąż jest bardzo ubogi. Poza tym wiele materiałów, które mogłyby nam dostarczyć sporo informacji, znajduje się w archiwach rosyjskich, a te, z wyjątkiem krótkiego epizodu za prezydentury Borysa Jelcyna, są w praktyce, zwłaszcza od 2022, dla nas niedostępne. Interesujące nas materiały można znaleźć w zbiorach archiwów w Ukrainie, ale od wybuchu pełnoskalowej wojny korzystanie z nich jest zdecydowanie trudniejsze niż wcześniej. Bez względu na to, z jakimi trudnościami wiążą się takie poszukiwania, najwyższy czas podjąć temat strat wojennych poniesionych w wyniku działań naszego wschodniego okupanta. Z taką samą determinacją jak przez kilkadziesiąt lat – właściwie od zakończenia II wojny światowej – badano i opracowywano temat strat wyrządzonych działaniami Niemiec, należy się zająć sprawą strat wywołanych przez działania ZSRS. Dotąd prawie nikt tego nie robił. Wszyscy milcząco się pogodzili z tym, że cokolwiek wywieziono na wschód, już na zawsze przepadło. Moim zdaniem takie założenie należy odrzucić, ale na początek trzeba te straty opisać.
Co miałoby być przedmiotem takiego opisu?
Dr Bartosz Gondek: Chodzi o kilka różnych okresów. Pierwszy z nich – od 17 września 1939 do 22 czerwca 1941 – dotyczył ziem zaanektowanych przez ZSRS w wyniku układu Ribbentrop – Mołotow. Kolejny okres zaczął się po 1944 r., kiedy, najpierw na terenach już wcześniej należących do Polski, a potem na tych, które zostały przyłączone w wyniku decyzji mocarstw w Jałcie i Poczdamie, kontrolę sprawowały komendantury wojskowe Armii Czerwonej. Zanim oddały władzę jednostkom polskiej administracji, robiły tam, co chciały, a posuwające się za frontem oddziały trofiejne demontowały i wywoziły wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość – od fabryk i urządzeń aż po podkłady kolejowe. Z takim stanem rzeczy – pospolitej grabieży – mieliśmy do czynienia do 1947 r., a na wielu terenach nawet dłużej. Na kilkadziesiąt lat spore obszary terytorium Polski zostały właściwie wyłączone spod polskiej jurysdykcji, bo powstały tam garnizony Północnej Grupy Wojsk Radzieckich.
I to też należy traktować jako straty wojenne?
Dr Bartosz Gondek: Tak, bo choć wojna już się skończyła, to ten rabunek był jedną z jej długofalowych konsekwencji. Podobnie jak cała zimna wojna, która dla Polski skończyła się w zasadzie w 1989 r. Do tematu strat wojennych chcemy włączyć nie tylko sprawy związane z obecnością na polskim terytorium wojsk ZSRS, ale też szkody wynikające z narzuconych Polsce kontraktów gospodarczych, w zdecydowanej większości korzystnych wyłącznie dla tzw. Wielkiego Brata. Klasycznym przykładem jest rozliczanie handlu między ZSRS a Polską za pomocą tak zwanego rubla transferowego. To też jest część strat wojennych, bo te umowy gospodarcze wynikały z tego, co się wydarzyło w 1943 r. w Teheranie, a później w Jałcie i Poczdamie – włączenia Polski do sowieckiej strefy wpływów.
A czym są straty tożsamościowe?
Dr Bartosz Gondek: Straty tożsamościowe mogą mieć bardzo wiele wymiarów. Nas najbardziej interesują te procesy, które są następstwem zmian granic i związanego z tym wielkiego przemieszczenia ludności. W Polsce żywa jest pamięć utraconych dawnych Kresów Wschodnich. Nie zapominamy o Lwowie, Wilnie, bogatej kulturze galicyjskiej i wileńskiej, choć przez wiele lat to też – podobnie jak wiele innych tematów – były kwestie zakazane. Część dawnej spuścizny udało się uratować i przenieść w nowe miejsca, przyjechała wraz ze lwowianami do Gliwic czy Wrocławia. Na bazie wileńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego zrodził się na przykład toruński Uniwersytet Mikołaja Kopernika, on też w jakiś sposób jest częścią naszej bogatej kresowej tożsamości wschodniej. Przykładem zaimplementowania tej tożsamości na nowym obszarze i wykorzystania jej w kompleksowym wymiarze jako elementu kulturotwórczego jest Wrocław. I tu pojawia się nowe zagrożenie. Z uwagi na upływ czasu w wielu miejscach ta przechowana kresowa tożsamość zaczyna wygasać. Pozostają tablice, nazwy skwerów, kroniki i pomniki. Wyzwaniem jest zachowanie dla przyszłych pokoleń ich właściwego znaczenia. W wielu krajach zachodniej Europy widzimy zjawisko zbiorowej narodowej amnezji dotyczące strat powstałych w wyniku II wojny światowej.
Kolejną sprawą wiążącą się z problematyką tożsamości są obszary, gdzie przeniesieni tam wskutek wojny nowi mieszkańcy nigdy nie mieli poczucia, że są u siebie. Żyli przez wiele lat ze świadomością, że to, co ich otacza, jest tylko na chwilę i zaraz może się zdarzyć coś, co ich zmusi do ponownej wędrówki. Odebrano im ojcowiznę, w zamian oferując miejsce będące czymś niestałym, tymczasowym. W takich warunkach łatwo stracić dawną tożsamość, nie wykształcając nowej. W tym kontekście możemy mówić o bardzo poważnych stratach tożsamościowych.
Przykładem miejsca, gdzie z takimi stratami mieliśmy długo do czynienia, były Żuławy. To się na szczęście w ostatnich latach zaczęło zmieniać. Podróżujący po tamtych okolicach Witold Rychter, znany kierowca i inżynier, opowiadał o Nowym Dworze Gdańskim i okolicy w 1948 r. jako o miejscu zupełnie pustym i egzotycznym, pozbawionym mieszkańców, które z tego powodu warto było zwiedzić. Podobnie dzisiaj mówimy o Bieszczadach. Powiat nowodworski został ostatecznie zasiedlony na początku lat 50. XX w. Dopiero w latach 90. pojawiła się grupa zapaleńców, którzy w mieszkańcach tamtej okolicy obudzili ciekawość Żuław. Przypomnieli, że kiedyś był to tygiel narodowy, gdzie napływali Goci, Bałtowie, Słowianie, Niemcy, Polacy, Holendrzy… Razem z wiedzą na ten temat wróciła pamięć o własnych korzeniach.
Przykładem tej nowej tożsamości – sięgającej po starą tradycję Żuław, ale wzbogaconej o to wszystko, co zostało przywiezione z innych stron – jest odbywający się cyklicznie „Marsz osadnika”. W pierwszej takiej imprezie w 2014 r. wzięło udział tylko kilka osób. Przeszły z dworca kolejowego w Nowym Dworze przez miasto tak jak ich dziadkowie zaraz po wojnie. Teraz marsz gromadzi już półtora tysiąca ludzi.
Co jeszcze Instytut Strat Wojennych zamierza robić w najbliższym czasie?
Dr Bartosz Gondek: Działamy wielotorowo. Z jednej strony wydajemy w tej chwili dwa numery periodyku naukowego „Studia i Materiały Instytutu Strat Wojennych”, w których w twardy, analityczny sposób przedstawiamy skutki działalności okupacji sowieckiej w okresie II wojny światowej. W swojej działalności nie uciekamy jednak od tematu strat związanych z okupacją niemiecką. Chcemy ożywić działalność badawczo-popularyzatorską. Od II wojny światowej minęło już bowiem 80 lat i należy nie tylko rozliczać, ale też przypominać i wyjaśniać różne sprawy. Umierają ostatni świadkowie wydarzeń, a młode pokolenie ma ostatnią szansę, by jeszcze zdążyć zapytać ich o to, co się wtedy działo. Zagadnieniu ratowania pamięci będzie służyć przygotowywana przez nas nowa wystawa. Chcemy ludzi uwrażliwić na błahe z pozoru przedmioty pozostawione przez ich dziadków czy rodziców. Zdarza się, że na śmietniku ląduje walizka z czasów Powstania Warszawskiego. Przez kogoś była przechowywana jak relikwia, ale przedmiot pozbawiony kontekstu umiera, więc dla tych, którzy nie znali historii, ta walizka nie miała wartości.
W ostatnim czasie zdarzyła się podobna historia z aktami zgonu polskich żołnierzy ze szpitala wojskowego we Włoszech. Ktoś je zostawił w siatce na śmietniku, być może robiąc porządki po zmarłym dziadku. Podobnie jak z tą powstańczą walizką, historia miała szczęśliwy epilog, bo siatkę z dokumentami znalazł pewien miłośnik historii. Chcemy ludzi na to uczulać, żeby patrzyli, nie byli obojętni. Rzeczy z pozoru niemające dużej wartości materialnej są bowiem bezcenne dla naszej zbiorowej pamięci. Niedawno znalazłem na jednym z popularnych portali aukcyjnych dokument z okupacji sowieckiej z ostatnich dni września 1939 roku. Dokument nie spotkał się z zainteresowaniem kupujących. Zacząłem go bliżej studiować. Okazuje się, że była to przepustka, dzięki której wyjechało z okupowanego Lwowa czterech malarzy oraz żona samego Stefana Żeromskiego. Gdybym się nie wczytał, gdybym nie zwrócił na niego uwagi, dokument przepadłby najprawdopodobniej gdzieś w antykwariacie albo wrócił do szuflady właściciela, a cała związana z nim opowieść uległaby zatarciu.
Trudno chyba będzie opisać polskie straty wojenne na wschodzie bez wyjazdu do Rosji. Jak Instytut zamierza sobie z tym poradzić?
Dr Bartosz Gondek: Szczęśliwie wielu badaczy oraz różne instytucje skrupulatnie gromadziły materiały archiwalne, kiedy to było jeszcze możliwe. Wiele z nich nie jest jeszcze opracowanych. Poza tym istnieją jeszcze słabo obecne w obiegu naukowym materiały z archiwów ukraińskich, białoruskich, litewskich, łotewskich. Trzeba zaznaczyć, że jesteśmy małym instytutem, więc plany i zadania trzeba mierzyć na możliwości. Jesteśmy otwarci na współpracę z innymi ośrodkami i instytucjami, które podtrzymują pamięć, takimi jak na przykład Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Mamy nadzieję, że dołożymy swoją cegiełkę.
Rozmawiał Józef Krzyk/PAP
Straty.pl, czyli repozytorium cierpienia
.Baza straty.pl – zwana tak popularnie od adresu strony internetowej – to swoiste repozytorium bólu i cierpienia; to zbiór informacji o ludzkich dramatach z okresu najkrwawszej wojny w dziejach świata. Są w niej zgromadzone informacje dotyczące m.in. oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego, więźniów, członków konspiracji, ofiar Holocaustu, egzekucji, robotników przymusowych, nieletnich ofiar wojny, siłą wcielonych do Wehrmachtu.
W roku 2024 przypada setna rocznica urodzin wybitnego polskiego poety, eseisty i dramaturga, Zbigniewa Herberta. Ten bezkompromisowy pisarz, nazywany „księciem poetów” i kronikarzem XX w., zapisał się w polskiej kulturze jako twórca fikcyjnej postaci Pana Cogito, który obserwował i komentował peerelowską rzeczywistość. W wydanym w Paryżu w 1983 r. poetyckim tomie zatytułowanym Raport z oblężonego Miasta i inne wiersze, poświęconym Polsce i jej historii pod zaborami, w okresie II wojny światowej i czasów komunistycznych, znalazły się wiele mówiące słowa o potrzebie ścisłości: „[…] musimy zatem wiedzieć / policzyć dokładnie / zawołać po imieniu / opatrzyć na drogę”.
Wypowiedziane przez Pana Cogito wersy doskonale wpisują się w założenia programu dokumentacyjnego „Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką w latach 1939–1945”. Został on zainicjowany w 2006 r. przez Instytut Pamięci Narodowej we współpracy z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ośrodkiem KARTA. Podstawowym założeniem programu jest zebranie w jednym miejscu informacji o ofiarach II wojny światowej i osobach represjonowanych przez władze oraz organy bezpieczeństwa III Rzeszy Niemieckiej, przetworzenie ich w wersję elektroniczną, a następnie udostępnianie za pomocą otwartej dla wszystkich internetowej bazy danych, umożliwiającej wyszukanie informacji o losach konkretnych osób.
Nie ma nad Wisłą rodziny, której przodkowie nie padliby ofiarą brunatnego terroru. Polska poniosła największe straty materialne i demograficzne pośród wszystkich państw walczących z nazistowskimi Niemcami i przez nie okupowanych. Do dzisiaj, mimo upływu osiemdziesięciu lat od zakończenia tej straszliwej hekatomby ludzkości, zakres strat nie został dokładnie poznany.
Dla Instytutu Pamięci Narodowej, któremu powierzono misję zachowania pamięci o ogromie ofiar, strat i szkód poniesionych przez Naród Polski w czasie zmagań wojennych, jest to jedno z najważniejszych zadań do zrealizowania. To zadanie, którego głównym celem jest – jak podkreślił prezes IPN dr Karol Nawrocki – „zachowanie łańcucha narodowej świadomości”. Możemy je zrealizować dzięki przechowywanym w Archiwum IPN materiałom archiwalnym dotyczącym okresu drugiej wojny. Na mocy ustawy do zasobu archiwalnego Instytutu trafiły dokumenty wytworzone przez niemiecki aparat represji, ale także materiały zgromadzone przez byłą Główną Komisję Ścigania Zbrodni Hitlerowskich. To blisko cztery kilometry bieżące dokumentów, fotografii, ale i artefaktów stanowiących świadectwo zbrodni niemieckiego nazizmu na ziemiach polskich.
Baza straty.pl – zwana tak popularnie od adresu strony internetowej – to swoiste repozytorium bólu i cierpienia; to zbiór informacji o ludzkich dramatach z okresu najkrwawszej wojny w dziejach świata. Są w niej zgromadzone informacje dotyczące m.in. oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego, więźniów, członków konspiracji, ofiar Holocaustu, egzekucji, robotników przymusowych, nieletnich ofiar wojny, siłą wcielonych do Wehrmachtu. W tym cyfrowym repozytorium zawarte są dane o osobach znanych, takich jak prezydent Warszawy Stefan Starzyński, długodystansowiec i złoty medalista igrzysk olimpijskich Janusz Kusociński czy też abp płocki Antoni Julian Nowowiejski, jeden z najwyższych polskich hierarchów kościelnych, który został zamordowany przez niemieckich oprawców w obozie przejściowym w Działdowie.
Zdecydowana jednak większość danych zgromadzonych w bazie to informacje o „zwykłych” obywatelach II Rzeczypospolitej – adwokatach, lekarzach, urzędnikach, robotnikach czy rolnikach, którzy zginęli bądź byli poddani różnym formom represji tylko za to, że byli Polakami, głęboko przywiązanymi do swojej historii, tradycji i kultury oraz wiary.
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/marzena-kruk-i-mariusz-zulawnik-repozytorium-straty-pl/
PAP/MB