Jak komuniści wspólnie z Gestapo przejęli archiwum Delegatury Rządu na Kraj

80 lat temu, 17 lutego 1944 r. polscy komuniści i Gestapo przejęli archiwum Delegatury Rządu na Kraj. Wydarzenie to wzbudza liczne dyskusje w środowiskach badaczy historii.

80 lat temu, 17 lutego 1944 r. polscy komuniści i Gestapo przejęli archiwum Delegatury Rządu na Kraj. Wydarzenie to wzbudza liczne dyskusje w środowiskach badaczy historii.

Zdobycie archiwum Delegatury Rządu na Kraj przez AL i Gestapo

.Rankiem 17 lutego 1944 r., w Warszawie, przy ulicy Poznańskiej 37 m. 20, rozpoczęła się operacja specjalna kontrwywiadu komunistycznego i Gestapo wymierzona w Delegaturę Rządu na Kraj. Zakończyła się ona zdobyciem archiwum Wydziału Bezpieczeństwa Delegatury, zawierającego materiały dotyczące Polskiej Partii Robotniczej, Gwardii Ludowej (1 stycznia 1944 r. przemianowanej na Armię Ludową), a także okupanta niemieckiego.

Akcja była wcześniej przygotowywana. Głównym elementem tych działań było wprowadzenie do struktury organizacyjnej archiwum Delegatury komunistycznego agenta – Bogusława Hryniewicza ps. Aleksander – który zyskał zaufanie archiwisty tej komórki Wacława Kupeckiego ps. Kruk, Kulawy. Kulisy przygotowań do akcji, w oparciu o materiały źródłowe, opisał w książce „Polska Partia Robotnicza, droga do władzy 1941 – 1944” Piotr Gontarczyk.

Przejęcie archiwum Delegatury Rządu na Kraj było ważnym elementem działań konspiracji komunistycznej, która – na polecenie Sowietów – prowadziła planową akcję inwigilowania i zwalczania Armii Krajowej oraz innych organizacji podległych rządowi londyńskiemu. Działaniami tymi kierował m.in. Marian Spychalski, po wojnie marszałek Polski.

Przebieg akcji

„Przed godz. 7.00 do mieszkania Wacława Kupeckiego (»Kruka«, »Kulawego«) weszła bojówka składająca się z dwóch żołnierzy wywiadu AL (Wincenty Romanowski »Roman«, Jerzy Wiechocki »Stefan«) oraz trzech ludzi związanych z organizacją konspiracyjną »Miecz i Pług«. Oprócz wymienionych pięciu uczestników najścia był jeszcze tajemniczy mężczyzna, wyraźnie dystansujący się od pozostałych. Okazał się nim funkcjonariusz Gestapo z referatu IV kierowanego przez Wolfganga Birknera” – napisał dr Janusz Marszalec w artykule „Zdobycie archiwum Delegatury Rządu przez AL i Gestapo” opublikowanym w „Biuletynie IPN” (nr 62/62, 2006 r.).

„Do zamkniętego mieszkania bojowców wprowadził Bogusław Hrynkiewicz »Aleksander«, który noc przed tragedią spędził na grze w karty i piciu alkoholu z Wacławem Kupeckim »Krukiem«. Gdy ten zmęczony zasnął, Hrynkiewicz zaczął penetrować odnalezione dużo wcześniej skrytki, przygotowując materiały do zabrania” – pisała o przebiegu akcji dr Marszalec.

W mieszkaniu urządzono „kocioł”, czekając na kolejne osoby. W lokalu tym Kupecki prowadził również biuro handlu odpadkami, niektórym osobom, które wpadły w kocioł, udało się przekonać napastników, że przyszli do Kupeckiego w interesach.

W „kocioł” wpadli m.in. Wacław Iwaszkiewicz „Weber”, kuzynka Kupeckiego, a zarazem jego osobista łączniczka i sekretarka – Zofia Lambrychtówna, oraz Zofia Nanowska – łączniczka Delegatury. „Weber” – zastępca szefa wywiadu politycznego Delegatury Rządu Okręgu Warszawa – w odróżnieniu od pozostałych nie został rozpoznany (posiadał dokumenty uwiarygodniające „legendę” handlowca). To on pozostawił obszerną relację z napadu na lokal na ul. Poznańskiej.

„Akcja zakończyła się wieczorem, już po godzinie policyjnej, około 19.30. Zatrzymanych odprowadzono w dwóch partiach do podstawionych samochodów (łącznie siedem osób). Byli wśród nich: „Kruk” z żoną, jego łączniczka i sekretarka Zofia Lambrychtówna, łączniczka Delegatury Zofia Nanowska, łączniczka organizacji „Czyn” – „Ala” (N.N.), „granatowy” policjant Aleksander Księżopolski i nieznana z nazwiska i pseudonimu rzekoma łączniczka „Miecza i Pługa”. W mieszkaniu przy Poznańskiej pozostało kilka innych, skrępowanych osób, którym polecono pozostać na miejscu. Natychmiast po wyzwoleniu się z więzów, mimo godziny policyjnej, rozpierzchły się one do domów” – pisał dr Marszalec. „Po uprowadzonych ślad zaginął. Nigdy nie odnaleziono nawet ciał” – dodał.

„Wyselekcjonowane dokumenty »Aleksander« schował pod jesionką i przeniósł do jednego ze swoich lokali. Następnego dnia spotkał się tam z »Markiem« (Marianem Spychalskim). Ten, bez specjalnego zwracania uwagi na relację »Aleksandra«, zaczął gorączkowo przeglądać materiał” – pisała historyk.

Różne oceny

.O ile przebieg samej akcji jest opisywany w różnych mediach w bardzo podobny sposób, o tyle oceny tego zdarzenia oraz jego kulisy są przez historyków różnie interpretowane. Jest to wydarzenie, które cały czas wywołuje dyskusje w środowiskach naukowych.

„To był napad bandycki, a nie koronkowa akcja polityczna przygotowana na najwyższych szczeblach personalnych PPR – Gestapo – NKWD. Hrynkiewicz poinformował szefa komunistycznego kontrwywiadu, Spychalskiego, że wraz z niemieckimi kumplami od kieliszka i wspólnych napadów rabunkowych, może przejąć ważne materiały AK. Spychalski przyzwolił na to, ale, co ciekawe, nie uzgadniał tych działań ze swoim partyjnym szefem Gomułką, któremu wtedy jeszcze nie ufał” – twierdzi dr Robert Spałek, historyk Instytutu Pamięci Narodowej. „Przede wszystkim miała to być akcja prewencyjna, uprzedzająca potencjalny atak AK na kadry PPR. Wychodzono z przesłanek czysto pragmatycznych. Przy tej okazji liczono na pozyskanie sekretnych informacji Polskiego Państwa Podziemnego przydatnych w nadchodzącej walce o władzę” – dodał.

„Z tego, co udało mi się ustalić, w skradzionych materiałach znalazło się około 700 kart ewidencyjnych dotyczących komunistów i lewicowców. Do tego ponad dwadzieścia meldunków wywiadowczych Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu na temat sytuacji wewnętrznej komunistów w Polsce, w których pisano m.in. o tym, co się dzieje w PPR i GL, jakie są ich wpływy, jak wyglądają kontakty z Sowietami” – tłumaczył dr Spałek.

„W pierwszym momencie Spychalski zgodził się na tę akcję, dlatego że chciał przejąć dokumentację AK na swój temat, m.in. kopię swojego dowodu tożsamości, fotografię itp. Potem dostrzegł oczywiście inne profity polityczne” – dodał. „W akowskim archiwum antykomunistycznym przetrzymywano ponadto pojedyncze meldunki policji grantowej oraz dokumenty wewnętrzne Delegatury” – powiedział historyk.

„Istotny dla epilogu omawianej historii jest fakt, że kilka tygodni później Spychalski sporą część tej zawłaszczonej spuścizny AK zawiózł do Moskwy i przekazał wywiadowi sowieckiemu. Oni ocenili bardzo wysoko wartość tych dokumentów” – podkreślił Spałek.

„Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz. W publikacjach popularnych opis tej akcji i jej kulisy przedstawiane są często w sposób sensacyjny, jednak przesadzony, co do jej znaczenia dla historii Polskiego Państwa Podziemnego, zarazem przy dużym wzmożeniu moralnym, które po raz kolejny ma potwierdzić to, co i tak jest wiadome – że komuniści byli źli, a system, który wprowadzali, był zbrodniczy. Dociekliwość poznawcza przegrywa z emocjami i przez to materialna przeszłość jest odczytywana jako kamuflaż politycznych sporów o dzień dzisiejszy” – powiedział dr Spałek.

W latach PRL-u historycy nigdy nie poruszali sprawy zdobycia archiwum antykomunistycznego na Poznańskiej. Również resortowe opracowania Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nie chwaliły się tym sukcesem kontrwywiadu AL. Przez lata tematu po prostu nie było.

Temat akcji na ul. Poznańskiej powrócił w latach 90., po publikacji „Tajne oblicza GL-AL, PPR. Dokumenty” (praca zbiorowa – Marek Chodakiewicz, Piotr Gontarczyk, Leszek Żebrowski). W latach 90. odezwały się też głosy apologetów organizacji komunistycznych, którzy starali się bronić horroru żołnierzy AL, wśród nich był Ryszard Nazarewicz (historyk, działacz polityczny, członek PPR i partyzant AL, podpułkownik MO, zastępca szefa Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego PRL dla m.st. Warszawy) autor książki „Armia Ludowa, dylematy i dramaty”.

Po co nam historia?

.„Rzadko myślimy o tym, czym naprawdę jest historia. Słowo to przypomina najczęściej szkołę i pamięciowe opanowywanie dat oraz nazwisk, co wydaje się nam działaniem bez praktycznego znaczenia. Tymczasem historią jest wszystko to, co było. Wszystko, co dotyczy nas samych, naszych bliskich, naszej okolicy, naszego kraju i wreszcie wszystkich ludzi, bo bardzo wielu z nich miało bezpośredni lub pośredni wpływ na to, jak żyjemy i kim jesteśmy” – pisze we „Wszystko co Najważniejsze” prof. Wojciech ROSZKOWSKI.

Jak podkreśla, „każdy młody człowiek, który dorasta do świadomości samego siebie, zaczyna w pewnym momencie oceniać swoich rodziców. Często robi to bezrefleksyjnie. A powinien zrozumieć, jak ich ukształtowały ich wybory życiowe i ich wychowanie, ale także okoliczności historyczne, w jakich dorastali. Sięgając nieco dalej, winien zrozumieć, jaką rolę w zbiorowych losach Polaków odegrali na przykład Stalin i Hitler. Umiejętność ogarnięcia takich ogólniejszych zależności jest fundamentem dorosłości. Bez minimalnej świadomości tak rozumianej historii nie wiadomo, kim jesteśmy. Świadczą o tym najdobitniej opowieści o bezradności ludzi dotkniętych amnezją”.

„Zastanawiając się więc nad nauczaniem historii, trzeba mieć zawsze na uwadze rozwój świadomej pamięci młodzieży. Ona żyje tu i teraz. Dla niej to, co było kilka lat temu, to mgła, a jednak z tej mgły uczeń czy uczennica powinni chcieć wyławiać rzeczy dla nich ważne. Dopiero w taki sposób można zbudować zainteresowanie ogólniejszymi związkami między przeszłością a teraźniejszością i przyszłością. Dopiero wtedy będą oni mogli rozwinąć w sobie świadomość tego, że ich życie jest konsekwencją różnych decyzji z przeszłości” – twierdzi prof. Wojciech ROSZKOWSKI.

W jego opinii „żądać należy, a dotyczy to nie tylko Polski, ale wszystkich cywilizowanych krajów, by mądrze rozumiana i uczona historia zajęła więcej miejsca w programach szkolnych”.

PAP/Tomasz Szczerbicki/WszystkoCoNajważniejsze/SN

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 16 lutego 2024