Jakie miasto ma najgorsze powietrze w Polsce?
Nowa Ruda na Dolnym Śląsku ma najgorsze powietrze w Polsce; występuje tam 56 „dni smogowych”, a dopuszczalna norma UE to 35 – wynika z opublikowanego rankingu Polskiego Alarmu Smogowego. Najwyższe stężenie rakotwórczego benzo(a)pirenu odnotowano w Suchej Beskidzkiej.
Mieszkańcom jakich miast zagraża najgorsze powietrze?
.Ranking obejmuje miejscowości z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem w Polsce. Na czołowych pozycjach listy, jak wynika z publikacji, znalazła się Nowa Ruda (56 „dni smogowych”), Sucha Beskidzka (44) i Nowy Targ (37).
Najwięcej przekroczeń normy rakotwórczego benzo(a)pirenu stwierdzono w województwach: łódzkim, śląskim i małopolskim. Biorąc pod uwagę miasta, najwyższe stężenie, wynoszące 600 proc. dopuszczalnej normy, było w Suchej Beskidzkiej (Małopolskie), a najniższe w województwach: lubuskim, lubelskim, mazowieckim, zachodniopomorskim i podlaskim.
Autorzy rankingu przyznali, że widać pozytywne efekty walki ze smogiem w naszym kraju – żadna z analizowanych miejscowości nie przekroczyła dopuszczalnego średniorocznego poziomu pyłu PM10. Na wysokim poziomie wciąż pozostają jednak stężenia benzo(a)pirenu – w 64 miejscowościach dopuszczalne wartości były przekroczone, w 11 miastach – ponad czterokrotnie.
„Ciekawym przypadkiem poprawy jakości powietrza jest śląska gmina Godów – niegdyś w pierwszej smogowej dziesiątce Unii Europejskiej – w kategorii średniorocznego stężenia PM10 spadła z czwartego miejsca w Polsce na odległą 60 pozycję. Z czołówki smogowych rekordzistów wypadły także Kraków, Katowice i Zabrze (spadek z 8 na 81 pozycję)” – zwrócił uwagę rzecznik Polskiego Alarmu Smogowego Piotr Siergiej, cytowany w informacji.
Ranking powstał w oparciu o roczne oceny jakości powietrza Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska za rok 2023. W zestawieniu ujęto wyłącznie te miejscowości, w których znajdują się stacje pomiarowe GIOŚ.
Czy faktycznie walczymy ze smogiem?
.„Od lat mówi się o walce ze smogiem. Mam wrażenie, że na mówieniu się kończy. Jak w żarcie: jak partia mówi, że weźmie, to bierze, a jak mówi, że da, to mówi… Oj tak, mówi się bardzo dużo. Jest wielka akcja wymiany palenisk, na którą wydano setki tysięcy czy nawet miliony złotych. Za część tych pieniędzy nadrukowano tysiące nikomu niepotrzebnych ulotek i plakatów, które tylko zagracają m.in. biura rad dzielnic (w sumie można je spalić), zorganizowano wielką kampanię, która trafia w… próżnię. Ktoś powie, że większość palenisk zlikwidowano. Może i tak, ale taką kampanię za takie pieniądze (reklama zawsze jest przepłacona) powinno się kierować do konkretnych osób, w konkretnych mieszkaniach, a nie zawalić miasto ulotkami, gdzie zdecydowana większość mieszkańców jest podpięta do MPC-u lub grzeje gazem, i chwalić się, że coś robimy. Nie tak dawno, w połowie stycznia, stałam na przystanku tramwajowym na ul. Stradomskiej i przyglądałam się czarniutkiemu dymowi unoszącemu się z komina jednej z kamienic. Czy jakiś urzędnik się tam pojawił i sprawdził, dlaczego piec nie został jeszcze wymieniony? Czy straż miejska sprawdziła, czym jest tam palone? Choć jeśli mandat za palenie śmieciami wynosi maksymalnie 500 zł, a podobno badanie próbki kosztuje 3000 zł, to jaki to ma sens” – opisuje Agnieszka WANTUCH, pracownik dydaktyczno-naukowy na Wydziale EAIiIB krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej.
Kolejnym krokiem w „walce” z zanieczyszczeniem są pomysły na budowę parkingów w centrum miasta, czyli wprowadzenie tu większej liczby pojazdów (choć biorąc pod uwagę zaangażowanie pracowników spółki MI, to ani jeden parking nam nie grozi – uf). Po prostu rewelacja! To po jakiego grzyba wywalamy miliony w ulepszanie komunikacji miejskiej, skoro będzie można niemal do płyty Rynku dojechać własnym autem i za postój zapłacić tyle samo co na obrzeżach? Czekam z utęsknieniem na „klepnięcie” ustawy o zróżnicowaniu opłat za postój zależnie od odległości od centrum. Tak nawiasem mówiąc, czy znajdzie się w końcu odważny, żeby zabrać się za „legalnie” wjeżdżające i parkujące w ścisłym centrum pojazdy? Bo znów na mówieniu o tym się skończy. Ale wróćmy do tematu. Jeden ze znajomych (a może nawet nie jeden), kiedy dyskutowaliśmy o wyższości komunikacji publicznej nad prywatnymi czterema kółkami (to było moje zdanie, ale może dlatego, że jako honorowy krwiodawca jeżdżę już za darmo), zwrócił mi uwagę, że jeśli ma płacić 3,80 zł za bilet i katować się m.in. „zapachem” współpasażerów, to on woli posiedzieć we własnym samochodzie z włączonym radyjkiem na ulubionej stacji, bez słuchania telefonicznych wynurzeń obcych. Bo za cenę biletu przejedzie co najmniej 15 km, czyli np. z Bronowic do placu Centralnego i jeszcze kawałek bez przesiadek, bez marznięcia, moknięcia, bez dźwigania ciężkiej torby. I przyznam, że trudno tu polemizować – taka jest prawda. A że postoi w korkach? Cóż – coś za coś. Chwilę postoi na Alejach, a potem za rondem Mogilskim już poleci.
Najlepiej z miejskich spółek i urzędów w walce ze smogiem radzi sobie chyba ZZM, sadząc, gdzie się da, różnego rodzaju trawy i nie tylko trawy, które mają nam oczyszczać powietrze. Ale przecież te biedne roślinki niedługo uschną z przeżarcia! One chyba też mają jakąś swoją wytrzymałość i nie są zdolne przefiltrować tego całego dziadostwa wiszącego w powietrzu. No to jeszcze zostaje nam, łaskawa ostatnimi czasy, aura. Ale nawet najprzyjaźniejszy wiatr nie wywieje brudnego powietrza, jeśli zamkniemy mu kanały, którymi do tej pory sobie wiał. Jedyne zatem, co mu pozostanie, to wianie w kółko i przepychanie smogu pomiędzy dzielnicami. Jeszcze nadzieja w deszczu, ale z kolei to, co zwiąże w kropelkach i zrzuci na ziemię, też ktoś będzie musiał posprzątać. A jak już MPO chce sprzątać, to podnosi się wrzask, że trzeba przestawić auto (jak to było na ul. Lea), a nie ma gdzie indziej miejsca albo nikomu nie chce się tego robić.
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB