Europę ogarnęła zbiorowa histeria

James Vance w Monachium

James Vance w Monachium powiedział Europie prawdę. Jest słaba, odmówiła ożywienia swojego przemysłu zbrojeniowego, zbytnio polega na Stanach Zjednoczonych w kwestii swojej obrony, jest skażona korupcją poprzez gazoruble (stąd jego niezwykle trafne uwagi na temat wroga wewnętrznego), pogrąża się w progresywizmie i zielonych wariactwach, zamiast ponownie wyposażyć się w ducha walki, jest uzależniona od teorii na temat dywidendy pokojowej i rozsądnej akomodacji, a także pozwala na rozwój islamizmu – pisze Nathaniel GARSTECKA w swojej najnowszej cotygodniowej kronice w „Gazecie na Niedzielę”.

.Kilka tygodni temu porównałem komentarze Elona Muska na temat wolności słowa do leku podawanego w celu wyleczenia nas z progresywizmu. Nie sądziłem, że było to aż tak trafne porównanie. Metafora lekarza jest bardziej aktualna niż kiedykolwiek, tydzień po szoku wywołanym ogłoszeniem negocjacji między Stanami Zjednoczonymi a Rosją w sprawie wojny na Ukrainie. Zbiorowa histeria, która ogarnęła teraz Europę, przypomina pacjenta, któremu lekarz mówi, że ma raka, i który przechodzi przez wszystkie etapy krzywej żałoby.

Na dobry początek – szok. Nie można oczywiście oprzeć się wrażeniu, że reakcje mediów i europejskich przywódców były przesadzone. Większość okrzyków i komentarzy sprawiała wrażenie odgrzewanych lub prefabrykowanych. Wszyscy ci ludzie, którzy rzucili się na Donalda Trumpa i Jamesa Vance’a jak dzikie, wygłodniałe bestie, starannie przygotowali swoje argumenty z wyprzedzeniem i rozgrzali się podczas amerykańskiej kampanii prezydenckiej.

Trzeba powiedzieć, że wiadomość opublikowana przez prezydenta Trumpa na portalu Truth Social wystarczyła, by każdy podskoczył: zapowiedź negocjacji z Rosją, ton, który wcale nie był agresywny wobec Władimira Putina, wręcz przeciwnie… Natychmiast powiedziano nam, że Donald Trump jest „zafascynowany” „męskimi dyktatorami” i że jako taki jest jednym z nich. Usłyszeliśmy nawet, że nie rozumie Europy ani Rosji, mimo że zrozumiał zagrożenie, jakie stwarza zależność od rosyjskich węglowodorów, na długo przed Francuzami czy Niemcami. Jak teraz wyobrażamy sobie negocjacje z najeźdźcą, który ma inicjatywę i któremu wspólnie odmawiamy przeciwstawienia się w inny sposób niż poprzez sankcje i okazjonalne dostawy sprzętu do Kijowa? Wpadamy na niego z kłami czy próbujemy podejść do niego nieco bardziej dyplomatycznie?

Gdyby kraje europejskie naprawdę chciały, by Ukraina wygrała, to w chwili, gdy piszę te słowa, setki czołgów, samolotów i systemów wyrzutni rakietowych byłyby już w drodze do Kijowa. Emmanuel Macron i Olaf Scholz ogłosiliby na wspólnej konferencji, że jeśli Rosja spróbuje zająć Pokrowsk i Kupiańsk, udostępnią Ukrainie cały sprzęt, jakim dysponują. Emmanuel Macron i Keir Starmer powiedzieliby rzeczy pełne insynuacji, lub nie, na temat odstraszania nuklearnego. Ale nic z tego nie ma miejsca, a politycy mają czelność mówić o „porzuceniu Ukrainy” przez Amerykę. Co jednak według nich się stanie, jeśli nadal będziemy pomagać Ukrainie, tak jak robiliśmy to do tej pory, a Rosja nadal będzie naciskać? Czas jest po stronie Moskwy. Kurtuazyjne spotkania w Paryżu, Monachium czy Warszawie nie pomogą Ukrainie.

.Następnym etapem na krzywej żałoby jest zaprzeczenie. James Vance powiedział Europie prawdę. Jest słaba, odmówiła ożywienia swojego przemysłu zbrojeniowego, zbytnio polega na Stanach Zjednoczonych w kwestii swojej obrony, jest skażona korupcją poprzez gazoruble (stąd jego niezwykle trafne uwagi na temat wroga wewnętrznego), pogrąża się w progresywizmie i zielonych wariactwach, zamiast ponownie wyposażyć się w ducha walki, jest uzależniona od teorii na temat dywidendy pokojowej i rozsądnej akomodacji, a także pozwala na rozwój islamizmu. W odpowiedzi politycy i media doradziły Ameryce, aby zajęła się swoimi sprawami, że wartości demokratyczne są w Europie doskonale przestrzegane i że nie musimy się od nikogo uczyć.

A jednak mamy lekcje do odrobienia. Zwłaszcza Francuzi i Niemcy. Kraje Chiraca, Schrödera, Fillona, Merkel, Scholza i Macrona. Wszyscy przywódcy z udowodnionymi powiązaniami z rosyjskimi interesami, którzy nigdy nie zostali rozliczeni w tej sprawie. Taki jest wydźwięk oświadczenia Karoline Leavitt, rzeczniczki prasowej Białego Domu. Czy ktoś kiedykolwiek słyszał prezydenta Macrona wyjaśniającego swoją trwającą współpracę nuklearną z Rosją? Obrońcy prezydenta twierdzą, że jest to „racja stanu” i że „potrzebujemy rosyjskiego know-how”. Więc niech miękcy centryści opowiadający się za „europejskim rozwiązaniem” nie wychodzą przed szereg. Jest całkowicie uzasadnione, że nie powinni zostać zaproszeni do negocjacji w sprawie ewentualnego zawieszenia broni.

Kolejną fazą żałoby jest gniew. Jesteśmy świadkami prawdziwego wybuchu wściekłości i nienawiści wobec Stanów Zjednoczonych. Studia telewizyjne i programy radiowe nieustannie powtarzają, że Ameryka organizuje nową Jałtę, że zdradziła swoje wartości, że jest drapieżna. To ci sami ludzie, którzy nazwali Mateusza Morawieckiego „skrajnie prawicowym antysemitą”, gdy polski premier wezwał Emmanuela Macrona do zaprzestania umizgów do Rosji. To ci sami ludzie, którzy wzywali do gwarancji bezpieczeństwa dla Moskwy w przyszłości, nawet gdy inwazja na Ukrainę była już w toku. To ci sami ludzie, którzy w 2008 roku sprzeciwiali się wejściu Ukrainy i Gruzji do NATO, co zapobiegłoby wszystkiemu, czego doświadczamy od 2014 roku.

.Jesteśmy zalewani karykaturami Donalda Trumpa jako Adolfa Hitlera lub Chamberlaina, podczas gdy to Europejczycy są prawdziwymi Chamberlainami w tej sprawie. To bezpieczeństwo Europy jest zagrożone i to Amerykanie powinni ponownie nas ratować, tak jak robili to przez cały XX wiek? A wszystko to w imię „wartości demokratycznych”, które nasze postępowe społeczeństwa same naruszają swoimi zabójczymi dla wolności projektami i chęcią kontrolowania wolności słowa?

Prawda, do której naszym elitom trudno się przyznać, jest taka, że wyobrażamy sobie, iż nasza słabość jest naszą siłą. Jest to jednak bezwartościowe w oczach drapieżników takich jak Rosja czy Chiny, a nawet Stany Zjednoczone. Francja przemieniła nawet swoją słabość w sztandar, celowo utrzymując swoje wydatki wojskowe na poziomie 1,9 proc. PKB z czystej prowokacji, aby nie osiągnąć 2 proc., do których zobowiązała się jako członek NATO. W rezultacie Francja dysponuje amunicją wystarczającą tylko na 3 do 15 dni konfliktu o wysokiej intensywności. Polska natomiast jest prawie na poziomie 5 proc., co jest chwalone przez administrację Trumpa. Czy Pete Hegseth, sekretarz obrony USA, wypowiedziałby takie słowa o Polsce („Polska jest przykładem”, „nasz sojusz z Polską wzmacnia NATO i zniechęca do agresji”, „Polska jest na pierwszej linii NATO, jest prawdziwym przyjacielem”…), czyli o najzacieklejszym przeciwniku Rosji w Unii Europejskiej i NATO, gdyby celem Donalda Trumpa było zawarcie paktu z Moskwą w celu doprowadzenia do upadku Europy?

To nie jest trudne. Jeśli chcemy, aby Stany Zjednoczone nadal gwarantowały naszą obronę, musimy przestać być pozbawionymi korzeni postmodernistami, którzy trzęsą się ze strachu na sam widok broni palnej.

Potem na krzywej żałoby przychodzi kolej na strach. Mamy już sobie wyobrazić podzieloną Ukrainę pod zaborami rosyjskim i amerykańskim, zdaną na łaskę Rosji i amerykańskich drapieżników mających oko na metale ziem rzadkich. Wyobrażamy sobie niedziałające NATO, słyszymy rozmowy o porozumieniach monachijskich, o nowym pakcie Hitler-Stalin. „Złowieszczy pomarańczowy cień pada na wolny świat”, czytamy. Przez dziesięciolecia żyliśmy w swego rodzaju śnie, myśląc, że skupiając się na dobrobycie, będziemy bezpieczni przed kryzysami. Zamknęliśmy się w cywilizacyjnej bańce, która właśnie pękła nam na twarzy. To, co nie udało się islamskim atakom i rosyjskiej agresji, udało się prostej dwudniowej sekwencji medialnej. Przynajmniej miejmy taką nadzieję, bo na razie wydaje się, że wciąż kręcimy się w kółko.

Są jeszcze do przejścia dalsze etapy żałoby: smutek, akceptacja, przebaczenie i odnowa. Stany Zjednoczone oferują nam wyjście z tej sytuacji, a raczej nową drogę. Egzekwujcie zawieszenie broni w Ukrainie. Europejczycy, udowodnijcie, że poważnie podchodzicie do trzymania Rosji na dystans. Udowodnijcie to swoimi siłami zbrojnymi, swoją nowo odkrytą wolą. Udowodnijcie, że jesteście w stanie zrobić coś innego niż wypowiadanie pustych zaklęć o „wartościach”. Udowodnijcie nam, Amerykanom, że mylimy się co do was i że jesteście wiarygodnymi partnerami, takimi jak Polacy. Teraźniejszość jest bez Europy, która straciła swoją wiarygodność, ale przyszłość może być budowana z Europą, jeśli ma ona ambicję, aby to zrobić.

.Czy zaakceptujemy to? Czy zgodzimy się obudzić, dorosnąć, wziąć odpowiedzialność? Czy też będziemy trwać w naszych błędach? Najgorsze, co mogłoby się wydarzyć, to decyzja naszych elit o przyspieszeniu federalizacji Unii Europejskiej i centralizacji władzy w Brukseli. Oznaczałoby to triumf słabości, bezruchu i ostatecznego wywłaszczenia naszych środków. Stworzenie „armii UE” to mrzonka. Kto miałby nią dowodzić? Ci, którzy chcą ponownego uruchomienia Nord Stream 2, czy ci, którzy do niedawna wzywali do włączenia Rosji do „architektury bezpieczeństwa kontynentu”? Ci, którzy postrzegają Rosję jako przeciwwagę dla amerykańskich wpływów lub jako rynek zbytu?

Skoro nie chcemy pomóc Ukrainie wygrać tej wojny, musimy przynajmniej pomóc jej zapewnić bezpieczeństwo w przyszłości. Musimy pomóc jej w odbudowie i dozbrojeniu. Musimy włączyć ją w proces przystępowania do NATO, a później ewentualnie do UE, nawet jeśli oznacza to wywołanie niezadowolenia Moskwy i jej wpływowych wtyczek na Zachodzie. Pod żadnym pozorem nie powinniśmy uznawać aneksji Donbasu i Krymu przez Rosję i nie powinniśmy wznawiać współpracy z tym krajem. Sankcje może zostaną formalnie zniesione, ale pod żadnym pozorem nie powinniśmy podpisywać nowych umów z Rosją. Nie wolno nam wahać się przed samodzielną pomocą w zabezpieczeniu Ukrainy, nawet jeśli oznacza to wysłanie żołnierzy w ramach misji pokojowych.

Ach, żołnierze! Po raz kolejny słyszymy refren o „podżegaczach wojennych”, którzy powinni „sami iść na front”. Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że stawką na Ukrainie jest bezpieczeństwo nas wszystkich. Tym bardziej zaskakująca jest krytyka ze strony Polaków, którzy powinni prowadzić kampanię na rzecz odepchania jak najdalej granicy z Rosją. Jak możemy traktować poważnie tych, którzy chcą zmusić Ukrainę do dalszej walki, ale bez udzielenia jej większego wsparcia materialnego i bez rozważenia wysłania sił pokojowych do strefy buforowej wzdłuż linii demarkacyjnej?

Fakty są niezaprzeczalne: Rosjanie umocnili swoje pozycje. Widzieliśmy to podczas kontrofensywy latem 2023 roku. Dwa lata później nowa próba nie byłaby bardziej skuteczna. Ukraina może się tylko bronić, nie atakując konwencjonalnie. Wyczyn w rejonie Kurska jest tylko dowodem na to, że Ukraińcy, choć dzielni, mogą podejmować tego typu działania tylko na słabo bronionych terenach. Interesuje ich jednak odzyskanie okupowanych ziem, które Rosjanie uważają teraz za część swojej Federacji. Negocjacje w sprawie zawieszenia broni będą musiały być uważnie obserwowane, ponieważ kilka obwodów dotkniętych rosyjską inwazją jest tylko częściowo okupowanych, mimo że Władimir Putin oficjalnie zintegrował je w całości. Czy Rosja będzie musiała zadowolić się częściową okupacją? Jeśli tak, byłoby to już pewne zwycięstwo Ukrainy. W międzyczasie Ukraina nie będzie w stanie bronić się w nieskończoność i pomimo uspokajających słów niektórych analityków (którzy twierdzą, że rosyjska armia jest na skraju upadku i wyczerpała już wszystkie swoje rezerwy) Rosja kontynuuje swój krwawy postęp. Spróbujmy więc uratować to, co się da, mając na uwadze, że w Arabii Saudyjskiej odbywają się negocjacje między wysłannikami amerykańskimi i rosyjskimi. Media są zaskoczone, że Europejczycy nie zostali zaproszeni, ale dlaczego mieliby być, skoro nie udało im się ochronić jednego z nich?

Jak możemy traktować poważnie kraje, których priorytetem w projektowaniu nowych czołgów jest produkcja czołgów „zielonych i inkluzyjnych”? Jak możemy powierzyć przyszłe bezpieczeństwo Ukrainy krajom, których jedynym sukcesem w ostatnich latach była organizacja imprez sportowych? Jak możemy szanować kraje, które demontują pomniki swoich bohaterów narodowych? Jak możemy ufać krajom, które bardziej dbają o kwoty kobiet w zarządach (ale, o dziwo, nie w kopalniach czy na budowach) niż o nauczanie patriotyzmu nowych pokoleń? Czy można się dziwić, że Europa nie jest zapraszana do negocjacji w sprawie przyszłego porządku międzynarodowego?

.Pacjentka Europa przechodzi zatem przez wszystkie fazy krzywej żałoby, ponieważ lekarz, Stany Zjednoczone, powiedział jej o poważnej chorobie i dał jej lekarstwo, aby się z niej wyleczyć. To do chętnych krajów Europy, a nie do skompromitowanej Unii należy zorganizowanie się przeciwko zagrożeniu ze Wschodu. Niewielka jest grupa tych krajów – jednomyślnych w swoim przeciwstawieniu się imperialnym ambicjom Rosji w Europie Wschodniej, ponieważ rozumieją znaczenie historii i odmawiają odtworzenia Związku Radzieckiego. To także kraje, które zrozumiały swoje błędy z przeszłości, pozbywając się prorosyjskich sieci, które gangrenowały w tych państwach najwyższe sfery władzy. Wszyscy są mile widziani. Taki sojusz może powstać tylko poza Brukselą, a jego przywództwo może być sprawowane tylko przez kraje, które na wczesnym etapie zrozumiały prawdziwą naturę reżimu Władimira Putina. Taki sojusz nie może obejść się bez NATO, dlatego absolutnie nie wolno nam zrażać do siebie Stanów Zjednoczonych. Bez ślepego podążania za administracją Trumpa i szokującym stylem Elona Muska musimy wiedzieć, jak pozostać suwerenni, ale świadomi, że wciąż nie jesteśmy w stanie zapewnić sobie sami bezpieczeństwa. Tylko w ten sposób będziemy w stanie osiągnąć ostatnie etapy naszej krzywej żałoby: pokój, spokój i odbudowę.

Nathaniel Garstecka
Tekst pochodzi z autorskiej cotygodniowej kroniki prowadzonej przez Autora w tygodniku „Gazeta na Niedzielę” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 lutego 2025