Joe Biden wygrywa prawybory Demokratów w Nevadzie
Prezydent USA Joe Biden zdecydowanie wygrywa prawybory Partii Demokratycznej w stanie Nevada – poinformowała w środę 7 lutego 2024 roku agencja Reutera.
Joe Biden i prawybory w Nevadzie
.W prawyborach Partii Republikańskiej więcej głosów padło przeciwko wszystkim kandydatom niż na Nikki Haley, jedyną pozostałą konkurentkę Donalda Trumpa. Po przeliczeniu ponad 70 proc. głosów Joe Biden wygrywa prawybory Demokratów z 90-procentowym poparciem – powiadomił Reuters.
Prawybory Republikanów odbyły się bez uczestnictwa Trumpa, który wezwał, by nie brać udziału w głosowaniu. Właśnie jego zwolennicy wybierali na karcie głosowania wariant „żaden z kandydatów”. Odpowiedź tę wskazało 60 proc. głosujących, podczas gdy na Haley zagłosowało 33 proc. – przekazał Reuters po przeliczeniu 2/3 głosów.
Republikanie przeprowadzą w czwartek w Nevadzie „caucus”, czyli prawybory w formule lokalnych zebrań partyjnych działaczy i sympatyków, podczas których jawnie wskazują oni swoje preferencje. Trump będzie na nich jedynym kandydatem i ma niemal zagwarantowane zwycięstwo.
Wybory prezydenckie w USA odbędą się w listopadzie 2024 roku.
Stany Zjednoczone na czele globalnej koalicji
.Joe BIDEN, 46. prezydent Stanów Zjednoczonych, na łamach „Wszystko co Najważniejsze” twierdzi, że: „O naszej sile nie stanowi przykład naszej mocy, lecz moc, z jaką dajemy przykład. Pamiętajmy, że zwrócone ku nam są oczy całego świata. Przemawiałem w tej sali rok temu, zaledwie w kilka dni po tym, jak Władimir Putin rozpętał w Ukrainie krwawą wojnę. To zbrodnicza agresja, przywołująca obrazy śmierci i zniszczenia, jakie przypadły Europie w udziale podczas II wojny światowej. Inwazja Putina była sprawdzianem, czy wyciągamy wnioski z historii. Sprawdzianem dla Ameryki. Sprawdzianem dla świata. Czy stanęlibyśmy w obronie najbardziej fundamentalnych wartości? Suwerenności? Prawa ludzi do życia wolnego od tyranii? Czy stanęlibyśmy w obronie demokracji? To dla nas sprawa zasadnicza, ponieważ pozwala utrzymać pokój i hamuje zapędy potencjalnych agresorów, którzy zagroziliby naszemu bezpieczeństwu i dobrobytowi. Rok później mamy odpowiedzi na te pytania. Tak, stanęlibyśmy w obronie. I tak, tak właśnie uczyniliśmy”.
„Razem zrobiliśmy to, z czym Ameryka zawsze radzi sobie najlepiej, jak potrafi. Daliśmy przykład. Zjednoczyliśmy się w ramach NATO i zbudowaliśmy globalną koalicję. Przeciwstawiliśmy się agresji Putina. Stanęliśmy po stronie narodu ukraińskiego. Dziś wieczorem ponownie dołączyła do nas Pani ambasador Ukrainy w Stanach Zjednoczonych. Reprezentuje ona nie tylko swój naród, lecz również jego odwagę. Pani Ambasador, Ameryka jest zjednoczona we wspieraniu Pani ojczyzny. Macie nasze wsparcie tak długo, jak to będzie konieczne. Nasz naród czyni wysiłki na rzecz wolności, poszanowania godności i pokoju – nie tylko w Europie, lecz wszędzie. Nim objąłem urząd, mówiono, jakoby Chińska Republika Ludowa rosła w potęgę, a Ameryka przygasała. Nigdy więcej”.
„Wyjaśniłem prezydentowi Xi, że zależy nam na konkurencji, a nie konflikcie. Nie zamierzam przepraszać za to, że inwestujemy w silną Amerykę. Że inwestujemy w amerykańskie innowacje i branże, które nadadzą kształt przyszłości, a które rząd Chin zamierzał zdominować. Że inwestujemy w sojusze i współpracę z naszymi sojusznikami celem ochrony naszych zaawansowanych technologii, aby nie zostały użyte przeciwko nam. Że modernizujemy naszą armię, mając na uwadze zapewnienie stabilności i powstrzymanie agresji. Jesteśmy obecnie na najsilniejszej od dziesięcioleci pozycji, aby konkurować z Chinami lub kimkolwiek innym na świecie. Zobowiązuję się do współpracy z Chinami w tych obszarach, w których mogą one wesprzeć amerykańską rację stanu i przynosić korzyści całemu światu”.
„Ale nie łudźcie się. Postawiliśmy w zeszłym tygodniu sprawę jasno: jeśli Chiny zagrożą naszej suwerenności, będziemy działać na rzecz ochrony naszego kraju. I tak zrobiliśmy. I powiedzmy sobie szczerze: wygrana w rywalizacji z Chinami powinna nas wszystkich zjednoczyć. Stoimy w obliczu poważnych, ogólnoświatowych wyzwań. Na szczęście w ciągu ostatnich dwóch lat demokracje urosły w siłę, a nie osłabły. Autokracje stały się zaś słabsze, a nie silniejsze. Ameryka ponownie wzywa świat do sprostania wyzwaniom, od ochrony klimatu i opieki zdrowotnej na całym globie, przez brak bezpieczeństwa żywnościowego, po terroryzm i naruszanie integralności terytorialnej. Nasi sojusznicy intensyfikują swoje działania, wydając i robiąc więcej niż dotychczas. Budujemy mosty z naszymi partnerami po drugiej stronie Pacyfiku i Atlantyku. A ci, którzy wróżą Ameryce klęskę, boleśnie dowiadują się, jak bardzo się pomylili. Stawianie na naszą porażkę nigdy nie było dobrym pomysłem” – pisze Joe BIDEN w tekście „Ameryka z każdego kryzysu wychodzi silniejsza„.
Donald Trump – kim są jego zwolennicy?
.Pomimo tego, że były prezydent nadal ponosi prawne konsekwencje szturmu na Kapitol, grono jego zwolenników nadal jest okazałe. Na łamach Wszystko co Najważniejsze pisze o tym Andrzej K. KOŹMIŃSKI, ekonomista i profesor nauk ekonomicznych, specjalizujący się w zakresie zarządzania. W swoim artykule odpowiada on nie tylko na pytanie, jakich ludzi przyciąga do siebie były prezydent, ale także rozważa kwestie, czy Trump nie zostanie wkrótce zastąpiony przez równie radykalnego kandydata.
„Klinicznym przypadkiem toksycznego przywództwa jest Donald Trump, który mimo że przegrał wybory prezydenckie „o włos”, to powiększył grono swoich zwolenników, wśród których (jak pokazuje „szturm na Kapitol”) niemało jest fanatycznych wyznawców. Warto się zastanowić nad uwarunkowaniami takiego właśnie toksycznego przywództwa. Wydają się one bowiem znacznie trwalsze i poważniejsze niż polityczna pozycja Donalda Trumpa” – twierdzi autor.
Autor zadaje pytanie, kim są zwolennicy Trumpa? Patrząc na telewizyjny przekaz „insurekcji Trumpa”, nietrudno się zorientować, że są to przedstawiciele białej klasy niższej lub niższej średniej według socjologicznej terminologii, czyli biednych, słabo wykształconych, prowincjonalnych Amerykanów, o których tak mało wie i których ze zdumieniem „odkrywa” amerykańska elita (nie mówiąc już o polskiej). Profesor Joe Tropea, mój współpracownik i współautor z okresu pracy w Departamencie Socjologii George Washington University, uwrażliwił mnie właśnie na tę drugą, biedną Amerykę, którą spotyka się w takich miejscach jak „Hilly Billy Bars” położone przy starej drodze z Waszyngtonu do Nowego Jorku. Nie przedstawialiśmy się tam jako pracownicy uniwersytetu, nie zaakceptowano by nas przy barze, nieufność i niechęć wobec wykształconych elit były wyraźnie wyczuwalne.
Zaznacza, że Ci ludzie byli dumni ze swego kraju i gotowi mu służyć. W swoich wyborach i ocenach kierowali się bieżącym interesem ekonomicznym. Wierzyli w amerykański sen, ich bohaterami byli ci, którym się powiodło. Ten optymizm znajdował swoje uzasadnienie choćby w miejscu mego zamieszkania: Springfield (Virginia). Była to położona ok. 40 mil od Waszyngtonu typowa ostoja niższej i średniej klasy średniej, czyli tych, którym udało się znaleźć względnie stałe średnio płatne zajęcie, wymagające średnich kwalifikacji. Mieszkali tam w schludnych domkach urzędnicy zatrudniani przez rządy federalny, stanowy i lokalne, drobni kupcy, pośrednicy, rzemieślnicy, właściciele i pracownicy niewielkich biznesów, agenci biur podróży, linii lotniczych, towarzystw ubezpieczeniowych, sekretarki, asystenci itp. itd. Mimo że wszyscy musieli się nieźle starać, by spłacać co miesiąc raty rozlicznych kredytów: za dom, za samochody, za meble i inne zakupy, było to komfortowe i dostatnie życie. Była wyraźna nadzieja na dalszy awans materialny i prestiżowy, na lepsze wykształcenie dzieci, na podróże już na emeryturze.
„Co się przydarzyło amerykańskiej klasie średniej i grupom do niej aspirującym? Przede wszystkim dramatycznie pogorszyła się ich sytuacja na rynku pracy. Technologia sprawia, że niemal połowa miejsc pracy dostępnych dla osób o średnich kwalifikacjach jest stopniowo eliminowana i zastępowana przez systemy. Dotyczy to w szczególnym stopniu usług także finansowych, tak bardzo istotnych we współczesnej gospodarce amerykańskiej” – dodaje profesor.
Sytuację materialną średnio kwalifikowanych Amerykanów pogarsza globalizacja. Z jednej strony ma miejsce „migracja wartości”, czyli ucieczka z USA aktywności ekonomicznych (niekiedy całych sektorów o niższej wartości dodanej), z drugiej migracje i praca zdalna zza granicy. Biedniejsi biali Amerykanie tracą grunt pod nogami, także politycznie, bo wiadomo, że wkrótce większość wyborców będą stanowiły osoby o innych kolorach skóry. Równocześnie rosną niewyobrażalne fortuny miliarderów, zwłaszcza w obszarze nowych technologii, ale także rośnie grupa znakomicie opłacanych, kosmopolitycznych specjalistów obsługujących, stosujących i rozwijających te technologie.
„Obecny poziom usług społecznych, masowej edukacji, powszechnie dostępnej opieki zdrowotnej, a nawet infrastruktury, poziom rozwarstwienia dochodowego zbliża USA do krajów Trzeciego Świata. Znakomite, najlepsze w świecie, amerykańskie uczelnie stały się tak kosztowne, że niedostępne dla mniej zamożnej młodzieży po gorszych szkołach, zlokalizowanych w biedniejszych dzielnicach” – pisze prof. Andrzej K. KOŹMIŃSKI.
Jego zdaniem Donald Trump skorzystał z tego, że mainstreamowe media utraciły swoją pozycję na rzecz internetowej dżungli, gdzie każdy odnajduje taki obraz świata, który najlepiej odpowiada jego emocjom. W świecie Trumpa Ameryka jest znowu wielka jak kiedyś.
„Otwierają się zamknięte od lat fabryki, cła chronią ich produkty przed zagraniczną konkurencją. Ameryka otacza się murami. Imigranci nie odbierają już posad rodowitym Amerykanom: i tych najniżej, i tych najwyżej płatnych. Jesteśmy wielcy, świat się nas boi, nie wiążą nas żadne sojusze czy porozumienia. Kierujemy się wyłącznie naszym interesem. Jesteśmy od tego o krok. Wystarczy jeszcze jedna kadencja, ale najpierw musimy się pozbyć zdradzieckich elit, które opanowały nasze państwo i okopały się na Kapitolu. Na gruncie dostępnej wiedzy łatwo jest wykazać, że to wizja kompletnie nierealna we współczesnym świecie, szkodliwa i niebezpieczna. Ale wiedzą przejmują się uczeni i właśnie zdradzieckie elity. Marketingowo to świetnie zbudowana, bardzo atrakcyjna propozycja, i to nie tylko dla bywalców „Hilly Billy Bars”. Ona nadal pozostaje atrakcyjna tak długo, jak długo nie pojawi się w społecznym obiegu przekonujący, akceptowany dyskurs adresowany do tej drugiej, biedniejszej Ameryki i nie pójdą za nim realne zmiany w jej położeniu” – dodaje autor.
Rolę toksycznego przywódcy może łatwo przejąć jakiś następca Trumpa.
PAP/ Wszystko co Najważniejsze/ LW