Już 1,6 mln imigrantów w Portugalii. Rząd nie wie ilu

Władze Portugalii informowały na początku 2025 roku, że przyjęły ponad 1,5 mln imigrantów. Okazało się jednak, że imigranci zostali przyjęci, ale jest ich znacznie więcej, o ponad 50 tys. więcej, przekazała Agencja ds. Integracji, Migracji i Azylu (AIMA). Według jej aktualnego raportu szacuje się, że w kraju jest obecnie około 1,6 mln imigrantów.
Imigranci w Portugalii
Agencja wyjaśniła, że w przekazywanych za 2024 roku danych błędnie nie zostało ujętych ponad 50 tys. imigrantów, którzy przebywali na terytorium Portugalii już w pierwszej połowie ubiegłego roku. Jak podkreślają urzędnicy, nie są jednak do końca pewni czy imigranci, którzy przybyli do Portugalii są dobrze policzeni.
Według raportu AIMA imigranci stanowią już blisko 15 proc. ogółu populacji Portugalii, a do ich największego napływu doszło w okresie pandemii koronawirusa.
O ile przed nastaniem pandemii w 2020 roku w zamieszkałej przez ponad 10 mln obywateli Portugalii żyło 600 tys. imigrantów, to już w 2023 roku było ich 1,3 mln. W kolejnym roku liczba ta wzrosła o prawie 300 tys. osób.
Zgodnie z informacjami przekazanymi przez przedstawicieli AIMA, w ostatnich latach do najliczniejszych grup imigrantów należeli obywatele Brazylii, Indii, Bangladeszu, Pakistanu oraz Nepalu.
Szacunek dla granic i prawa
.W żądaniu, by Polska wpuściła na swój teren dodatkowy tysiąc emigrantów, albo by całkiem usunęła zasieki, nie ma żadnego sensu. Zasieki są tylko pewnym rodzajem państwowej granicy, odpowiednim do zagrożeń na terenie, gdzie przebiega granica. Istnieje takie zjawisko, jak przygniecenie rodzimej ludności przez najeźdźców – pisze prof. Jacek HOŁÓWKA na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.
Łatwo dojść do przekonania, że Europa jest rajem na ziemi. Mamy tu wspaniałą tradycję kulturową, dobrze działającą gospodarkę, łagodny klimat i wysoki poziom społecznego bezpieczeństwa. Przez wiele lat za znośny poziom życia i bezpieczeństwo socjalne płaciliśmy wyrzeczeniami politycznymi. Ograniczanie wolności słowa i ślepe wdrażanie gospodarki nakazowej doprowadziły w 1956 roku do wybuchu protestów w Polsce i na Węgrzech. Protest wybuchł w Poznaniu i w Warszawie, jednak w tych miastach władze szybko opanowały sytuację, wyprowadzając wojsko na ulice i zamykając dysydentów w areszcie.
Inaczej było w Budapeszcie. Tam protest był bardziej widoczny. Na ulice Budapesztu wyszło ponad 200 tys. osób, po części z zamiarem wyrażenia solidarności z Polakami. Dla Moskwy to było już zbyt wiele. Przeraziła się reakcji łańcuchowej. Ponadto Węgrów było mniej niż Polaków i może okazaliśmy się bardziej ustępliwi niż oni. Wreszcie pojawił się pewien ważny wzgląd historyczny. W Warszawie na miejsce promoskiewskiej ekipy, która musiała odejść, szykowano Gomułkę, przedwojennego komunistę, później uwięzionego w latach stalinizmu za snucie wizji „polskiej drogi do socjalizmu”. Wypuszczono go ledwie dwa lata wcześniej, w 1954 r., gdy „twardogłowi” i „reformatorzy” mieli nadzieję, że uda im się przeciągnąć go na swoją stronę. W każdym razie Chruszczow zgodził się na jeden eksperyment, ale nie na dwa. Powstanie węgierskie zostało krwawo stłumione. Dwadzieścia tysięcy osób wtrącono do więzienia, dwustu tysiącom pozwolono wyemigrować, głównie do Europy Zachodniej i do Stanów Zjednoczonych.
Rok 1956 stał się przełomowym rokiem dla nowego rozumienia prawa do emigracji w Europie Środkowej i co wcześniej było po prostu niemożliwe, teraz stało się trudne, ale wykonalne. Przypomniano sobie dokument, który istniał już od roku 1950. We Włoszech przyjęto wtedy Europejską Konwencję Praw Człowieka, która zatwierdzała „fundamentalne wolności”. Szczególne znaczenie nabrały artykuły 4 i 5, postanawiające odpowiednio, że nikt nie może być trzymany w niewoli lub poddaństwie oraz że każdy ma prawo do wolności i do bezpieczeństwa. Można było uznać, że te dwa postanowienia wzięte razem ustanawiają prawo do przemieszczania się i osiedlania zgodnie z własną wolą, jeśli inne prawa państwowe państwa przyjmującego takich działań nie wykluczają. Nadal było oczywiste, że każde państwo ma prawo uznać, iż na jego teren pewne osoby nie mają wstępu. Ale przestało być oczywiste, że w zasadzie za granicę wyjeżdżać nie wolno i że tego ograniczenia uzasadniać nie trzeba. Prawo do zagranicznych podróży i do emigracji istnieje, tylko trzeba się nim właściwie posłużyć. Posłuszeństwem zasłużyć na zaufanie. Teraz prawa do wyjazdu za granicę na stałe można było odmówić ze względu na racje polityczne, propagandowe, religijne lub społeczne, ale nie można go było podważać pryncypialnie.
Takie uprawnienie zostało otwarcie ogłoszone w 2000 roku przez Parlament Europejski i Radę Unii Europejskiej w Karcie praw podstawowych Unii Europejskiej. Ten dokument w artykule 18 ustanawia prawo do ubiegania się o azyl polityczny za granicą na warunkach zgodnych z ustaleniami Konwencji genewskiej z 28 lipca 1951 r. i Protokołu z 31 stycznia 1967 r., które dotyczą statusu uchodźców, i w zgodzie z postanowieniami Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Wolność osobista przestała wymykać się z rąk.
Dla wielu młodych ludzi wyjazd na jakieś kursy, studia lub praktyki zawodowe stał się cenionym epizodem w życiu osobistym i wiele osób wyjeżdżało nie po to, by osiedlić się za granicą, ale po to, by uznać siebie za część elity, która jeździ. Później jako bardziej doświadczeni mieli lepsze mniemanie o sobie i część z nich do dziś myśli, że wyjazd za granicę w epoce komunizmu był jednym z najciekawszych epizodów w ich życiu. Te osoby są do dziś szczególnie uwrażliwione na wolność podróżowania i z wielką przykrością patrzą na metalowe płoty na granicy polsko-białoruskiej. Czują się na nowo zniewoleni jak w czasach komunizmu. To jest zrozumiały, a nawet miły przypadek „oddźwięku uczuciowego”, o którym pisała Maria Ossowska: „Mnie kiedyś nie wolno było pojechać do Francji, więc chciałabym przynajmniej, żeby dziś innym wolno było pojechać do Niemiec, i płot na granicy polsko-białoruskiej nie powinien im stać na przeszkodzie”. To jest jednak fałszywa analogia. Między tymi dwiema sytuacjami nie zachodzi istotne podobieństwo. Teraz osoby starające się przekroczyć granice państwowe nie myślą o krótkotrwałej wizycie i poznaniu świata, tylko szukają miejsca do trwałego osiedlenia. Większość z nich jednak chce się w Niemczech osiedlić na stałe, co nas specjalnie nie dotyczy, więc nas nie musi bulwersować. Nikt nas tu nie woła na pomoc.
Do roku 2010 liczba osób ubiegających się o osiedlenie w Europie nie przekraczała poziomu ćwierć miliona przypadków rocznie. Taki ruch ludności nie stanowił istotnego problemu w skali kontynentu. W następnych latach liczba kandydatów do imigracji zaczęła szybko rosnąć: 300 tysięcy w 2012 roku, 400 tys. w 2014, wreszcie 627 tys. w 2015 roku, z czego 200 tys. wyraziło zamiar osiedlenia się wyłącznie w Niemczech. Te osoby nie były turystami, tylko albo rozpaczliwie szukały możliwości wydostania się z własnego kraju i wyjazdu dokądkolwiek, albo planowały szybką karierę na koszt niemieckich podatników. Spełnienia takich życzeń nie gwarantują ani Unia Europejska, ani żadne organizacje edukacyjne lub charytatywne. Jednak w 2015 roku Europę opanował największy kryzys imigracyjny od końca II wojny światowej.
.Najbardziej poruszające przypadki to oczywiście uciekinierzy starający się wyrwać z koszmaru wojny domowej. Na przykład Syria. Tam walczą ze sobą zwolennicy i przeciwnicy prezydenta Baszara al-Asada. Obie strony dobierają sobie sojuszników i konflikt wstrząsa całym społeczeństwem. Przeciwnicy prezydenta nazywają go uzurpatorem, jego zwolennicy nazywają natomiast swych przeciwników gangsterami. Nienawiść jest równie silna po obu stronach i równie nieracjonalna. Konflikt rozwijający się w ten sposób nie daje żadnych nadziei na szybkie rozwiązanie. Jednak przeciwnicy po obu stronach chętnie szukają okazji do emigracji, by uwolnić się od konfliktu, do którego istnienia sami się przyczyniają. W efekcie co piąta osoba na świecie spośród ubiegających się o azyl jest uciekinierem z Syrii i za granicą spotykają się ludzie, którzy nawzajem uciekali przed sobą z własnego kraju. Co oczywiście nie zmienia faktu, że ich konflikt jest całkiem realny, tylko jego przyczyny i jego następstwa są dość fantastyczne – cały tekst [LINK].
PAP/ Marcin Zatyka/ WszystkocoNajważniejsze/ LW