Joseph E. Stiglitz ogłasza koniec ery rozwoju

Joseph E. Stiglitz, liberalny autor związany z Project Syndicate, przedstawia w tekście „Koniec Ery Rozwoju” scenariusze dotyczące przyszłości Stanów Zjednoczonych. Zastanawia się przede wszystkim nad rolą, którą w politycznej grze mogą odegrać nowi oligarchowie.

Czy druga kadencja Trumpa będzie erą rozwoju?

.“Koniec historii”. To według Francisa Fukuyamy miał zwiastować upadek europejskiego komunizmu. Zawalająca się żelazna kurtyna a kolejne rewolucje (pokojowe lub też nie) w krajach Układu Warszawskiego miały być zapowiedzią narodzin nowego ładu. 

Wszystkie społeczeństwa miały dołączyć do liberalnego, kapitalistycznego ładu, który przez swoją wszechobecność zapewniał stabilność na arenie międzynarodowej. Przez jakiś czas ta wizja mogła wydawać się bliska prawdy. Z roku na rok jednak zaczęły pojawiać na powierzchni politycznej przestrzeni zaczęły pojawiać się rysy… Potem te rysy stawały się pęknięciami… A teraz, w 2025, wszyscy doskonale wiemy, że historia wcale się nie skończyła Kolejne wojny: Gruzja, Syria, Ukraina, pandemia koronawirusa, rozwój sztucznej inteligencji i wiele innych wydarzeń oraz procesów uświadomiło nam, że historia jest pisana na naszych oczach. W Stanach Zjednoczonych upadek liberalnego ładu miało zwiastować zwycięstwo Donalda Trumpa. Teraz, gdy ten polityk rozpoczyna swoją drugą kadencje, Joseph E. Stiglitz przekonuje, że jego zwycięstwo oznacza koniec ery rozwoju.

“Większość z nas traktuje postęp jako coś oczywistego” – przekonuje autor. W jego ocenie jest to jednak krucha iluzja. Przykładowo standardy życia 250 lat temu niewiele różniły się od tych sprzed 2500 lat. Stiglitz przekonuje, że to dopiero Oświecenie, a następnie Rewolucja Przemysłowa miała naprowadzić świat na drogę, którą podąża do dnia dzisiejszego. To właśnie wtedy nauka po raz pierwszy miała trafić do mas, pomagając lepiej zrozumieć otaczający świat. Większa świadomość wkrótce przyczyniła się do zakwestiowania władzy monarchów, i szybkiej demokratyzacji życia publicznego. Autor opisując proces, podczas którego społeczeństwa stawały się świeckie i egalitarne, przekonuje, że ideały MAGA (Make America Great Again), są zaprzeczeniem zdobyczy cywilizacyjnych, niegdyś uważanych za fundament naszej kultury.

 “Czy podczas drugiej kadencji Trumpa będziemy dalej się rozwijać” – zastanawia się Joseph E. Stiglitz. “Skoro Sowieci wysłali w kosmos Sputnika, to może Donald Trump i jego zwolennicy będą nadzorowali ważne badania kosmosu czy stucznej inteligencji. Czy oczekiwać, że nowi amerykańscy oligarchowie doprowadzą do odkryć, na których skorzystają wszyscy, a nie tylko elita?” Autor ocenia, że zależy im tylko na pogoni za władzą, i nie mają skrupułów odnośnie tego, jak zamierzają ją zdobyć. “Już nie raz demonstrowali to, jak potrafią używać mediów społecznościowych i dezinformacji w swoich prywatnych celach”. 

Joseph E. Stiglitz zastanawia się w swoim tekście nad nowym obliczem amerykańskiego kapitalizmu. Przedstawia niepokojącą wizje przyszłości, w której finansowe elity jawnie angażują się w życie publiczne, wydając na to astronomiczne kwoty. Już teraz oligarchowie przekazują wybranym politykom setki milionów w zamian za przysługi, a taka dynamika może w dłuższej perspektywie zagrozić fundamentom demokracji. 

Autor zauważa, że dojście do władzy miliarderów może nie wiązać się z naukowym rozwojem całego społeczeństwa. Postęp wymaga bowiem inwestycji w system edukacji i kadrę naukową, a Donald Trump wielokrotnie obiecywał radykalne cięcia budżetowe, które miałyby objąć także publiczny system edukacji. Autor zadaje pytanie, czy era rozwoju dalej może trwać, gdy zwolennicy MAGA atakują instytucje, uważane przez nich za “zgniłą, naukową elitę”. Co więcej, zdaniem Stiglitza Stany Zjednoczone nie rozwiną się, jeżeli miliony obywateli, których nie stać na prywatną edukacje, nie odbiorą odpowiedniego wykształcenia przez zapowiedziane cięcia budżetowe. 

Stiglitz przedstawia kilka scenariuszy przyszłości Stanów Zjednoczonych, ale zaznacza, że jeden jest najbardziej prawdopodbny. Mowa o dalszym rozkwicie oligarchii, która będzie coraz bardziej wpływała na każdą dziedzinę życia Amerykanów. W jego ocenie przyszłość pokaże, czy ich działania ostatecznie zatrzymają rozwój, czy może zaskoczą sceptyków.

Symbol amerykańskiej siły i przedsiębiorczości

.Proszę zapiąć pasy, lecimy na Marsa – można podsumować inauguracyjne wystąpienie nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. I nie ma w tym krzty przesady. Hasło to bowiem z właściwą sobie skromnością ogłosił sam Donald Trump, człowiek, który obiecał Amerykanom powrót do wielkości za wszelką cenę. Teraz zamierza przenieść tę wielkość w każde miejsce świata – od Grenlandii po Kanał Panamski – i na Czerwoną Planetę. Cóż, zawsze to lepiej zwrócić się ku gwiazdom, niż błądzić po ziemi, gdzie nierówności społeczne, kryzys klimatyczny i inflacja zdają się być zbyt prozaiczne dla wizjonera z Mar-a-Lago.

W swoim wystąpieniu Donald Trump, jak na kapitana statku kosmicznego przystało, nie marnował czasu na detale. Kto, kiedy, za co? To wszystko mało istotne. Ważne, że to właśnie on zabierze Amerykę na Marsa – a właściwie, jak sam podkreślił, wprowadzi ją tam triumfalnie niczym flagę na szczyt Mount Everestu – odzyska należne amerykańskiej republice terytoria i wprowadzi Amerykanów w nowy „złoty wiek”. Oczywiście, nikt jeszcze nie wie, jak ta podróż miałaby wyglądać, ale jeśli ma to być na miarę budowy muru na granicy z Meksykiem, to można się spodziewać spektakularnej wyprawy na Marsa i równie spektakularnego porzucenia projektu w połowie. Mimo nawet ogłoszenia stanu wyjątkowego na południowej granicy przez nowego amerykańskiego prezydenta już w pierwszych minutach urzędowania.

W mowie inauguracyjnej Donalda Trumpa nie zabrakło oczywiście retoryki o „amerykańskim geniuszu”, „dominacji” i „największej misji najlepszego narodu w historii”. Mars nie jest przecież tylko planetą. To symbol. Symbol amerykańskiej siły, przedsiębiorczości i – co tu dużo mówić – potrzeby odwrócenia uwagi od spraw bardziej palących. Tak jak pomysłem podobnym była Grenlandia czy otwarcie „tajnych archiwów” związanych z pandemią COVID-19 bądź innymi tajemnicami od lat zajmującymi umysły Ameryki. Bo jak najlepiej uniknąć trudnych pytań o reformę zdrowotną czy rosnące napięcia społeczne? Wystarczy spojrzeć w niebo i z przekonaniem powiedzieć: „Tam jest nasza przyszłość”. Albo nazwać się najskuteczniejszym twórcą pokoju w dziejach.

„Jednak nie można odmówić Donaldowi Trumpowi pewnej konsekwencji. W końcu to człowiek, który w kampanii obiecał wyborcom już wszystko – od powrotu fabryk z Chin, przez świetność amerykańskiego węgla i ropy ze słynnym hasłem drill, baby, drill, aż po porządek w Waszyngtonie i na ulicach innych amerykańskich miast” – zauważa Michał KŁOSOWSKI, zastępca redaktora naczelnego Wszystko co Najważniejsze. „Teraz, kiedy ziemskie marzenia okazują się trudniejsze do spełnienia, a wyzwania się piętrzą, kosmos staje się naturalnym kierunkiem. Tam, na Marsie, nie ma ani mediów, które mogłyby zadawać niewygodne pytania, ani konkurencji z Chin, Rosji czy Iranu. Nie ma tam jeszcze nawet Elona Muska, którego projekty kosmiczne nowy amerykański prezydent najpewniej podchwyci, przechrzci na „trumpowskie” i nazwie swoim sukcesem”.

„Być może jednak nie powinniśmy być tak cyniczni. Może rzeczywiście Mars jest odpowiedzią na bolączki naszego świata? Jeśli Donald Trump i jego świta naprawdę wyruszą na Czerwoną Planetę, to ludzkość może odetchnąć z ulgą – przynajmniej do momentu, gdy Trump ogłosi, że znalazł sposób na zbudowanie tam hotelu z widokiem na Ziemię i pola golfowe w marsjańskich kraterach”.

Artykuł dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/michal-klosowski-powrot-donalda-trumpa/

PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 stycznia 2025