Lewica wychodzi z Twittera

Jak poinformowała agencja AFP, 87 francuskich lewicowych związków zawodowych i stowarzyszeń wycofa się z Twittera, czyli obecnie platformy X, należącej do Elona Muska. Nastąpi to 20 stycznia 2025 roku, w dniu zaprzysiężenia Donalda Trumpa na prezydenta USA.
Lewica rezygnuje z Twittera – powód?
.Lewica zarzuca platformie, że – według ich oceny – „brak moderowania oraz konfiguracja algorytmów sprzyjają rozprzestrzenianiu nienawistnych treści”. AFP zaznaczyła zaś, że Elon Musk w obliczu oskarżeń „o nieprzydzielanie dostatecznych środków na moderowanie dyskusji na platformie Twitter, broni radykalnej wizji wolności słowa”.
„Wycofując się z X jesteśmy świadomi, że pozbawiamy się kanału komunikacji” – oświadczyły lewicowe organizacje w liście otwartym, opublikowanym przez liberalno-lewicowy dziennik „Le Monde”. Oznajmiły następnie, że „narzędzie, które na początku działalności mogło być uznawane za nową przestrzeń wolności słowa, stało się dla niej poważnym zagrożeniem”.
Wśród sygnatariuszy listu znaleźli się szefowie m.in.: Związku Zawodowego Dziennikarzy (SNJ, najliczniejszej we Francji organizacji dziennikarskiej), Greenpeace France i Emmaus France, jak również Ligi Praw Człowieka (LDH) – organizacji broniącej praw człowieka, założonej pod koniec XIX wieku.
Na początku stycznia 2025 r. prezydent Francji Emmanuel Macron oskarżył Muska o wspieranie nowej „międzynarodówki reakcjonistów” i ingerencję w procesy polityczne w Europie.
Twitter i mowa – co kryje się za twierdzeniami Elona Muska o absolutyzmie wolności i swobody wypowiedzi?
.Twitter i jego obecny właściciel, platformy, która miała stać się agorą naszego świata, cierpi obecnie na najgorszy w historii przypadek wyrzutów sumienia kupującego. Twierdzi on, że stoi na straży zasady absolutyzmu wolności słowa, oferując amnestię dla naczelnego powstańca Stanów Zjednoczonych – byłego prezydenta Donalda Trumpa – oraz niezliczonych złośliwych aktorów, których szkodliwe wypowiedzi spowodowały wyrzucenie ich z Twittera – pisze na łamach „Wszystko co Najważniejsze” prof. Jeff JARVIS.
Muszę się jednak nie zgodzić: Elon Musk i sprzyjająca mu ostatnio prawica nie są absolutystami wolnego słowa. Zasłaniają swój rasizm, mizoginię, nienawiść i instytucjonalną insurekcję płaszczem wolności słowa i pierwszej poprawki (Konstytucji Stanów Zjednoczonych – red.). Twierdzą, że każdy, kto ośmiela się ich krytykować, atakuje i krytykuje te właśnie wartości. Nadają mowie złe imię. Pytanie teraz, czy Twitter Muska jest apoteozą amerykańskiej etyki i otwartego dyskursu publicznego. „Guardian” napisał, że „Twitter Elona Muska szybko udowadnia, że wolność słowa za wszelką cenę to niebezpieczna fantazja”. Nie. To, co robi, nie obnaża wad pierwszej poprawki.
Pierwsza poprawka chroni mowę – jak również zgromadzenia i możliwość wypowiedzenia swojego sprzeciwu – tylko przed ingerencją rządu. „Kongres nie może stanowić prawa… ograniczającego wolność słowa i prasy ani prawa ludu do spokojnegogromadzenia się i składania petycji do rządu w celu uzyskania zadośćuczynienia”. Pierwsza poprawka nie oferuje żadnej ochrony dla uciążliwej prywatnej gadaniny.
Zbadajmy składniki mowy. Po pierwsze, każdy ma wrodzone prawo do mówienia. Pierwotnym marzeniem o internecie było to, że wzmocni on nowe głosy – ale nie ma nowych głosów, są tylko te, które zbyt długo były tłumione przez duże, stare, białe, korporacyjne mass media. Twitter umożliwił czarnym tworzenie, jak napisał André Brock jr w Distributed Blackness, „satelitarnej kontrsfery publicznej”, w której „pewni czarni użytkownicy oddzielają się od głównego nurtu offline i online”. To właśnie ich wypowiedzi zagrażają białej prawicy i prowokują jej odradzający się rasizm. Jak druk wywołał reformację, która wywołała kontrreformację, tak sieć umożliwiła zainicjowanie #BlackLivesMatter, co z kolei doprowadziło do rozruchów 6 stycznia [2021 roku – przyp. red.].
Po drugie, mowa zawiera krytykę. Amerykańska prawica uważa, że ma niezbywalne prawo do wypowiadania się, dlatego przeciwko każdej skardze wydaje okrzyki „cancel culture!”. Na Twitterze kanadyjska filozofka Regina Rini przenikliwie przeanalizowała, co się dzieje. Po jednej stronie są ludzie, którzy proponują nowe wpisy do słownika rzeczy, które powinny i nie powinny być wypowiadane w przyzwoitym, uprzejmym społeczeństwie – na przykład nienazywanie kobiet dziewczynkami lub respektowanie wyboru zaimków przez ludzi. Po drugiej stronie znajdują się ci, którzy mają pretensje, że są karceni za to, co mówią; autorka nazywa ich „wojownikami status quo”. Ich współdziałanie to renegocjacja norm społecznych. Zawsze tak jest.
Po trzecie, mowa obejmuje wybór. Kiedy redaktorzy, wydawcy, producenci i, tak, platformy wybierają, co należy, a czego nie należy umieszczać w ich własnych przestrzeniach – również korzystają z wolności słowa, prawa, które wymaga ochrony. Przymusowa mowa nie jest wolną mową. Naleganie – jak to robią republikańscy ustawodawcy w Kongresie i w co najmniej dwóch amerykańskich stanach – że platformy muszą przedstawiać straszne opinie strasznych ludzi, narusza prawa redaktora, gospodarza lub moderatora. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś wejdzie do biura Kath Viner w „Guardianie” i będzie nalegał, by opublikowała ohydne wypowiedzi Nigela Farage’a. Dlaczego więc mielibyśmy rozważać argumenty, że sieciom społecznościowym powinno się mówić, kogo i co muszą zamieszczać?
Po czwarte, wolność słowa obejmuje także złe słowa. Kto bowiem ma definiować zło? Przypomnijcie sobie mądrość Johna Miltona, który w Areopagitica zastanawia się nad tym, kto powinien być „sędzią, by zasiadać przy narodzinach lub śmierci książek”. W Stanach Zjednoczonych z dumą wskazujemy na fakt, że nazistom pozwolono na przemarsz w żydowskiej wiosce Skokie, w stanie Illinois, w 1977 roku, a Larry Flynt [amerykański wydawca, m.in. twórca czasopisma pornograficznego „Hustler” i producent filmów pornograficznych – przyp. red.] korzysta z ochrony przed ingerencją rządu, chociaż z zastrzeżeniem prawa do reakcji krytyków. To, jak wierzymy, jest cechą charakterystyczną demokracji – cały tekst [LINK].
Wyjdźcie z Twittera, wyjdźcie z Facebooka, aby żyć!
.Inżynierowie Facebooka dodali przycisk „wrr”, ponieważ zdali sobie sprawę, że ludzi znacznie częściej przyciągają posty, które ich złoszczą. Tymczasem złość dla stoika jest kwintesencją niezdrowej emocji, osłabiającą nasz charakter– pisze prof. Massimo PIGLIUCCI na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.
Do niedawna byłem bardzo aktywny na Twitterze i Facebooku, mając godne pozazdroszczenia (jak mówią moi wydawcy) około 50 tysięcy obserwujących na Twitterze i regularnie uczestnicząc w popularnym forum na temat stoicyzmu, liczącym 100 tysięcy członków, na Facebooku. Nagle zrezygnowałem z obu. Albo przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz.
W rzeczywistości bowiem moja decyzja o opuszczeniu tych wirtualnych przestrzeni nie została podjęta od razu. Dojrzewała jako część mojej filozofii życiowej, którą obecnie uważam za rodzaj sceptycznego stoicyzmu. A stoicyzm uczy przecież, że głównym dobrem w życiu jest integralność charakteru lub jak powiedziałby Epiktet, zdrowy osąd. Wszystko inne, w tym z pewnością liczba zwolenników, obserwujących lub „znajomych” w mediach społecznościowych, jest w najlepszym razie preferowaną „obojętnością”, co oznacza, że może mieć wartość, ale nie wpływa na nasz charakter lub osąd.
Przez długi czas tak mi się przynajmniej wydawało. Zawsze uważałem większość technologii za rzecz moralnie neutralną. Bomby atomowe są bardzo złe, a szczepionki bardzo dobre, z innymi rzeczami jest podobnie. Ale dobro lub zło, które wynika z wielu technologii, leży w tym, jak je wykorzystujemy, a nie w samej istocie technologii.
Media społecznościowe przez długi czas wydawały się idealnym tego przykładem. Byłem świadomy, że na tych platformach ludzie trollują innych i znęcają się nad nimi. Wiedziałem, że takie platformy są często wykorzystywane do rozpowszechniania fałszywych wiadomości i alternatywnych faktów. Zdawałem sobie sprawę, że wielu użytkowników nie jest zainteresowanych konstruktywnym dialogiem i swobodną wymianą opinii.
Myślałem jednak, że to jest ich problem, nie mój. Jeśli chodzi o mnie – powtarzałem sobie wielokrotnie – będę używał Twittera i Facebooka, aby rozpowszechniać swoją własną twórczość lub twórczość innych osób, które moim zdaniem powinny być bardziej znane, a także aby angażować się w ważne rozmowy z ludźmi z całego świata. Taki zwodniczy pogląd na temat mediów społecznościowych miałem przez długie lata. Ale potem zacząłem dostrzegać dowody na to, że te technologie zdecydowanie nie są neutralne. Są inteligentnie i w dużej mierze złośliwie zaprojektowane, aby wykorzystywać swoich użytkowników i zarabiać miliardy dla korporacji, które zapewniają takie „darmowe” usługi.
Na przykład inżynierowie Facebooka dodali do naszych opcji niesławny przycisk „wrr”, ponieważ zdali sobie sprawę, że ludzi znacznie częściej przyciągają posty, które ich złoszczą, niż te mniej emocjonalne, lecz bardziej informacyjne. A złość dla stoika jest kwintesencją niezdrowej emocji, z którą należy walczyć, a nie jej ulegać: „Gniew jest krótkim szaleństwem, gdyż jest pozbawiony samokontroli, nie zważa na dobre obyczaje, zapomina o pokrewieństwie, jest uparcie pochłonięty tym, co zaczyna robić, jest głuchy na rozsądek i rady, podniecony błahymi przyczynami, nie potrafi dostrzec, co jest prawdziwe i sprawiedliwe, i jest bardzo podobny do spadającego kamienia, który rozpada się na kawałki na tej samej rzeczy, którą kruszy. Abyś wiedział, że ci, których gniew opanowuje, nie są zdrowi, spójrz na ich wygląd” (Seneka). Rzeczywiście, dla stoika coś jest preferowane lub odrzucane jako mogące poprawić lub osłabić nasz charakter – cały tekst [LINK].
PAP/ WszystkocoNajważniejsze/ LW