Manu Summer Jazz Sundays - plenerowe koncerty jazzowe w Łodzi
Pod hasłem „Bass & Co.” rozpoczynają się w Łodzi Manu Summer Jazz Sundays – cykl plenerowych koncertów na rynku Manufaktury, który już od 15 lat umila niedzielne wieczory osobom spędzającym sierpień w mieście.
Kto zagra podczas cyklu Manu Summer Jazz Sundays
.Zgodnie z zapowiedziami organizatorów, sierpień w Manufakturze będzie upływał pod znakiem najlepszych jazzowych brzmień. W każdą niedzielę miesiąca, począwszy od 4 sierpnia, w ramach Manu Summer Jazz Sundays na otwartych koncertach występować będą jazzmani. Tegoroczny, 15. z kolei, cykl nosi nazwę „Bass & Co.” i ma promować muzykę basu.
„Wykonawcy grający na tym wspaniałym instrumencie, zebrani w tym roku na MSJS, to absolutna czołówka polskiego jazzu. Wszyscy ci artyści grali już u nas w różnych składach, ale w tym roku będą mieli wyjątkową okazję, by zaprezentować się jako liderzy własnych zespołów” – zapowiedział producent, organizator i pomysłodawca MSJS Tomasz Gołębiewski.
Cykl rozpocznie koncert Wojtka Pulcyna, który zagra z Agą Derlak, zdobywczynią tegorocznego Fryderyka w kategorii Artysta roku, tydzień później wystąpi Robert Kubiszyn – mistrz gitary basowej, według magazynu Jazz Forum najlepszy Jazz Top w kategorii gitara basowa.
Następnie – 18 sierpnia – Andrzej Święs zaprezentuje swój projekt „Flying Lion” nagrodzony Fryderykiem w kategorii Album roku, a na zakończenie cyklu na scenie pojawi się zwycięzca Jazz Top w kategorii Kontrabas Michał Barański.
Scena Manu Summer Jazz Sundays stanie na Małym Rynku Jazzowym, a w razie deszczu koncerty zostaną przeniesione do galerii handlowej – przy głównym wejściu od strony rynku.
O byciu jazzmanem
.”Jazzman będący zjawiskiem bardzo niejednolitym i trudnym społecznie do rozgryzienia nie może oddzielić swojej pracy od reszty własnego bytu i jego istoty. W naturze rzeczy granie jazzu świadczy definitywnie o byciu jazzmanem i vice versa. Zatem praca jazzmana to nierozłączna z bytem funkcja życiowa. I tu wracamy do punktu wyjścia: to nie praca. To jedyna możliwość zaistnienia społecznego, zaistnienia niechcianego, nie-niezbędnego, zaistnienia, o które sam zainteresowany musi walczyć. Nie ma w tej chwili instytucji kultury, które z rozdzielnika i nakazu mają organizować życie jazzowe. Muzyk grający jazz jest zmuszony przez rzeczywistość do załatwiania sobie koncertów (na ogół z marnym skutkiem), do bycia kierowcą, akustykiem, niekiedy własnym ochroniarzem. Policzyliśmy kiedyś z kolegami, że w latach tłustych (chodzi o ilość koncertów) robiliśmy naszymi prywatnymi autami ok. 60.000 km rocznie. Tyle samo, co zawodowy kierowca, który po przyjeździe na miejsce kończy pracę i otwiera piwo. My otwieramy futerały i tę pracę dopiero zaczynamy” – pisze w swoim artykule Piotr BARON muzyk jazzowy.
Autor zdaje sobie sprawe, że ktoś może odebrać ten wywód jako skargę. Nic podobnego, to konstatacja faktu, faktu doświadczonego (czyt.: przeżytego), faktu wybranego aktem woli. Bo bycie jazzmanem wymaga woli i miłości.
„Gdy patrzę na moich studentów walczących o klucz do ćwiczeniówki, gdy widzę tworzące się subkultury entuzjastów jazzu, gdy czuję z nimi większą jedność, niż z moimi rówieśnikami nie-jazzmanami wtedy przeczuwam głęboki sens tego wyboru. Pozornie oczywiste, ale trudne do zdefiniowania związki między jednostkami podobnie niezrozumianymi przez otoczenie, ale rozumiejącymi idiom be-bopu to dowód na wielkie uczucia, emocje generujące powstawanie nowych układów odniesienia towarzyszących zajmowaniu się jazzem” – wspomina autor.
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB