[Marek KACPRZAK] Tydzień Zuckerberga, Héjj, Czaputowicza, Macrona, Wiśniewskiego, Strzelczyka, Baumana i papieża Franciszka

OD REDAKCJI: Co warto z minionego tygodnia wyciągnąć, na kogo zwrócić uwagę, jakie trendy wyłowić i odtąd obserwować? Osoby, tematy, zagadnienia, nie unikając emocji, w autorskim – jak najbardziej subiektywnym – podsumowaniu tygodnia.

.Zuckerberg wraca do korzeni. Mniej algorytmu, więcej społeczności. Znów przed oczami użytkowników ma się pojawiać więcej treści od znajomych, a nie treści, które system uważa za warte przeczytania. Szef Facebooka jeszcze nieśmiało, ale jednak bierze na siebie odpowiedzialność za to, że jego platforma daje miejsce do szerzenia złych treści, fake newsów, czy jest miejscem na szerzenie nadnarracji politycznej.

Nie rozumiem, czemu o tym tak cicho

Temat u nas praktycznie nie zaistniał, no może jedynie w postaci krótkich notek. Na całym świecie jest opisywany bardzo szeroko i dogłębnie. Washington Post pisze, że “Facebook jest szytym na miarę narzędziem, które swobodnie nadużywają źli aktorzy, a jeśli firma nie podejmie natychmiastowych działań, powinniśmy spodziewać się znacznie więcej, w tym ingerencji w zbliżające się wybory” [LINK].

I właśnie stąd pewnie ta deklaracja Zuckerberga, że oto Facebook chce usunąć zjawisko, jakim jest wyłudzanie tzw. lajków pod postami. Na wprowadzeniu nowego algorytmu stracą firmy, które promują swoje treści i towary m.in. za pomocą Facebooka, co stanowi pośrednie źródło ich zarobkowania. Należy pamiętać, że w rozumieniu FB: ”firma”, to każdy fanpejdż, zatem i strony różnych organizacji i stowarzyszeń.

Znów wielu może przekonać się, że na Facebooku są tylko gośćmi, a nie gospodarzami. W The Guardian przypomina o tym, i to w gorzkich słowach, Roger McNamee, który jest jednym z największych inwestorów technicznych w Facebooka: “Użytkownicy mogą mieć znaczący wpływ na firmy internetowe, ale tylko wtedy, gdy przestaną korzystać z platformy. Ponad 2 miliardy ludzi na całym świecie korzysta z mediów społecznościowych; dwie trzecie z nich korzysta z Facebooka każdego dnia. Przerażający odsetek właścicieli smartfonów wykazuje oznaki uzależnienia. Nie mogą zrezygnować” [LINK].

Nic dziwnego zatem, że firmy technologiczne będą nam to uzależnienie podsycały i spieniężały. Nawet jeśli zostanie to okraszone pięknymi słowami o rozwoju, zapowiedzi takie, jakie przekazuje Apple, powinny być sygnałem do wzmożonej czujności. Google chwali się tym, że zatrudnia aż 15 tysięcy ludzi. Jaki wpływ na nas ma ta korporacja powszechnie już wiadomo. Cieszyć się zatem, czy bać tego, że zapadła już decyzja o stworzeniu korporacji, która zatrudni 20 tysięcy ludzi? [LINK].

Niezwykle przytomnie brzmią w obliczu tych zmian i przemian słowa profesora Zybertowicza, który mówi dla WP, że “Wojna, która wybuchnie, będzie cyfrowym wyścigiem zbrojeń opartym na sztucznej inteligencji – W pewnym momencie któraś ze stron uzna, że zanim przegra w cyfrowym świecie sięgnie po konwencjonalne uderzenie zbrojne, żeby zatrzymać to co wirtualne wymyka się spod kontroli”. Wsłuchując się w słowa profesora przyznaję mu rację, że “Tworzymy przyszłość, której nie rozumiemy. Majstrujemy sobie fatalny los. Przestrzeń mediów społecznościowych ułatwiła nieodpowiedzialną komunikację. Z każdego można zrobić pedofila, do każdego można przylepić każde kłamstwo”. A nad wszystkim czuwa Zuckerberg, który od własnego widzimisie zdecyduje, co z tego morza publikacji widzimy, a czego nie.

To dobrze, że

ta realna polityka nabiera znów rozsądku w żagle. Oznaki? Beata Kempa w obozie dla uchodźców, episkopat, który przypomniał sobie o człowieczeństwie w tych, którzy uciekają przed wojnami i nasz nowy minister spraw zagranicznych, który występuje w roli strażaka i zaczyna gasić rozgrzane i płonące obszary. Od Brukseli po Berlin. Co prawda Deutsche Welle zauważa, że “Choć jedna jaskółka wiosny nie czyni, widać starania w kierunku odprężenia. To bardzo ważne w obliczu tylu innych wielkich wyzwań, przed którymi stoi obecnie Europa”, to nie można nie zauważyć, że minister Czaputowicz może zaskoczyć i warto wsłuchiwać się w to co i do kogo mówi [LINK].

Zadziwił mnie

prezydent Francji, który wreszcie powiedział to, co powiedzieć powinni przywódcy Europy już dawno.

Odwiedzając obóz w Callais przypomniał, że „trzeba szanować prawo republiki” [LINK]. Chcę wierzyć, że to zapowiedź końca poprawności poprawności politycznej, która zabrania nazywać rzeczy po imieniu. Mam nadzieję, że to zapowiedź tego, że można zarówno pomagać tym, którzy pomocy potrzebują, jak i bronić swoich wartości, by bronić siebie samego. Nie wiem jaki wpływ miały na Macrona teksty Fallaci, ale dobrze, że ktoś znów sobie o nich przypomniał. Zdecydowanie bardziej podoba mi się taka postawa przywódcy, niż ta, którą zaprezentował Orban.

Nie podoba mi się to,

jak uchodźcy wykorzystywani są politycznie. A szczytem cynizmu jest tu właśnie postępowanie przywódcy Węgier, który nie dość, że robi unik i daje sygnał, że “jest skłonny się dogadać”, to jak się okazuje potajemnie pomaga i przyjmuje uchodźców. Nie ma się zatem co dziwić, że Krytyka Polityczna pyta o to kto został sam, skoro – jak pisze Dominik Héjj – “Słowacja ma euro, Czesi pragmatyzm, a Orban przyjmie uchodźców” [LINK].

Kolejny raz okazuje się, że polityka, to dziś w świecie ponadgranicznym coś więcej, niż dbanie tylko o własny elektorat i budowa zaplecza, który pozwoli na zwycięstwo w wyborach. Nie wiem po co “Polska toczy wojny za Orbana”, jak słusznie w Rzeczpospolitej zauważa Artur Bartkiewicz.

Zaskoczyło mnie, to że

w chwili, gdy świat ekscytuje się upadkiem Bitcoina na światło dzienne wyszło to, że nasi eksperci pracują nad własną, polską kryptowalutą.

Twórcy w rozmowie z Pulsem Biznesu twierdzą, że „Teraz skupiają się na tym, aby nie zostać w tyle za resztą świata, który zmierza w kierunku walut kryptograficznych”. Co więcej „Projekt Polaków można sparować z każdą walutą świata, dlatego zainteresowały się nią m.in. Ukraina i start-up z Europy zachodniej, który pracuje nad podobnym rozwiązaniem dla waluty Euro” [LINK].

Ten tydzień obfitował jednak przede wszystkim

w liczne listy pisane do kardynała Nycza.

I te mniej formalne, jak chociażby ojca Grzegorza Kramera na Twitterze, czy o. Ludwika Wiśniewskiego, który w Tygodniku Powszechnym „oskarża” i nawołuje episkopat do działania. Jak zauważa „Jedyną siłą, która w Polsce dysponuje jeszcze pewnym autorytetem, jest Episkopat. Dlatego ośmielam się prosić, zresztą w imieniu wielu myślących podobnie Księża Biskupi, wkroczcie na publiczną arenę. Wybiła godzina, kiedy jesteście bardzo, ale to bardzo potrzebni – Kościołowi, lecz również Polsce”. O. Wiśniewski pisze, apeluje i przypomina, że największą wartością chrześcijaństwa i dziedzictwa wiary jest miłość. Miłość do drugiego człowieka, miłość ponad wszystko, nawet ponad siebie. Dlatego, jak dla mnie, zbyt małym echem odbiły się jego słowa, że „oto na naszych oczach umiera w Polsce chrześcijaństwo. I nie jest to wynik propagandy libertyńskiej, zabiegów kół masońskich czy międzynarodowych spisków. Chrześcijaństwo wykorzeniamy my sami, duchowni i nadgorliwi członkowie Kościoła, własnymi rękami i na własne życzenie” [LINK].

A, że nadgorliwość, jest gorsza, wiadomo od czego, to warto też zwrócić uwagę na słowa ks. Grzegorza Strzelczyka zamieszczonymi w miesięczniku W Drodze, z którym

w pełni się zgadzam

Pisze o tym, jak nie wykorzystaliśmy 500-lecia Reformacji do uczynienia kolejnego kroku w ekumenicznym pojednaniu między braćmi w wierze. Przypominając, że trwający podział jest nie, odmiennością poglądów, czy niezgodą wśród swoich, a grzechem zgorszenia, gdzie brak działania na rzecz jedności jest niczym innym, jak grzechem zaniechania. A zaniechanie, jak wiadomo może wynikać z wielu czynników, niekoniecznie z lenistwa, a z postawienie siebie wyżej i braku podjęcia próby zrozumienia innych. Pisząc o tym ks. Strzelczyk twierdzi, że „nie można przejść obojętnie wobec tego, co w ostatnich miesiącach wyszło z ust, spod piór i klawiatur niemałej rzeszy katolików i jeśli nie jest błądzeniem w nieświadomości, to stanowi grzech przeciwko jedności Kościoła – ubrany dla niepoznaki w pozór „głoszenia prawdy o Lutrze i reformacji”. Właśnie: w pozór głoszeniu prawdy. Bo przytaczanie faktów kompromitujących reformatorów przy jednoczesnym pomijaniu symptomów choroby, która toczyła łaciński Kościół w wiekach poprzedzających reformację, jest w istocie fałszowaniem prawdy” [LINK].

Nieustannie podziwiam

Sposób komunikowania się papieża Franciszka, który wczytując się w Ewangelię, wie, że „tylko prawda może wyzwalać”. „L’Osservatore Romano” zwrócił uwagę jak podczas swojej wizyty w Chile odniósł się do problemu  nadużyć seksualnych ze strony księży. W artykule „Spojrzeć w twarz rzeczywistości” autor przypomniał, że Ojciec Święty mówił o tym miejscowemu duchowieństwu. „I znowu, jak to uczynił bez wahania w pierwszym wystąpieniu do władz, Bergoglio powrócił do tematu skandalu nadużyć, bólu z powodu wyrządzonej krzywdy oraz cierpienia zadanego ofiarom i ich rodzinom, które widziały zdradę zaufania, jakie pokładały w kapłanach Kościoła”. Dlatego, dodaje naczelny watykańskiego dziennika, Franciszek zaznaczył, że trzeba mieć odwagę „nazywania rzeczywistości po imieniu” oraz odwagę, by prosić o przebaczenie.

Podczas spotkania ze studentami przytoczył natomiast diagnozy współczesnych filozofów: Zygmunta Baumana i Gilles`a Lipovetskyego o „płynnym” i „lekkim” społeczeństwie, w którym zanikają punkty odniesienia, począwszy od tych, na których ludzie mogą tworzyć siebie indywidualnie i społecznie. Ich zdaniem nowym miejscem spotkań jest dziś „chmura”, naznaczona brakiem stabilności, ponieważ wszystko ulatuje, a tym samym traci spójność.

Franciszek podkreślił, że brak spójności może być jedną z przyczyn utraty świadomości przestrzeni publicznej, która wymaga minimum transcendencji odnośnie do trosk osobistych (żyć bardziej i lepiej), aby budować na fundamentach, które ujawniają ów ważny wymiar naszego życia jakim jest „my”.

Cieszę się,

że papież nawiązał do Baumana, któremu miesięcznik Znak poświęca numer. To wciąż postać, której za mało poświęcamy rozsądnej uwagi. Dlatego doceniam analizę, którą przedstawiają Mateusz Burzyk i Michał Jędrzejek [LINK]. Ich zdaniem „Bauman z jednej strony podkreślał swoją naiwność, to, że dał się uwieść, że nie chciał wiedzieć o wielu ciemnych stronach reżimu,ale z drugiej – przekonywał, że nie pamięta, by osobiście uczynił coś złego, oraz, że wybrał wówczas słuszne wartości, którym pozostał później wierny”. Z licznych głosów o nim samym wybieram ten, pochodzący od Richarda Senneta: „To, co mnie naprawdę interesowało u Zygmunta, to fakt, że w przeciwieństwie do innych Polaków, których poznałem, nie podzielał on religijnej, katolickiej części polskiej tożsamości. Bauman nigdy nie dostosował się do kultury, w której wyrósł. (…) To był wyłącznie etyczny i świecki mysliciel, głuchy na religię”. Co nie jest wcale takie proste, w kraju, gdzie całe życie jest nacechowane tradycją katolicką. Co ma skutki i te dobre, i te złe. O czym przekonujemy się niemal każdego dnia.

Marek Kacprzak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 listopada 2017
Fot. Shuttestock