Medytacje i treningi uważności nie poprawiają zdrowia psychicznego pracowników

Oferowane przez pracodawców ćwiczenia mentalne, takie jak treningi uważności i medytacje oraz zajęcia radzenia sobie ze stresem, nie poprawiają zdrowia psychicznego pracowników – wynika z badań brytyjskich specjalistów. Lepsze efekty daje poprawa atmosfery w miejscu pracy.

Pracownikom najbardziej pomaga mniejszy stres w pracy, nie medytacje

.Główny autor badania prof. William Fleming z University of Oxford informuje, że przebadano aż 46 tys. pracowników w Wielkiej Brytanii (w ramach programu Britain’s Healthiest Workplace”). Oferowano różnego rodzaju wsparcie i treningi służące poprawie stanu psychicznego oraz radzenia sobie z trudnościami – wyjaśnia na łamach „Industrial Relations Journal” (DOI: 10.111/irj.12418). Większość badanych była zatrudniona w biurach.

Z tych obserwacji wynika, że pracownicy poddani takim ćwiczeniom mentalnym, jak medytacje czy treningi uważności, nie byli w lepszym stanie psychicznim aniżeli ci, którzy w nich nie uczestniczyli (gdyż nie oferowano im takich zajęć albo nie chcieli w nich uczestniczyć). „Niestety, nie wydaje się, by takie programy dawały jakiekolwiek efekt” – zaznacza w wypowiedzi dla „New Scientist” prof. Fleming.

Jego zdaniem lepszy jest wolontariat. Pracownicy zaangażowani w wolontariacie oferowanym przez pracodawców wykazywali na ogół lepsze zdrowie psychiczne w porównaniu do pracowników, którzy w nich nie uczestniczyli” – twierdzi brytyjski specjalista. Choć zwraca też uwagę, że do wolontariatu bardziej mogą się garnąć osoby wykazujące lepszy stan psychiczny.

Prof. Fleming nie ma jednak watpliwości, że pracodawcy powinni przede wszystkim bardziej zadbać o dobrą atmosferę w swej firmie. Należy ocenić czy nie są oni zbyt obciążeni pracą i zmuszania do pracy w nadgodzinach. Ważna jest też strategia zarządzania pracownikami.

Czy to znaczy, że medytacje i treningi uważności jak też ćwiczenia relaksacyjne nie pomagają, a przynajmniej nie w takim stopniu jak byśmy tego oczekiwali? Jest powszechne przekonanie, że tego rodzaju zajęcia poprawiaja nasz stan psychiczny, przynajmniej na pewien czas. Kłopot polega notym, że trudno to zbadać naukowo.

Zwraca na to uwagę prof. Elizabeth Dunn z University of British Columbia w Kanadzie. Specjalistka przeanalizowała przeprowadzone na ten temat badania i twierdzi, że trudno z nich wysnuć jednoznacznie wnioski. Na ogół są to niewielkie badania, z małą liczbą uczestników i słabo zaprogramowane.

„Nie chcemy nikogo zniechęcać, jeśli ktoś uważa, że medytacje poprawiaja jego poczucie szczęścia, nie należy z nich rezygnować|” – zaznacza specjalistka na łamach „Nature Human Behavior” (DOI: 10.1038/s41562-023-01651-4).

Treninigi uważności mogą też szkodzić

.Trzeba też pamiętać, że u niektórych osób treningi uważności i medytacje mogą powodować negatywne skutki, pogarszając depresję i stany lękowe. Wskazuje na to metaanaliza 55 badań na ten temat opublikowana przez „Acta Psychiatrica Scandinavica” (DOI: 10.111/acps.13225). Jak zaznacza jedna z autorek tych badań r Miguel Farias z Coventry University w Wielkiej Brytanii – dotyczy to nieznacznej grupy 8 proc. osób stosujących tego rodzaju ćwiczenia mentalne.

W Wielkiej Brytanii treningi uważności są rekomendowane osobom, które miały kilka epizodów depresji, by zmniejszyć ryzyko kolejnego nawrotu tej choroby. Dotyczy to szczególnie tych pacjentów, którzy zamierzają odstawić leczenie farmakologiczne. Ryzyko nawrotu depresji jest wtedy szczególnie duże, głównie wtedy, gdy rezygnacja z leków jest jeszcze przedwczesna.

Katie Spark z Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego (BPS) wyjaśnia, że niektóre osoby próbując wyciszyć negatywne myśli, mogą uzyskać efekt odwrotny od zamierzonego. Skutkiem tego bywa właśnie napad lęku lub nawrót depresji. Zdaniem specjalistki nie oznacza to, że należy całkowicie zaprzestać treningu uważności. Lepszem rozwiązaniem może być medytacja pod opieką doświadczonego trenera.

Czy medycyna zmieniła postrzeganie depresji i jej leczenia?

.Medytacje i treningi, mające być lekarstwem na wypalenie zawodowe i depresje w miejscu pracy są jednym ze sposobów, za pomocą których pracodawcy chcą temu zapobiec. Badania wskazują jednak na to, że te metody nie zawsze są skuteczne. O depresji, jej leczeniu oraz dyskursie naukowym na jej temat pisze na łamach Wszystko co Najważniejsze Bartosz KABAŁA, popularyzator nauki łączący zainteresowania polityką, literaturą i nauką.

Opisuje on, że Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że na depresję cierpi ok. 280 milionów osób na całym świecie. Każdego roku z powodu depresji skuteczne próby samobójcze podejmuje 700 tys. osób. Choć przypuszcza się, że ok. 5 proc. dorosłej populacji cierpi na depresję, to coraz większym i bardziej zauważalnym problemem staje się depresja wśród młodzieży, a nawet dzieci. W Polsce między 2017 a 2021 rokiem nastąpił wzrost zdiagnozowanych przypadków wśród dzieci i młodzieży z 12 tys. do 25 tys. Sprawa jest poważna, a zgłaszany przez ekspertów kryzys w polskiej psychiatrii, zwłaszcza dzieci i młodzieży, nie napawa optymizmem.

„Każdy zapewne ma w wyobraźni jakiś obraz depresji, jej objawów i skutków. Jeśli nie znamy dokładnych kryteriów i przebiegu, za depresję może uchodzić każdy smutek lub rzadsze okazywanie radości. Może się wydawać, że definicja depresji jest mglista i brak jej konkretnej formy. Intuicyjnie myślimy, że choroby umysłu, których przecież nie diagnozuje się badaniem obrazowym, jak tomografia komputerowa, ani nie ogląda się ich pod mikroskopem, są trudno uchwytne. W psychiatrii do zdiagnozowania zaburzenia depresyjnego wymagane jest spełnienie ściśle określonych kryteriów” – dodaje ekspert.

„Współcześnie nie ma uniwersalnego i pewnego modelu, ale jeden z proponowanych był szczególny, ponieważ dostępny dla ulubionej broni lekarzy – farmakologii. Mowa o hipotezie serotoninowej powstawania depresji. Serotonina to substancja zaliczana zarówno do hormonów, jak i neuroprzekaźników, czyli związków, które odgrywają główną rolę w komunikacji pomiędzy poszczególnymi neuronami. W prasie popularnej jest określana często jako hormon szczęścia. W uproszczeniu można przyjąć, że zgodnie z tą hipotezą spadek serotoniny w połączeniach (synapsach) pomiędzy neuronami w mózgu skutkuje pojawieniem się objawów depresji” – pisze Bartosz KABAŁA.

Autor dodaje, że tymczasem, według głośnego przeglądu dr Moncrieff poziom serotoniny w mózgu ma niewiele wspólnego z depresją. Praca bierze pod uwagę badania porównujące stężenie w surowicy krwi serotoniny lub produktów jej rozkładu biologicznego u osób zdrowych i tych z zaburzeniami depresyjnymi, a także porównujące poziomy transporterów serotoniny i receptorów dla tego hormonu. Sprawdzono również badania dotyczące sztucznie obniżanych stężeń serotoniny za pomocą odpowiedniej diety zmniejszającej jej biosyntezę (popularny hormon szczęścia chemicznie należy do amin biogennych i jest pochodną aminokwasu, tryptofanu, który dostarczany jest do organizmu właśnie z pożywieniem). W pracach tych poziom serotoniny miał niewielkie lub żadne znaczenie dla pojawienia się zaburzeń depresyjnych.

„W wypowiedziach Moncrieff, poza podawaniem w wątpliwość skuteczności antydepresantów i próbą podważenia biologicznego podłoża depresji, słychać echa sporów z przeszłości. W medycynie istota zdrowia i choroby jest wciąż tematem rozważań. Zwłaszcza w psychiatrii definicje stanu chorobowego i poszczególnych jednostek chorobowych i zaburzeń bywały źródłem wielu sporów” – zaznacza ekspert.

Jego zdaniem to badanie i reakcje na nie ukazują też jak w soczewce wszelkie problemy powstające w wyniku zderzenia dwóch światów – świata nauki i świata tabloidów. Znane od lat naukowe zagadnienie poruszone przez badaczkę, która nie kryje się ze swoim mocno wyrażanym poglądem, staje się nagle pretekstem do krzykliwych i zapewne nośnych tekstów w prasie popularnej. Kwestia rozważana przez psychiatrów na chwilę pojawiła się w mediach z potencjalną szkodą dla pacjentów, przynosząc więcej pytań niż odpowiedzi.

PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB
Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 stycznia 2024