Mircea Geoana wygra wybory prezydenckie w Rumunii?

Mircea Geoana

Start w listopadowych wyborach prezydenckich w Rumunii zadeklarowali już kluczowi politycy z partii koalicyjnych, ich oponenci z radykalnej prawicy oraz niezależny kandydat Mircea Geoana, który przez pięć lat pracował w kierownictwie NATO. „Na liście kandydatów mamy tłum” – mówi socjolog Remus Stefureac.

Mircea Geoana kandydatem na prezydenta Rumunii

.W środę zamiar startu w wyborach prezydenckich ogłosił Mircea Geoana, który dzień wcześniej zakończył pełnienie funkcji zastępcy szefa generalnego NATO.

„To jest duży news, chociaż oczekiwany. Geoana z impetem po długiej przerwie wraca na krajową scenę polityczną. To kandydat, który nie jest pogrążony w polityce wewnętrznej, która dla wielu wyborców jest frustrująca. Do tego ma dobrą reputację po wieloletniej pracy w NATO – instytucji, która cieszy się wśród Rumunów ogromnym zaufaniem” – mówi Stefureac, szef ośrodka badań opinii społecznej INSCOP.

To właśnie „niezależność” i doświadczenie na eksponowanym stanowisku w polityce międzynarodowej Geoana przedstawia jako swoje główne atuty. Jak na razie, dają mu one pierwsze miejsca w sondażach wyborczych. Jak wyjaśnia Stefureac, Geoana jest kandydatem „catch-all”, skutecznie przyciągającym głosy z całego spektrum politycznego. W przeszłości polityk był m.in. szefem Partii Socjaldemokratycznej (PSD) i startował w wyborach prezydenckich (które przegrał o włos), więc nie można mu zarzucić, że jest outsiderem.

Geoana wkroczył jednak do wyścigu, w którym już jest gęsto od zawodników. Pomimo jego dobrych notowań, wielu ekspertów jest sceptycznych, co do możliwości wygrania wyborów przez polityka bez partyjnego zaplecza.

Swój start w wyborach zapowiedział m.in. premier i szef najsilniejszej partii PSD, będącej w koalicji rządzącej, Marcel Ciolacu.

W szranki zamierza stanąć także szef drugiego ugrupowania koalicyjnego, centroprawicowej Partii Narodowo-Liberalnej (PNL) i szef senatu, Nicolae Ciuca, emerytowany generał, były premier, minister obrony i szef armii. „To dość niezwykła sytuacja, gdy koalicjanci będą walczyć przeciwko sobie w wyborach prezydenckich. Toczyły się dyskusje w sprawie wspólnego reprezentanta, ale nic z nich nie wyszło” – mówi Stefureac.

Kampania prezydencka w Rumunii

.O najważniejsze stanowisko w państwie zawalczy również dwoje liderów partii radykalnie prawicowych, George Simion z AUR (Związek na rzecz Jedności Rumunów) i skandalistka Diana Sosoaca z S.O.S Romania. „W sumie mogą liczyć na 20, może 25 proc. głosów. Ugrupowaniom tym zarzuca się sprzyjanie rosyjskiej agendzie, m.in. przez ich zdecydowaną krytykę pomocy dla Ukrainy, ale o ich popularności wewnątrz kraju decyduje przede wszystkim frustracja wyborców” – tłumaczy socjolog.

Obie formacje to partie populistyczne, które występują przeciwko systemowi, mainstreamowi, krytykują UE i domagają się równych praw i szacunku dla Rumunów we Wspólnocie i zmniejszenia „obcych wpływów” (a Sosoaca chce również m.in. odebrania Ukrainie dawnych rumuńskich terytoriów). Podkreślają troskę o wszystkich Rumunów i to, że „w końcu zadbają o ich interesy”, a „Rumuni będą gospodarzami u siebie w domu”.

Jak mówi Stefureac, szóstkę „istotnych politycznie” kandydatów (bo pojawili się również mniej znani politycy) dopełnia Elena Lasconi, która stanęła niedawno na czele partii USR (Związek Ocalenia Rumunii) po fatalnym wyniku tego ugrupowania w wyborach europarlamentarnych.

„Te formację oraz samą Lasconi można określić jako progresywnie prawicową, chociaż ona sama łączy to z dość konserwatywnymi poglądami obyczajowymi. Najbliższe tygodnie pokażą, czy zdoła odebrać głosy z innych części sceny prawicowej” – mówi Stefureac.

Kampania przedwyborcza trwa już od tygodni. Ciuca wydał autobiograficzną książkę „Żołnierz. W służbie państwa”. Premier Ciolacu zapewnia, że jego atutem jest ogromne doświadczenie w polityce i rządzeniu krajem, i że jest gwarantem stabilności, chociaż oponenci wytykają mu, że słabo zna angielski.

Simion w swojej kampanii został królem obietnic, zapowiadając m.in. „mieszkania dla każdego Rumuna po 35 tys. euro”, obcięcie odsetek od kredytów i mniejsze podatki. Ilość memów, która zalała w reakcji rumuńskie media, jest niezliczona. „Weekend będzie miał pięć dni”, „Będziesz mógł jeść słodycze i nie tyć”, „Zakażę używania wiertarki w weekendy” – to tylko niektóre hasła.

Memem, ale również polityczną traumą, która prześladuję Geoanę jest fraza „Mihaelo, moja droga”. W 2009 r., gdy ogłaszano pierwsze wyniki wyborów, polityk od podziękowań dla żony rozpoczął zwycięską przemowę. Rano okazało się, że jednak przegrał. Prezydenturę zdobył centroprawicowy polityk Traian Basescu z przewagą zaledwie ok. 70 tys. głosów.

Każdy stara się, jak może. Elena Lasconi przekonywała ostatnio, że gdyby Ciuca wycofał się z wyborów, siły centroprawicowe z jej kandydaturą miałyby szanse na zwycięstwo w pierwszej turze. Jeden z polityków PNL ocenił, że Lasconi nie nadaje się na prezydentkę, bo miała słabe oceny na studiach. Rozzłoszczony za ironiczne komentarze Geoany pod swoim adresem, premier Ciolacu zasugerował, że w przeszłości miał on kontakty z „mafią”.

Jak mówi Stefureac, dotychczas sondaże dawały najwięcej głosów Geoanie (20-22 proc.), a zaraz po nim plasował się Ciolacu z wynikiem 18-20 proc. Elena Lasconi ma poparcie sondażowe na poziomie 15-17 proc., a Simion i Sosoaca dostawali od 10 do 13 proc. Wyniki Nicolae Ciuki oscylowały wokół 10 proc.

Komisja wyborcza ogłosi listę kandydatów 10 października. Pierwsza tura wyborów prezydenckich odbędzie się 24 listopada, a druga – 8 grudnia. W niedzielę pomiędzy tymi datami odbędą się wybory parlamentarne.

„Rumunię czeka gorący politycznie sezon jesienno-zimowy. Ale to właśnie wybory prezydenckie są tymi, które przyciągają najwięcej obywateli, w tym tych, którzy nie chodzą na pozostałe wybory” – mówi Stefureac.

Demokracja w czasach e-polityki

.Profesor zwyczajny w Polskiej Akademii Nauk, Michał KLEIBER, na łamach „Wszystko co Najważniejsze” twierdzi, że: „Termin e-polityka (niekiedy cyfrowa polityka bądź e-demokracja) wykorzystywany jest od pewnego czasu do określenia coraz częstszego zjawiska stosowania cyfrowych metod komunikacji w działaniach politycznych. Postępowanie takie ma już powszechny charakter – z jednej strony wiele internetowych grup dyskusyjnych i portali społecznościowych zostało w ostatnich latach silnie upolitycznionych, nierzadko w drodze przemyślanych działań propagandowych, a z drugiej strony skuteczność wszelkiej działalności politycznej okazuje się dzisiaj w istotnym stopniu uzależniona od umiejętności wykorzystywania komunikacji cyfrowej. Cyfrowe oblicze polityki szybko się rozprzestrzenia, przechodząc od początkowych zastosowań ograniczonych do głosowań wyborczych i udostępniania programów partyjnych do formowania opinii publicznej czy do wyrażania protestów, inicjowania zamieszek, a nawet nawoływania do podjęcia działań rewolucyjnych.

„Dyskusje prowadzone przez polityków na temat regulacji dotyczących portali społecznościowych, a także odczucia zdecydowanej większości z nas wskazują jednoznacznie na zagrożenia ze strony komunikacji cyfrowej – niezależnie od jej oczywiście niekwestionowalnych zalet w wielu obszarach naszego życia. Pojawiające się coraz częściej konkretne potwierdzenia tych zagrożeń dobitnie wskazują na konieczność szeroko zakrojonych działań, nadających wyraźny priorytet społecznej odpowiedzialności portali w obliczu możliwych, niezwykle szkodliwych konsekwencji wykorzystywania internetu, a w szczególności łamania fundamentalnych zasad demokracji”.

„Unaocznieniem takiego działania była niedawna i ciągle w istocie trwająca sytuacja związana z wyborami prezydenckimi w Brazylii. Przytoczmy choćby jeden z przykładów propagandowego wykorzystania internetu w tym kraju. Bezpośrednio po ogłoszeniu wyników wyborów dziesiątki tysięcy użytkowników komunikatora Telegram otrzymało wiadomość z mapką zatytułowaną Beach Trip (wycieczka na plażę), na której jednak zamiast informacji o ciekawych miejscach wypoczynku wskazano na coś zupełnie innego. Wymieniono mianowicie rozsiane po całej Brazylii 43 miejscowości, z których 8 stycznia 2023 r. miały wyjechać autobusy wiozące chętnych na wspaniałą imprezę w stolicy kraju. Dostępne były także dane kontaktowe kierowców tych autobusów. Na intencje organizatorów delikatnie wskazywał zamieszczony tam również komentarz wykluczający udział w spotkaniu dzieci i osób w starszym wieku, a dopuszczający do udziału wyłącznie osoby gotowe do uczestnictwa w grach polegających m.in. na strzelaniu do figur przedstawiających przestępców lub, co już chyba było jawną zapowiedzią możliwej awantury, policjantów”.

„Apelowano także o przynoszenie maseczek chroniących przed użyciem przez siły bezpieczeństwa gazu obezwładniającego i przygotowanie się na możliwe dramatyczne wydarzenia. Takich słabo ukrywanych zaproszeń na demonstrację zwolenników byłego już prezydenta Jaira Bolsonaro, nawołujących do protestów przeciwko wynikowi wyborów, pojawiło się w mediach społecznościowych bardzo dużo. Używano w nich także popularnego w Brazylii zawołania Festa da selva (impreza w dżungli), sugerującego Festa da selma (impreza protestu). Powstały w stolicy chaos obserwowały na YouTube setki tysięcy osób, a do momentu wydania przez władze zakazu dotyczącego pokazywania w mediach obrazów demonstracji informacje o wydarzeniach ukazywały się na Twitterze, Facebooku i innych portalach. W publikowanych apelach nie ukrywano zamierzeń usunięcia z urzędu nowo wybranego prezydenta, w miarę potrzeby także z użyciem siły. Trwa obecnie śledztwo dotyczące organizatorów protestu, badające także przyczyny zaniedbań przy wykrywaniu tak przecież jednoznacznych i czytelnie promowanych w mediach ich poczynań”.

„Cyfrowa radykalizacja polityki trwa wprawdzie w Brazylii od wielu lat, ale przez kilkanaście dni poprzedzających obecny protest działania te przybrały dramatycznie na sile, zapełniając internet radykalnymi głosami przeciwko wyborowi prezydenta Luli da Silvy, wręcz nawołując do siłowych działań wobec popierających go polityków i ich rodzin. Protestujący powoływali się na zmanipulowanie ostatecznej, rzeczywiście niewielkiej, różnicy głosów (50,9 do 49,1 proc.) oraz na niedoskonałości w systemie głosowania elektronicznego. W negowaniu wyników wyborów główną rolę odgrywały wpisy na TikToku i YouTube. Akcja zwolenników byłego prezydenta udowodniła, jak łatwo jest dzisiaj zdobywać za pośrednictwem mediów społecznościowych poparcie dla nawet wyraźnie sprzecznych z prawem inicjatyw i przekształcać internetową retorykę w realne działania. Bolsonaro wyjechał wprawdzie z kraju na Florydę i odcina się od najbardziej agresywnych zachowań protestujących, ale ich aktywność trwa w istocie do dzisiaj, a dominujące w mediach społecznościowych sformułowania to nawoływanie do wielkiego protestu w celu odzyskania władzy” – pisze prof. Michał KLEIBER w tekście „Demokracja w czasach e-polityki„.

PAP/Justyna Prus/WszystkocoNajważniejsze/eg

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 września 2024
Fot. Wikimedia/RomanianUserEU