Nadchodzi złoty wiek w relacjach Węgier z USA - Peter Szijjarto

W stosunkach między Stanami Zjednoczonymi a Węgrami nadchodzi złoty wiek – oświadczył w węgierski minister spraw zagranicznych Peter Szijjarto po rozmowie z amerykańskim sekretarzem stanu Markiem Rubio.
„W interesie Węgier leży, aby Donald Trump odniósł sukces”
.„Ta rozmowa telefoniczna potwierdziła, że w stosunkach politycznych między Stanami Zjednoczonymi a Węgrami nadchodzi nowy złoty wiek” – pisał na Twitter/X minister Peter Szijjarto.
Szef dyplomacji oświadczył również, że obie strony potwierdziły wzajemne zaangażowanie na rzecz odbudowy stosunków dwustronnych. Szijjarto po raz kolejny stwierdził, że „pod rządami Partii Demokratycznej relacje te osiągnęły najniższy poziom, ale teraz Marco Rubio dał jasno do zrozumienia, że oni są zainteresowani odbudową stosunków węgiersko-amerykańskich i że ten system relacji będzie tak dobry, jak nigdy dotąd”.
Peter Szijjarto miał również zapewnić Rubio, że Węgry będą „entuzjastycznie, zdecydowanie i głośno wspierać w przyszłości wszelkie inicjatywy, które mogą przybliżyć nas do zakończenia wojny (Rosji przeciwko Ukrainie) i do pokoju”. Ocenił, że przez ostatnie trzy lata Węgry żyły w obliczu bardzo poważnego zagrożenia dla swego bezpieczeństwa oraz poniosły poważne straty gospodarcze.
„Bez wątpienia w interesie Węgier leży, aby Donald Trump odniósł sukces i był w stanie zakończyć tę wojnę. Mój kolega potwierdził, że jest to jeden z najważniejszych celów Donalda Trumpa, amerykańskiego rządu” – poinformował Peter Szijjarto.
Minister pozytywnie ocenił też pierwsze decyzje Donalda Trumpa. „Z radością przyjąłem wydane w tym tygodniu zarządzenia prezydenta USA, które w zakresie migracji, pokoju lub wojny, wsparcia rodzin, poszanowania suwerenności i patriotyzmu, całkowicie zgadzają się z polityką rządu węgierskiego” – dodał Peter Szijjarto.
Donald Trump – człowiek, który obiecał Amerykanom powrót do wielkości za wszelką cenę
.Michał KŁOSOWSKI, zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze” opisuje, że w swoim wystąpieniu Donald Trump, jak na kapitana statku kosmicznego przystało, nie marnował czasu na detale. Kto, kiedy, za co? To wszystko mało istotne. Ważne, że to właśnie on zabierze Amerykę na Marsa – a właściwie, jak sam podkreślił, wprowadzi ją tam triumfalnie niczym flagę na szczyt Mount Everestu – odzyska należne amerykańskiej republice terytoria i wprowadzi Amerykanów w nowy „złoty wiek”. Oczywiście, nikt jeszcze nie wie, jak ta podróż miałaby wyglądać, ale jeśli ma to być na miarę budowy muru na granicy z Meksykiem, to można się spodziewać spektakularnej wyprawy na Marsa i równie spektakularnego porzucenia projektu w połowie. Mimo nawet ogłoszenia stanu wyjątkowego na południowej granicy przez nowego amerykańskiego prezydenta już w pierwszych minutach urzędowania.
W mowie inauguracyjnej Donalda Trumpa nie zabrakło oczywiście retoryki o „amerykańskim geniuszu”, „dominacji” i „największej misji najlepszego narodu w historii”. Mars nie jest przecież tylko planetą. To symbol. Symbol amerykańskiej siły, przedsiębiorczości i – co tu dużo mówić – potrzeby odwrócenia uwagi od spraw bardziej palących. Tak jak pomysłem podobnym była Grenlandia czy otwarcie „tajnych archiwów” związanych z pandemią COVID-19 bądź innymi tajemnicami od lat zajmującymi umysły Ameryki. Bo jak najlepiej uniknąć trudnych pytań o reformę zdrowotną czy rosnące napięcia społeczne? Wystarczy spojrzeć w niebo i z przekonaniem powiedzieć: „Tam jest nasza przyszłość”. Albo nazwać się najskuteczniejszym twórcą pokoju w dziejach.
Jednak nie można odmówić Donaldowi Trumpowi pewnej konsekwencji. W końcu to człowiek, który w kampanii obiecał wyborcom już wszystko – od powrotu fabryk z Chin, przez świetność amerykańskiego węgla i ropy ze słynnym hasłem „drill, baby, drill”, aż po porządek w Waszyngtonie i na ulicach innych amerykańskich miast. Teraz, kiedy ziemskie marzenia okazują się trudniejsze do spełnienia, a wyzwania się piętrzą, kosmos staje się naturalnym kierunkiem. Tam, na Marsie, nie ma ani mediów, które mogłyby zadawać niewygodne pytania, ani konkurencji z Chin, Rosji czy Iranu. Nie ma tam jeszcze nawet Elona Muska, którego projekty kosmiczne nowy amerykański prezydent najpewniej podchwyci, przechrzci na „trumpowskie” i nazwie swoim sukcesem.
„Być może jednak nie powinniśmy być tak cyniczni. Może rzeczywiście Mars jest odpowiedzią na bolączki naszego świata? Jeśli Donald Trump i jego świta naprawdę wyruszą na Czerwoną Planetę, to ludzkość może odetchnąć z ulgą – przynajmniej do momentu, gdy Trump ogłosi, że znalazł sposób na zbudowanie tam hotelu z widokiem na Ziemię i pola golfowe w marsjańskich kraterach” – dodaje autor artykułu.
„A tak zupełnie serio: powrót Donalda Trumpa na scenę polityczną jest jak ponowne zaproszenie kapryśnego i nieprzewidywalnego bohatera do spektaklu, którego scenariusz wydaje się napisany na kolanie – pełen zwrotów akcji, nieoczekiwanych decyzji i politycznych turbulencji. I może jest właśnie tym, czego nasz dzisiejszy, przeregulowany zachodni świat potrzebuje w obliczu rosnącej rywalizacji z Globalnym Południem pod przewodnictwem Chin, Rosji i Iranu. Bo rozpoczynająca się właśnie druga kadencja Donalda Trumpa niesie ze sobą widmo fundamentalnych przemian w porządku międzynarodowym i społecznym. Donald Trump to symbol epoki, w której populizm, interes narodowy i spektakularne gesty, ale i niezgoda na narzucane z zewnątrz bogate ideologie często górują nad wielostronnymi negocjacjami i kompromisami; górują zaś przede wszystkim nad wszystkim tym, co znane i dotychczasowe”.
Jedno jest więc pewne: powrót Donalda Trumpa to jakby rzucenie światowej polityki w wir chaosu, który z jednej strony mobilizuje do działania, a z drugiej – zmusza do zastanowienia się, jak wiele zmieniło się od czasów, gdy ład międzynarodowy, oparty na wieloletnich instytucjach, jeszcze nieprzeżartych korupcją i zewnętrznymi interesami, był gwarantem spokoju i pokoju.
Artykuł dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/michal-klosowski-powrot-donalda-trumpa/
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB