Japonia zacieśnia współpracę z USA

Szef Pentagonu Pete Hegseth oświadczył, że Stany Zjednoczone rozpoczęły wzmacnianie swych sił wojskowych w Japonii, i zapowiedział utworzenie „bazy bojowej” w tym kraju – poinformował w niedzielę portal dziennika „Financial Times”.
Na pierwszym miejscu postawimy Amerykę. Ale to nie znaczy, że będziemy sami – Pete Hegseth
.Wzmocnienie wojsk ma być pierwszym etapem reorganizacji sił amerykańskich w Japonii, zapowiedzianej jeszcze za czasów administracji Joe Bidena. Jak powiedział Pete Hegseth na zakończenie wizyty w Japonii, ma to poprawić zdolność USA do koordynowania operacji z japońskimi siłami samoobrony i „zasieje we wrogach niepewność” poprzez tworzenie strategicznych dylematów w regionie.
Szef amerykańskiego resortu obrony podkreślił, że amerykańsko-japoński sojusz wojskowy pozostaje kamieniem węgielnym pokoju i bezpieczeństwa w regionie Azji i Pacyfiku.
„Prezydent (USA Donald) Trump powiedział to bardzo jasno: na pierwszym miejscu postawimy Amerykę. Ale to nie znaczy, że będziemy sami. Amerykańscy żołnierze codziennie stają ramię w ramię z kolegami z japońskich Sił Samoobrony” – zaznaczył.
Podkreślił też, że zadaniem resortów obrony obu krajów jest zbudowanie tak silnego sojuszu, że jego realna i postrzegana moc odstraszania będzie tak duża, że „komunistyczne Chiny nie podejmą agresywnych działań”.
Według „FT” niedawne wypowiedzi Trumpa postawiły pod znakiem zapytania długotrwałe sojusze USA, co odbiło się echem także w Azji. W marcu Trump opisał porozumienie amerykańsko-japońskie o bezpieczeństwie jako „interesującą umowę (…), według której my mamy bronić Japonii, ale oni nie muszą bronić nas”.
Wywołało to obawy władz japońskich, że Hegseth wykorzysta swoją wizytę w tym kraju, by domagać się od rządu w Tokio zwiększenia wydatków na cele obronne, a w tym celu zastosuje jako środek nacisku groźbę wprowadzenia ceł na import samochodów z Japonii. Jednakże zarówno Pete Hegseth, jak i minister obrony Japonii Gen Nakatani powiedzieli po rozmowach, że nie omawiali wydatków Japonii na obronność.
W bazach lotniczych i morskich w Japonii stacjonuje amerykański personel wojskowy liczący w sumie około 55 tys. osób.
Jedynym rywalem w strategii Donalda Trumpa, mającej na celu osiągnięcie „America First”, są i będą Chiny
.Aby zrealizować plan „America First”, ludzie blisko związani z Donaldem Trumpem – nicią przyjaźni lub ludzie ze świata biznesu, ludzie lojalni wobec jego linii politycznej we wszystkich dziedzinach, od komunikacji po ekonomię, od handlu po wymiar sprawiedliwości – zostali wezwani do obsadzenia ról o najwyższej odpowiedzialności w Stanach Zjednoczonych. Ten osobisty i oczywisty wybór, który w niewielkim stopniu uwzględnia równowagę partyjną, nabiera szczególnego znaczenia w polityce zagranicznej, gdzie zarówno nowy sekretarz stanu (tj. minister spraw zagranicznych) Marco Rubio, jak i wpływowy doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz nie tylko cieszą się całkowitym zaufaniem prezydenta, ale stanowią część najbardziej skrajnego skrzydła składu, który postrzega Chiny jako swojego jedynego wielkiego przeciwnika. W strategii Donalda Trumpa, mającej na celu osiągnięcie „America First”, jedynym rywalem branym pod uwagę są w rzeczywistości Chiny.
Można zatem zaklasyfikować do sfery nieprzewidywalności wielokrotnie wyrażane przez Donalda Trumpa, choć być może nieoficjalnie złożone, zaproszenie chińskiego prezydenta Xi Jinpinga na ceremonię przekazania władzy w Waszyngtonie 20 stycznia 2025 roku. To nieprzewidziane i nieprzewidywalne zaproszenie, ponieważ nigdy w takiej ceremonii, zawsze zastrzeżonej dla świata amerykańskiego, nie uczestniczyła zagraniczna głowa państwa. Tym bardziej nieprzewidywalne, że jest skierowane do kraju, który chce rzucić wyzwanie Stanom Zjednoczonym w walce o światową dominację.
Jednak jeśli dobrze się zastanowić, zaproszenie to nie należy do sfery nieprzewidywalności, lecz do dyplomacji. Donald Trump z pewnością wie, że Xi Jinping nigdy nie wziąłby udziału w ceremonii, podczas której musiałby być świadkiem koronacji swojego głównego przeciwnika politycznego. Nie do pomyślenia jest nawet to, że chiński prezydent zasiądzie pośród amerykańskiego establishmentu i dziesiątek ambasadorów, aby być świadkiem inauguracji prezydenta znanego z atakowania Chin.
Zaproszenie to było jednak gestem, w związku z którym amerykański prezydent nie ryzykował utraty niczego. Tym nieszablonowym i niemożliwym zaproszeniem Trump może jednak faktycznie pokazać, że wyciągnął rękę do swojego wielkiego przeciwnika, wskazując, że jego otwarcie spotkało się z odrzuceniem po stronie chińskiej. Jest to oczywiście skromne posunięcie taktyczne, które jednak potwierdza, że lata rządów Donalda Trumpa w Białym Domu będą latami G2, czasem bezpośredniej konfrontacji między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, od której zależeć będzie cała reszta – w tym Europa.
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/romano-prodi-europa-w-uscisku-rywalizacji-ameryki-i-chin/
PAP/MB