Polskie szkolnictwo wyższe – w jakim kierunku zmierza?
1 września 1364 r. papież Urban V wystawił bullę erygującą krakowskie Studium Generale (Uniwersytet Krakowski), ufundowane przez Kazimierza Wielkiego 12 maja. Tym samym uczelnia została powołana do życia prawnie, dając początek kilkusetletniej histori edukacji wyższej w Polsce. Jaki poziom polskie szkolnictwo wyższe prezentuje współcześnie i jakie stoją przed nim wyzwania? Na te pytania odpowiadają autorzy „Wszystko co Najważniejsze”.
Polskie szkolnictwo wyższe – początki (1364 r.)
.Dnia 12 maja 1364 r., w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, Kazimierz Wielki utworzył w Krakowie Studium Generale – wielowydziałową, wyższą uczelnię publiczną o charakterze międzynarodowym, nadającą stopnie naukowe, oferującą kształcenie w zakresie medycyny, prawa oraz sztuk wyzwolonych. Nieznacznie później, 1 września 1364 r., papież Urban V wydał bullę erygującą uczelnię Kazimierzowską. Był to pełnoprawny początek dziejów polskiego szkolnictwa wyższego.
Nazwę Studium Generale stopniowo zastępowano słowem „uniwersytet” (łac. universitas), które stało się jej synonimem, a z czasem niemal zupełnie ją wyparło. Wbrew popularnemu do dziś przekonaniu, Kazimierz Wielki nie utworzył zatem „Akademii Krakowskiej”, ale Studium Generale w Krakowie, które określić można także mianem Uniwersytetu Krakowskiego. Dopiero z końcem XVI w. uczelnię zaczęto potocznie nazywać Akademią Krakowską, nie była to jednak jej oficjalna nazwa.
Najnowszy ranking szanghajski i miejsce polskich uczelni
.Ranking szanghajski (ARWU) to zestawienie klasyfikujące i oceniające osiągnięcia badawcze uczelni wyższych z całego świata. Opracowywane jest przez Institute of Higher Education przy Uniwersytecie Jiao Tong w Szanghaju. Lisa szanghajska po raz pierwszy ukazała się w 2003 r. To jeden z najpopularniejszych i najbardziej prestiżowych rankingów uczelni wyższych na świecie. W 2023 r. poddanych klasyfikacji zostało ponad 2500 uniwersytetów, a na liście szanghajskiej znalazło się finalnie 1000.
Przygotowując zestawienie autorzy biorą pod uwagę każdą uczelnię wyższą, która wśród grona absolwentów i pracowników ma laureatów Nagrody Nobla, posiadaczy Medalu Fieldsa, badaczy często cytowanych lub autorów artykułów opublikowanych w „Nature” bądź „Science”. Ponadto uwzględniane są również uniwersytety ze znaczącą liczbą artykułów („significant amount of papers”) indeksowanych przez Science Citation Index-Expanded (SCIE) lub Social Science Citation Index (SSCI).
W przypadku każdego wskaźnika instytucja o najwyższej punktacji otrzymuje wynik 100. Wynik pozostałych instytucji oblicza się jako procent najwyższego wyniku. Wyniki dla każdego wskaźnika są ważone, aby uzyskać ostateczny ogólny wynik danej instytucji.
W najnowszym rankingu szanghajskim (ARWU) znalazło się 9 uczelni wyższych z Polski. Najwyższą pozycję zajął Uniwersytet Jagielloński, który wspólnie z Uniwersytetem Warszawskim uplasował się w piątej setce zestawienia. Pozostałe polskie uczelnie uwzględnione na liście szanghajskiej 2023 zajęły miejsca w przedziale od 801 do 1000.
Ranking szanghajski i jakość polskiej nauki
.„Rankingi nie są idealnym narzędziem do oceny uniwersytetów, ale czasem sygnalizują pojawiające się problemy. Mogą też być wskazówką przy podejmowaniu decyzji, jaką uczelnię wybrać po maturze, gdzie robić doktorat, gdzie wybrać się na staż podoktorski. Trzeba pamiętać, że wybór uczelni może zależeć od możliwości, ambicji i talentu studenta” – pisze prof. Leszek PACHOLSKI, matematyk i informatyk, w latach 2005–2008 rektor Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jak zaznacza, „polskie uczelnie, podobnie jak uczelnie w pozostałych krajach postkomunistycznych i w innych krajach o podobnym poziomie rozwoju gospodarczego, nie mogą się pochwalić wielkimi sukcesami. W rankingu ARWU (2022) Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski są przy końcu pierwszej pięćsetki, dziewięć innych uczelni zmieściło się w pierwszym tysiącu. Nie warto analizować, która uczelnia zmieściła się w rankingu i w której setce, jeśli nie jest to setka pierwsza lub druga. W rankingu ARWU o wejściu do rankingu lub o spadku z czwartej do piątej setki często decydują fakty niemające istotnego wpływu na rzeczywistą siłę uczelni, jak choćby odejście z uczelni jednej starszej, mało już aktywnej osoby znajdującej się na liście wysoko cytowanych badaczy czy udział jednego uczonego jako mniej ważnego wykonawcy w wielu międzynarodowych projektach badawczych”.
„Wypada przyjrzeć się sytuacji uniwersytetów w Polsce. Jest kilka oczywistych faktów. Chyba nikt z ważnych polskich polityków i prawie nikt z wpływowych osób polskiego świata akademickiego nie wierzy, że nauka i szkolnictwo wyższe mogą wspierać gospodarkę. W konsekwencji uczelnie nie sprzedają swojej wiedzy, lecz walczą o godne funkcjonowanie, a politycy traktują finansowanie nauki i szkolnictwa wyższego jak kwalifikowaną działalność socjalną, wspieranie zubożałych elit intelektualnych. Po 1989 roku część środowiska akademickiego miała nadzieję, że kiedyś będziemy konkurować z najlepszymi. Wszystko jednak wskazuje na to, że nie doganiamy Europy, a wyprzedzają nas niektóre kraje dawniej uważane za Trzeci Świat” – pisze prof. Leszek PACHOLSKI.
Podkreśla on, że „Polska jest jednym ze światowych liderów wzrostu gospodarczego, krajem, który w ciągu 30 lat wydobył się z biedy. Często porównuje się tempo naszego rozwoju z Malezją, 37. gospodarką świata, o 60 proc. słabszą od polskiej, której PKB (PPP) per capita, z uwzględnieniem siły nabywczej, jest prawie taki sam jak PKB (PPP) Polski. Porównanie Malezji i Polski w rankingu ARTU nie wygląda dobrze. Polska jest w nim reprezentowana przez dwie uczelnie, Malezja przez 5, w tym 3 są wyżej od obu polskich. Najlepsza z nich, Uniwersytet Malajski w Kuala Lumpur (UM), zajmuje w ARWU 388. miejsce i 70. w QS. Dla porównania Uniwersytet Warszawski jest odpowiednio na miejscach 428. i 284., a Uniwersytet Jagielloński na 456. i 293.”.
„Jeśli ktoś marzy o wejściu polskiej gospodarki do światowej czołówki, powinien wyciągnąć wnioski z pozycji Korei w tym rankingu. W 1970 roku, gdy PKB per capita w Polsce był ponad 3 razy większy niż w Korei, Koreańczycy za pieniądze pożyczone of USA zbudowali KAIST (Korea Advanced Institute of Science and Technology), uczelnię, która obecnie jest w trzeciej setce i zajmuje 28. miejsce w nanotechnologii, 32. w inżynierii mechanicznej, 39. w inżynierii kosmicznej, 41. w energetyce, 45. w inżynierii materiałowej oraz 51.–75. w chemii i inżynierii biomedycznej. W Korei jest 30 uczelni sklasyfikowanych w rankingu szanghajskim, w tym jedna w pierwszej i 6 w trzeciej setce. Wspomniany wcześniej KAIST stoi za potęgą Samsunga. Żeby wesprzeć przemysł samochodowy w Ulsan, mieście Hyundaia, Koreańczycy założyli w 2007 roku UNIST (Ulsan National Institute of Science and Technology), który bardzo szybko się rozwija. W 2020 roku był w piątej setce, w roku 2021 w czwartej, a w 2022 w trzeciej. Po 15 latach od założenia jest 19. w energetyce, 36. w nanotechnologii i 39. w inżynierii materiałowej. Planuje zostać jedną z 10 najlepszych politechnik na świecie” – stwierdza prof. Leszek PACHOLSKI.
Polska nauka przegrywa wyścig. Jak to naprawić?
.Na temat jakości polskiej nauki oraz sposobów na poprawę obowiązującego stanu rzeczy pisze we „Wszystko co Najważniejsze” również prof. Andrzej JAJSZCZYK, wiceprzewodniczący Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC), dyrektor Narodowego Centrum Nauki w latach 2011-2015, członek korespondent PAN.
W tekście Polska nauka przegrywa wyścig zwraca uwagę, że „dominujący w naszym kraju model kariery, w którym absolwent uczelni robi w niej doktorat, potem habilitację, aby w końcu zostać tam profesorem jest antyinnowacyjny, prowadzi do skostnienia myśli naukowej, a także sprzyja tworzeniu patologicznych układów osobowych”. Dodaje, że „niezwykle ważną, przyczyną słabości uprawianej w Polsce nauki jest brak długoterminowej mobilności. Dominujący w naszym kraju model kariery, w którym absolwent uczelni robi w niej doktorat, potem habilitację, aby w końcu zostać tam profesorem jest antyinnowacyjny, prowadzi do skostnienia myśli naukowej, a także sprzyja tworzeniu patologicznych układów osobowych. Nic tak nie otwiera oczu i nie ułatwia trwałych związków ze światową nauką, jak kilkuletni pobyt i praca naukowa w innych niż macierzysty, dobrych zespołach naukowych, najlepiej za granicą. Nie zastąpią tego spotkania na konferencjach, krótkie wyjazdy studyjne czy tak łatwe obecnie kontakty za pośrednictwem Internetu. Nie ulega wątpliwości, że długoterminowe wyjazdy i związana z tym zmiana miejsca zamieszkania niejednokrotnie wymaga wyrzeczeń, nie tylko własnych, ale także członków rodziny (bywa dla tej rodziny również niepowtarzalną szansą). Ale bez tego trudno myśleć o pracy naukowej na najwyższym światowym poziomie”.
Zdaniem prof. Andrzeja JAJSZCZYKA „wielkim problemem polskiej nauki jest jej nadmierna hierarchiczność, której elementami są stopień doktora habilitowanego i tytuł profesora. Już dawno stopnie te mają nikły związek z jakością legitymujących się nimi naukowców, a samo ich posiadanie stwarza złudne wrażenie wybitności. Przede wszystkim jednak konieczność zdobywania formalnych stopni spowalnia uzyskiwanie samodzielności naukowej i utrudnia młodym, zdolnym badaczom tworzenie zespołów naukowych. Jest także przeszkodą, zarówno w mobilności międzynarodowej, między jednostkami naukowymi, jak i w międzysektorowej, czyli między nauką a gospodarką. Jakkolwiek habilitacja istnieje także w niektórych innych krajach, na przykład we Francji, Niemczech czy Szwajcarii, to jednak ma tam znikome znaczenie”.
„To rzeczywisty obraz nauki w naszym kraju – nie pomoże napinanie się i mówienie o polskiej specyfice. Po prostu przegrywamy wyścig z rozwiniętym światem” – podkreśla prof. Andrzej JAJSZCZYK.
W artykule Jak poprawić polskie uczelnie? prof. JAJSZCZYK przedstawia dziewięć postulatów, których realizacja mogłaby poprawić polskie szkolnictwo wyższe. Jak przekonuje, „bez prowadzenia badań naukowych na dobrym, światowym poziomie Polska jest skazana na cywilizacyjne zapóźnienie i marginalizację w świecie. Wspieranie nauki powinno być zadaniem ogólnonarodowym, niezależnym od sympatii politycznych”.
Prof. Andrzej JAJSZCZYK stoi na stanowisku, że „jakość naszych uczelni zdecyduje w dużej mierze o przyszłości Polski. Jakkolwiek tylko dwie czy trzy uczelnie o charakterze badawczym mają szansę znalezienia się na wysokich miejscach w międzynarodowych rankingach, należy dbać o poziom także innych jednostek, w tym uczelni zawodowych czy jednostek stanowiących ważne centra kulturowe i zasoby ekspertyzy regionów, w których się znajdują. Trzeba pamiętać, że aby uczelnie mogły właściwie spełniać swoją rolę, muszą być ośrodkami niezależnej myśli i poszukiwania prawdy o nas samych i otaczającym nas świecie, bez bezpośredniej ingerencji polityków w tematykę i metodologię badań, a także programy kształcenia”.
Problem z reformizmem i sposobami ewaluacji
.Na problem zbyt częstych zmian w polskim szkolnictwie wyższym wskazuje filozof prof. Jan P. HUDZIK. Pisze on, że „III RP reformuje naukę od chwili swego powstania – już ponad 30 lat i końca tych starań o lepsze nie widać. Wydaje się, że reformizm, jako jedyna metoda wprowadzania zmian ustrojowych w nauce, sam w sobie podważa jej znaczenie. Zważywszy na wszystkie te okoliczności, ewaluacja, której wyniki w środowisku akademickim zostały przyjęte niemal powszechnie w atmosferze błogiego samozadowolenia, wygląda mało poważnie”.
Filozof dodaje ponadto, że „w ewaluacyjnym amoku uniwersytet traci tak oto swoją autonomię w najbardziej newralgicznych jej elementach. W świetle kamer ostatecznie podaje się do dymisji. Ryczałtem pozbywa się uprawnień do prowadzenia szkół doktorskich, nadawania stopni i tytułów naukowych – decyzje w tym zakresie ceduje na instytucje pozaakademickie. Ten despekt łatwiej było mu przełknąć chyba tylko siłą przyzwyczajenia”.
Prof. Jan P. HUDZIK zwraca również uwagę na fakt zaistnienia swoistej „grantozy” i „punktozy” w realiach polskiego szkolnictwa wyższego. Jak przekonuje, „nasze uczelnie (…) zabija menedżeryzm i biurokracja – wszystko musi być udokumentowane, skatalogowane, zatwierdzane przez mnożące się komisje; otwarcie kierunku studiów lub procedury akredytacyjne wymagają wielomiesięcznych przygotowań, produkowania tysięcy dokumentów – opisów, wskaźników, tabel… A do tego – bagatela – pisanie wniosków o grant. Trzeba je pisać obowiązkowo, na przekór wszystkiemu, często nawet zdrowemu rozsądkowi. Szanse na powodzenie są minimalne, a wysiłek, który trzeba w to włożyć, czas, jaki trzeba na to poświęcić (szczególnie tam, gdzie chodzi o niewielkie pieniądze), są niewspółmierne z ewentualnymi korzyściami. Wyścig za grantami ma już swoją nazwę – grantoza – która jest chorobą współtowarzyszącą punktozie. Pisanie wniosku jest sztuką samą w sobie. Żeby ją posiąść, trzeba przejść przez serię szkoleń, a to kolejny pożeracz czasu, zwłaszcza dla młodych naukowców, od których pracodawca oczekuje nieustannego publikowania i przy okazji zdobywania stopni naukowych”.
„Punktowane są nie tylko granty, lecz oczywiście także publikacje. To one przede wszystkim decydują o poziomie naukowym (lub artystycznym), czyli o pierwszym, najważniejszym, bo najbardziej ważącym kryterium ewaluacji (w naukach humanistycznych i teologicznych to 70 proc.). (Przy okazji, drugim kryterium są efekty finansowe badań naukowych i prac rozwojowych – dla humanistyki to tylko 10 proc.; trzecim – wpływ działalności naukowej na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki – dla humanistyki pozostałe 20 proc.). Najlepiej publikować w czasopismach wysoko punktowanych. Żeby się jednak w nich pojawić – podobnie jak w przypadku wniosków grantowych – wskazane jest zaliczenie pierwej odpowiednich kursów nauki pisania artykułów do takich czasopism. Swoją drogą, dziwić może, że prowadzący tego rodzaju szkolenia tracą swój cenny czas na branie takich fuch. Zamiast samemu pisać i publikować w prestiżowych żurnalach, nieroztropnie dzielą się swoją unikalną wiedzą z innymi, stwarzając sobie przez to dodatkową konkurencję. Ironizuję” – podkreśla prof. HUDZIK.
„Problem tkwi w czymś innym. Chodzi mianowicie o to, że w całym tym szaleństwie kalkulacyjnym (prawie) nikt już nie zwraca uwagi na to, że ocenianie osiągnięć naukowych oparte jest na przyjętym przez ministerstwo założeniu o zasadzie dziedziczenia prestiżu: artykuł (lub monografia bądź jej rozdział) zdobywa punkty przynależne miejscu publikacji, a nie swojej merytorycznej zawartości. Zasada ta nie jest prawem naukowym, należy raczej do zbioru iluzorycznych przekonań urzędników administracji państwowej i uczelnianych menedżerów nauki, twórców administracyjnych procedur i kryteriów ewaluacji” – twierdzi filozof.
Czy polska nauka potrzebuje terapii szokowej?
.„Rosnąca biurokracja, postępujące wypieranie kultury akademickiej przez zwyczaje korporacyjne, a przy tym stałe obniżanie poziomu kształcenia i wymagań przy awansach naukowych oraz zastępowanie kryteriów merytorycznych formalnymi. Zanikają tradycyjne relacje mistrz–uczeń, za to umacniają się bizantyjskie obyczaje. W polskim szkolnictwie wyższym, mimo wielu wysiłków reformatorskich, nie dokonano zmian, które podniosłyby poziom kształcenia i badań naukowych oraz zatrzymywały na uczelniach najlepszych absolwentów. Ewolucyjne zmiany tylko petryfikują dotychczasowy system. Czy wyższa edukacja w Polsce potrzebuje terapii szokowej?” – pytają Maria WANKE-JERIE oraz Małgorzata WANKE-JAKUBOWSKA, współautorki pierwszego „Raportu o stanie nauki w Polsce”.
Zwracają uwagę, że od wejścia w życie pierwszej po 1989 roku ustawy o szkolnictwie wyższym „wielokrotnie zmieniano i nowelizowano prawo, powstały strategie rozwoju”, jednak nie przełożyło się to na powstanie skutecznej reformy szkolnictwa wyższego. „Czy należy czekać aż postępujący kryzys demograficzny i idący w ślad za nim spadek liczby studentów wymuszą zmiany? Czy być może przeprowadzić radykalną reformę i zastosować terapię szokową? Do tego potrzeba odważnych decyzji, które większość środowiska akademickiego będzie kontestować. Nie przysporzy to też politycznych profitów rządzącym w perspektywie jednej kadencji” – piszą Maria WANKE-JERIE oraz Małgorzata WANKE-JAKUBOWSKA.
„Kto podejmie się zatem naprawy Rzeczypospolitej w obszarze nauki i szkolnictwa wyższego, czyli tam, gdzie kształcone są elity dla przyszłych pokoleń? Może pora rozpocząć debatę na ten temat nie tylko w środowisku akademickim. Być może nadszedł czas na działania reformatorskie na miarę Komisji Edukacji Narodowej w całym obszarze szkolnictwa wyższego oraz badań i rozwoju. Czas na Hugona Kołłątaja XXI wieku” – dodają autorki.