Portugalia kolejnym krajem, który wyśle wojska na Ukrainę

Wysłanie wojsk na Ukrainę w ramach misji stabilizacyjnej – Portugalia jest gotowa – ogłosił w nocy z czwartku na piątek (z 6 na 7 marca 2025) portugalski premier Luis Montenegro po zakończeniu nadzwyczajnego szczytu przywódców Unii Europejskiej w Brukseli.
Wysłanie wojsk na Ukrainę
.Luis Montenegro w rozmowie z rodzimymi mediami sprecyzował, że wysłanie swoich wojsk na Ukrainę nie będzie dla Lizbony czymś niemożliwym „jeśli zajdzie taka potrzeba”. Wyjaśnił, że Portugalia kierując się zasadą solidarności będzie stać u boku swoich sojuszników z Unii Europejskiej, aby dać Kijowowi gwarancje bezpieczeństwa po zakończeniu wojny z Rosją.
„Wysłanie wojsk na Ukrainę przez państwa europejskie, nasi żołnierze również się tam pojawią” – powiedział Luis Montenegro.
Premier Portugalii podkreślił, że jego kraj nie pozostanie bierny, aby zapewnić trwały pokój na Ukrainie. Dodał, że decyzje w sprawie ewentualnego udziału Portugalczyków w kontyngencie wojsk europejskich będą jednak „podejmowane etapami”.
Czy wysyłać polskie wojska na Ukrainę?
.Dlaczego Tusk, Kaczyński czy Bosak mieliby teraz narażać szanse wyborcze swoich kandydatów prezydenckich, zgłaszając swój akces do projektu niepoważnego, nierealistycznego, a wysuniętego przez Amerykę tylko po to, by obnażyć impotencję Europy, a przez Moskwę odrzucanego z ironiczną pewnością siebie? – pyta Jan ROKITA na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.
Trzy kluczowe partie polityczne licytują się ostatnio, która mocniej i głośniej przeciwstawi się jakiemukolwiek polskiemu udziałowi w hipotetycznych siłach pokojowych na Ukrainie.
Nie ma dwóch zdań, że nadzwyczajna gorliwość i krzykliwość liderów i ich prezydenckich kandydatów w tej materii budzi (przynajmniej we mnie) jakiś polityczny niesmak. Chyba każdy bowiem rozumie, że pryncypialne racje, militarne uzasadnienia czy patriotyczne motywy, podnoszone tak przez Platformę, PiS, jak i Konfederację, nie są przecież głównymi przesłankami owej międzypartyjnej licytacji.
Rzeczywistą przesłanką (tu – rzecz jasna – nie odkrywam Ameryki) jest narastający nacjonalistyczny nastrój polskiej opinii publicznej, w który trzeba się wpisać, aby mieć szanse wygrać wybory prezydenckie. W tym sensie można z przekonaniem powiedzieć, że majowe wybory głowy państwa już teraz wywarły decydujący wpływ na polską politykę zagraniczną, i to w kierunku wyraźnie populistycznym. Bo też przedwyborcza licytacja w schlebianiu nastrojom nacjonalistycznym ludu nie jest niczym innym jak jedną z najbrzydszych odmian politycznego populizmu.
I prawdę mówiąc, gdybym na ten temat miał tyle do powiedzenia, to nie zabierałbym się za pisanie tego felietonu. A jeśli się jednak zabrałem, to dlatego, że mam przekonanie, iż pomimo tej brzydkiej, populistycznej motywacji liderów Platformy, PiS-u i Konfederacji ktoś musi jednak owych liderów wziąć w obronę.
Zwłaszcza że w tzw. „głównonurtowych” mediach rzekomi znawcy polskich interesów strategicznych z zapałem piętnują stanowisko naszych polityków, oskarżając nawet polskiego premiera o odegranie decydującej roli w doprowadzeniu do impotencji całej Unii Europejskiej w kryzysie wschodnim, co faktycznie zostało obnażone w wyniku głośnych „narad paryskich”, zwoływanych ostatnio przez Macrona.
Otóż ani Polska nie odegrała istotnej roli w paryskich manifestacjach europejskiego „imposybilizmu” na Wschodzie, ani też od żadnego poważnego lidera politycznego w Polsce nie można dziś oczekiwać wyrywania się z koncepcjami polskiej militarnej wycieczki gdzieś nad Dniepr i Zaporoże albo nawet dalej – pod Słowiańsk i Donieck. A deficyt realnego myślenia o polityce charakteryzuje w tym przypadku nie trzy główne partie, ale raczej ich zajadłych krytyków.
Zreasumujmy zatem argumenty, jakie mogliby czy też powinni brać pod uwagę polscy liderzy polityczni, zaczynając od tych racji zewnętrznych, które – jak już się rzekło – nie były w tej sprawie decydujące.
Przede wszystkim cały projekt europejskich sił pokojowych na Ukrainie jest mrzonką, dla której jak dotąd nie widać nawet cienia realności. Żeby nabrać w tej mierze pewności, wystarczy uważnie słuchać tych europejskich przywódców, którzy mówią, iż są gotowi swe wojska wysłać na Ukrainę. Główny zwolennik – prezydent Macron zastrzega się, że jeśli jacyś Francuzi mieliby być na Ukrainie, to „daleko od frontu” i „w niewielkiej liczbie”. Ale jeśli tak, to po co mieliby tam jechać? Drugi skaptowany do tej akcji premier Starmer mógłby się ewentualnie przyłączyć, ale tylko pod warunkiem militarnego udziału Amerykanów. Ale wiemy, że to właśnie Trumpkategorycznie wykluczył. O ile dobrze słuchałem, to wśród chętnych jest jeszcze duńska premier Frederiksen, która pokornie daje do zrozumienia, że jeśli wszyscy by tam szli, i to z pomocą Amerykanów, no to i ona jakoś by się dołączyła. I to by było chyba tyle.
Czy ktoś to w ogóle może traktować poważnie? Chyba tylko Macron, który nie od dziś za wszelką cenę, nawet w najgłębszym kryzysie, szuka jakiejkolwiek okazji do zamanifestowania tzw. „europejskiej autonomii strategicznej”, co wobec realiów politycznych i militarnych Europy sprawia, że jego wysiłki wyglądają raczej na wybryki bonapartystyczne niźli realistyczne przedsięwzięcia.
.Ale idźmy dalej w argumentacji. Czy ktoś naprawdę serio myśli, iż wojska krajów NATO, nawet bez parasola ochronnego Ameryki, mogłyby zostać wysłane na Ukrainę za zgodą czy wręcz na wniosek Moskwy? Owszem, NATO-wskich żołnierzy można było do takiej czy innej akcji instalować na Ukrainie, nim przystąpiono do rozmów z Moskwą i wbrew jej woli. Tak jak sugerował to w kwietniu 2022 r., podczas pierwszej wyprawy do Kijowa, Jarosław Kaczyński. Ale i Ameryka, i Europa odżegnywały się wtedy od czegoś takiego niczym diabeł od święconej wody. Więc teraz, gdy rozmowy z Moskwą o rozejmie się zaczęły, a wszelkie decyzje co do Ukrainy wymagają konsensu z Putinem, kremlowski tyran miałby pójść na układ, wprowadzający na Ukrainę korpus państw NATO? Na tę Ukrainę, którą zamierza w całości zlikwidować albo sobie podporządkować, czego rosyjska delegacja nie kryła nawet szczególnie po negocjacjach w Rijadzie? Trudno się dziwić, że oficjalna Moskwa przybierała ostatnio ton ironiczny, informując o kategorycznym odrzuceniu wszelkich takich planów.
PAP/ WszystkocoNajważniejsze/ LW