Powstańcza wigilia w Muzeum Powstania Warszawskiego
Powstańcy wraz z rodzinami i opiekunami wzięli udział w spotkaniu wigilijnym w stołecznym Muzeum Powstania Warszawskiego. Powstańcza wigilia została zorganizowana po raz 20.
To już 20 powstańcza wigilia
.Kilkudziesięciu uczestników powstania wraz z rodzinami i opiekunami zasiadło za stołami wigilijnymi ustawionymi w muzealnej Sali pod Liberatorem. Powstańcy podzielili się opłatkiem, a harcerze przekazali Betlejemskie Światełko Pokoju.
„Dziękuję, że jesteście z nami, że jesteście naszymi przewodnikami, że czujecie się tu jak w domu, że traktujecie nas, jak członków naszej rodziny” – powiedział dyrektor muzeum Jan Ołdakowski.
W imieniu władz miasta życzenia powstańcom złożyła przewodnicząca Rady Warszawy Ewa Malinowska-Grupińska. „Tak dobrze tutaj być. Dziękuję za zaproszenie. Patrzę na wasze twarze i tak się cieszę, że znów widzę państwa. Życzę, żebyście jak najdłużej mogli żyć w tym mieście, które tak ukochaliście i które ukochało was. Życzę, aby wszystko, co dobre zgromadziło się wokół was nie tylko w święta, ale i po świętach” – powiedziała.
Jednym z gości był Tadeusz Tołłoczko. „Kiedy poszedłem do powstania, skończyłem właśnie 15 lat” – powiedział. Wspominał, jak po zakończeniu walk powstańczych trafił do majątku Walewice k. Łowicza. „Zostaliśmy przyjęci przez rodzinę polskiego oficera. U tych państwa spędziliśmy też pierwszą Wigilię po powstaniu. Było wspaniale, był opłatek, śpiewaliśmy kolędy. Było nas trochę młodzieży” – opowiadał pan Tadeusz.
Dyrektor muzeum Jan Ołdakowski powiedział, że to już 20. spotkanie wigilijne. Przyznał z żalem, że z roku na rok, grono uczestników maleje. „Ale zapraszamy wszystkich i cieszymy się, że do nas przychodzą” – zaznaczył.
Ziemia warszawska jest uświęcona nie tylko krwią walczących, ale również modlitwą swoich mieszkańców
.Ważnym aspektem powstańczej religijności było przygotowanie się na śmierć. Spodziewający się powstania młodzi ludzie spowiadali się tuż przed nim, stwarzając nadzwyczajne o tej porze roku, w lipcu, kolejki do spowiedzi, odnotowywane przez księży w ich wspomnieniach. Podczas samego powstania również wiele osób korzystało z tego sakramentu, często po latach przerwy. Księża, wysłuchując spowiedzi w szpitalach polowych, nieraz musieli się wykazać pewnego rodzaju kreatywnością czy elastycznością – w zatłoczonych salach chorych czasem spowiadali na leżąco, żeby ranny mógł mówić możliwie cicho i miał zapewnione minimum dyskrecji. Niektórzy ranni nie byli w stanie nic mówić, wówczas jeden z księży proponował, że będzie mówił grzechy, a penitent będzie jedynie kiwał głową – czy tak, czy nie. Inną, bardzo powszechną podczas powstania, a jednocześnie w świetle prawa kanonicznego bardzo nadzwyczajną, praktyką było udzielanie przez kapłanów rozgrzeszenia w obliczu śmierci (in articulo mortis), a więc udzielanie rozgrzeszenia bez indywidualnego wyznania grzechów pod warunkiem uzupełnienia tego, gdy niebezpieczeństwo śmierci szczęśliwie minie.
Ale przecież na niemal milion ludzi obecnych w Warszawie na początku sierpnia 1944 roku kapłanów było zbyt mało, żeby mogli wszędzie dotrzeć. Stąd wierni dbali o relację z Bogiem częściowo we własnym zakresie, podejmując samodzielne inicjatywy modlitewne: kapliczki budowane na warszawskich podwórkach od połowy okupacji podczas powstania nadal rozbrzmiewały modlitwami, a w oddziałach podejmowano modlitwy na rozkaz dowództwa zrywu. Niektórzy świeccy wychodzili z inicjatywą wykraczającą poza ich oddział czy podwórko. Jak na przykład Alina Strzelecka, wiedząc, że w Śródmieściu posługuje ks. bp Stanisław Adamski, postanowiła poprosić go o wygłoszenie rekolekcji, co potem przez trzy dni rzeczywiście na jednym z podwórek na Wareckiej miało miejsce. Uczestniczyła w nich ludność z okolicznych podwórek, w tym osoby, które już od lat dystansowały się od Kościoła, a w sierpniu 1944 roku z powrotem zwróciły się ku niemu.
„Proszę pani, to podnosiło na duchu!”, powiedział mi z pewnym zdziwieniem pan Stanisław Wołczaski, powstaniec, gdy spytałam go o to, jakie znaczenie wtedy miało życie religijne. Dla niego była to sprawa zupełnie oczywista. I rzeczywiście wydaje się, że dla osób będących w tak bezpośrednim niebezpieczeństwie śmierci wiara w Boga może być podstawowym źródłem nadziei na to, że tragiczne wydarzenia, które podczas wojny otaczają człowieka ze wszystkich stron, nie są czymś ostatecznym. W świetle tej wiary nie są przecież końcem życia w ogóle, ale „jedynie” jego ziemskiego etapu.
Artykuł opublikowany na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/marcelina-koprowska-zycie-religijne-podczas-powstania-warszawskiego/
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB