Prof. Aleksander Welfe o punktozie degenerującej naukę

Prof. Aleksander Welfe o punktozie degenerującej naukę

Polscy naukowcy wydają dziesiątki milionów złotych rocznie na publikowanie w czasopismach, które naukowe są tylko z nazwy, a niewiele mają wspólnego z jakością naukową – powiedział makroekonomista, wiceprezes PAN i były członek Komisji Ewaluacji Nauki prof. Aleksander Welfe.

.Od lat problemem w środowisku naukowym jest publikowanie w tak zwanych drapieżnych czasopismach, które tylko pozornie są naukowymi. Różnica jest taka, że w odróżnieniu od wydawnictw naukowych tworzone są tylko po to, aby publikować wszystkie nadsyłane artykuły – i to bez jakiejkolwiek redakcji i nadzoru recenzenckiego. Ich celem jest wyłącznie zysk – autorzy publikowanych tam artykułów muszą uiścić opłatę. Z kolei naukowcy mogą pochwalić się publikacją.

Jak najlepiej scharakteryzować czasopisma drapieżne?

Prof. Aleksander Welfe: Warto najpierw powiedzieć, czym jest publikacja naukowa. Najprościej mówiąc: jest świadectwem dobrze wykonanej pracy. Musi przejść proces recenzencki będący gwarantem, że to, co w niej napisano, jest zgodne ze stanem nauki. Dodatkowym świadectwem, że jest ona dowodem rzetelnej pracy naukowej, jest opublikowanie jej w dobrym czasopiśmie.

Proces rzekomej recenzji u „drapieżcy” trwa zwykle kilka dni, podczas gdy w prawdziwych czasopismach naukowych – od złożenia artykułu do publikacji – czasem zdecydowanie ponad rok. Na stronach internetowych czasopism drapieżnych polityka publikacyjna wygląda dobrze, ale to fikcja.

Możliwość kupienia publikacji niewiele różni się od kupna dyplomu ukończenia studiów lub świadectwa maturalnego na bazarze. Jest to dokładnie takie samo fałszerstwo, tylko za jego ujawnienie – w przypadku np. kupna dyplomu – grożą poważne konsekwencje, za kupowanie publikacji naukowych nikt ich nie ponosi.

Czy zatem powinno się karać naukowców, którzy publikują w drapieżnych wydawnictwach?

Prof. Aleksander Welfe: Nie. Byłoby to nadzwyczaj trudne. Ale jest wiele sposobów na to, żeby zatrzymać ten proceder. I to w niektórych państwach się dzieje.

Jakie są możliwości?

Prof. Aleksander Welfe: Trzeba ustalić listę kanałów publikacyjnych, które są nierzetelne albo nie spełniają pewnych zasadniczych norm. Mówię o kanałach, bo nie są to często pojedyncze publikacje, lecz całe ich strumienie, a nawet konferencje, które przyjmują każdego, kto się zgłosi i zapłaci.

Czyli stworzenie czarnej listy?

Prof. Aleksander Welfe: Można tak powiedzieć. Należy wykluczyć te kanały publikacyjne ze wszelkiego rodzaju systemów ocen naukowców: we wnioskach awansowych, aplikacjach dotyczących zatrudnienia, itp. Należy też wykluczyć je z list punktowanych publikacji. Sprawa jest zatem banalna. Należy ignorować te drapieżne kanały. Wówczas naukowcy nie będą mieli żadnych powodów, by w nich publikować

Trzeba powiedzieć, że drapieżne czasopisma żądają horrendalnych opłat za publikowanie na ich łamach. Zawsze publikują w otwartym dostępie, czyli w open access. Nie oznacza to jednak, że wszystkie publikacje naukowe publikowane w otwartym dostępie są drapieżne. Jest wiele świetnych pism wydawanych w ten sposób. MEiN wykupiło w nich otwarty dostęp, odpowiednie licencje, dlatego w przypadku publikacji przez polskich naukowców nie ponoszą oni z tego tytułu dodatkowych opłat. Jednak drapieżne wydawnictwa żądają olbrzymich kwot za taki model publikacyjny. Wynoszą nie mniej niż 1500 franków szwajcarskich. To opłata płacona nie przez autorów, ale przez uczelnie. Tymczasem te kwoty można by przeznaczyć na stypendia lub granty naukowe. To dziesiątki milionów złotych rocznie.

Na ile w Polsce powszechne jest publikowanie przez naukowców w czasopismach drapieżnych?

Prof. Aleksander Welfe: Niestety, obecnie jest to zjawisko bardzo powszechne. Ma to wręcz charakter katastrofy. Są poważne państwowe uczelnie, które w ostatniej ewaluacji, jeśli chodzi o publikacje artykułowe, przedstawiły do oceny zbiór, w którym blisko połowę stanowiły artykuły w wydawnictwach drapieżnych. Rujnuje to cały system ewaluacji, rankingu jednostek. O tym procederze wiedzą też dziekani i rektorzy, bo to oni akceptują wydatki na te czasopisma.

Motywacją do publikowania przez polskich naukowców jest zdobywanie punktów niezbędnych w czasie oceny ich pracy. Czy oznacza to, że czasopisma drapieżne znajdują się na ministerialnej liście?

Prof. Aleksander Welfe: Tak. Jednak na tej liście jest ich stosunkowo niewiele. Na liście liczącej ponad 30 tys. czasopism kilka „drapieżnych” zostało upatrzonych przez naukowców. Przed tym, jak znalazły się na liście ministerialnej, Polacy publikowali w nich sporadycznie. Teraz – zostały przez nich zdominowane.

Co zrobić, by pozbyć się tego zjawiska?

Prof. Aleksander Welfe: Po pierwsze zakazać finansowania z państwowych środków publikacji na tych łamach. Jeżeli autor będzie musiał sam zapłacić parę tysięcy złotych za publikację artykułu, to skłonność do wybierania tych łamów gwałtowanie się załamie. Druga kwestia – to usunięcie tych czasopism z listy ministerialnej lub obniżenie ich punktacji do minimalnej.

Powinna powstać centralna komisja, która by analizowała czasopisma naukowe, monitorowała je i podejmowała decyzje, które z nich powinny trafić na listę drapieżców.

Nie powinno być to trudne, ale nadal to zjawisko występuje.

Prof. Aleksander Welfe: Najwidoczniej jest wystarczająco silne lobby, któremu zależy na podtrzymaniu takiej możliwości. Nie widzę innego wytłumaczenia.

Rozmawiał Szymon Zdziebłowski

Problemy polskiej nauki

.„Nie słyszałem pochodzących ze środowiska akademickiego głosów refleksji na temat tego, że nie zdobywamy grantów ERC. Mało kogo interesuje niska pozycja naszych uczelni w międzynarodowych rankingach. O ile wiem, akademickie senaty i rady wydziałów nie podejmują prób zrozumienia przyczyn braku międzynarodowych sukcesów czy wkraczania prokuratorów na uczelnie” – pisze prof. Leszek PACHOLSKI, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego.

„Reformy są potrzebne dlatego, że uczelnie budują kapitał ludzki niezbędny do poprawy kondycji państwa, kształcą i wychowują studentów. Absolwenci uniwersytetów i politechnik uczą nasze dzieci, tworzą prawo, projektują mosty i dostarczają rozrywki. To oni mogą wyprowadzić Polskę z pułapki średniego wzrostu. Z grona ludzi z wyższym wykształceniem wyłaniana jest znakomita większość osób kierujących państwem, samorządami, kulturą, gospodarką”.

„Od 1990 roku w polskim szkolnictwie wyższym zaszły poważne zmiany. Powstało wiele dobrych zespołów, wielu uczonych zdobywa uznanie na świecie. Są wspaniali młodzi uczeni i szkoły wyższe, które na niektórych kierunkach dobrze kształcą. Niestety, zmiany w polskiej nauce są wciąż zbyt małe i zbyt wolne. Świat nie stoi w miejscu, a w tych dziedzinach, które są ważne dla rozwoju gospodarki, dystans między nami a najlepszymi się powiększa. Mamy bardzo zdolną, pracowitą i ambitną młodzież, ale granice są otwarte. Coraz częściej uzdolnieni młodzi ludzie wybierają studia na najlepszych uczelniach na świecie. I rzadko po studiach wracają. Wspierają gospodarki Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii” – pisze prof. PACHOLSKI.

„Trzeba to zmienić, mimo że może to być dla niektórych bolesne, a innych oderwie od pracy badawczej oraz zakłóci rytm uniwersyteckich zajęć. Reformy są jednak konieczne. Bez nich Polska nie przestanie być rezerwuarem taniej siły roboczej”.

„Oczywiście reformy muszą być mądre. Patrzmy politykom na ręce. Podsuwajmy dobre pomysły i odważnie krytykujmy głupie. Musi się udać” – podkreśla prof. Leszek PACHOLSKI.

PAP/Szymon Zdziebłowski/WszystkoCoNajważniejsze/PP

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 stycznia 2023