Prof. Marta RAKOCZY we „Wszystko co Najważniejsze”

prof. Marta Rakoczy

Dnia 27 listopada urodziła się prof. Marta RAKOCZY, polska badaczka specjalizująca się w antropologii słowa, historii piśmienności i antropologii edukacji, kierownik Zakładu Antropologii Słowa w Instytucie Kultury Polskiej UW. Redakcja przypomina z tej okazji wybrany teksty prof. Marty RAKOCZY opublikowane na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.

Rękopiśmienność w dobie pisania cyfrowego

.„Praktyki pisania w dobie mediów cyfrowych ulegają radykalnym przekształceniom. W świecie ekranów i klawiszy używanie ołówków, długopisów i piór wydaje się w coraz większym stopniu czynnością anachroniczną. Wielu rodziców zadaje sobie pytanie: dlaczego dzieci nie korzystają systematycznie z komputera w szkole? A także: jakie znaczenie dziś może mieć pisanie odręczne?” – pyta prof. Marta RAKOCZY w tekście „Rękopiśmienność w dobie pisania cyfrowego”.

Jak podkreśla, „oczywiście istnieje wiele badań dowodzących, że pisanie odręczne – powiązane z płynnym, świadomym ruchem ręki – lepiej służy zapamiętywaniu tego, co zapisane. Podobną intuicję wykorzystywano już w dawnych praktykach kaligrafowania zdań, których treść – poprzez fakt ręcznego ich odwzorowania – miała być przez ucznia uwewnętrzniona”.

„Dla badacza kultury ciekawy jest fakt, że niezależnie od wyników nowych badań – nierzadko wraz z kolejnymi badaniami odrzucanych – instytucje edukacyjne reagują zazwyczaj niechętnie na wszelkie przemiany technologiczne. Preferują praktyki tradycyjne. Zachowawczość nie jest, rzecz jasna, cechą wyłącznie szkół i osób odpowiedzialnych za ich program. Przemiany technologiczne – także te związane z technologią pisania i czytania – budziły od wieków duże emocje, a w skrajnych przypadkach paniki moralne. Wynalazek pisma – fundamentalny dla dalszego rozwoju cywilizacji zachodniej – był przez Platona w IV wieku p.n.e. uważany za początek epoki wiedzy pozornej, polegającej na informacji zdeponowanej na zewnętrznym nośniku, a nie głęboko uwewnętrznionej mądrości” – pisze prof. Marta RAKOCZY. 

Dodaje ponadto, że „prasa drukarska i drukowana książka – choć stosunkowo szybko podbiły Europę nowożytną – uważane były w XV wieku za dzieło szatańskie. Jeszcze w XIX wieku Honoré Balzak w powieści Stracone złudzenia ukazywał instytucje kultury druku jako demoniczne. Dla Balzaka nie stanowiły one chwalebnych narzędzi popularyzacji i demokratyzacji wiedzy zawartej w tekstach. Przeciwnie, druk powodował, jego zdaniem, poddanie wszelkich treści pisanych bezwzględnym prawom rynku i polityki. Prawa te – sugerował Balzak – służyły najgorszym gustom. Nierzadko też zmuszały, zwłaszcza dziennikarzy, do uprawiania intelektualnej prostytucji”.

„Każda nowożytna zmiana narzędzia pisarskiego budziła kontrowersje. Te zaś nie zawsze prowokowały korzystny intelektualnie ferment. Burzono się w czasach wypierania piór przez stalówki, stalówek przez pióra wieczne i piór wiecznych przez długopisy. Lekceważono również fakt, że przemiany te zasadniczo służyły odciążaniu mięśni ręki, a co za tym idzie – ekonomizacji wysiłku związanego z długim pisaniem. Mało kto wie, że pisanie piórem gęsim wymagało pracy mięśni nie tylko dłoni, ale także barku. Łokieć przy tej technice pisarskiej nie opierał się na blacie. Mało kto uświadamia sobie też to, że czasownik «pisać» w językach europejskich – dziś oznaczający głównie twórczość umysłową – zawdzięcza swoje znaczenie redukcji wysiłku fizycznego dokonanej za sprawą nowych przyborów piśmiennych. Jeszcze w języku staropolskim pisanie kojarzono raczej z kreśleniem linii i szlaczków (stąd wielkanocne pisanki). Albo ze żmudnym przepisywaniem” – pisze prof. Marta RAKOCZY. 

Badaczka zauważa, że „wraz z wynalazkiem druku wielką wagę zaczęto przywiązywać do rękopiśmienności. Zwłaszcza że odręczne pisanie i przepisywanie nadal miało miejsce w większości dziedzin życia codziennego. Kaligrafię ceniono jako gwaranta czytelnego pisania i łatwej, szybkiej lektury. (…) Zdarzało się, że pisanie odręczne w praktyce szkolnej było w epoce nowoczesnej rodzajem musztry. Dzieci w klasie miały pisać w odpowiednim rytmie i tempie oraz na stosowną komendę. (…) W rozwiniętej kulturze druku, jaką był wiek XX, pismo odręczne – stopniowo wypierane jako medium oficjalnej komunikacji – zaczęto kojarzyć z tym, co wyjątkowe, oddolne i antysystemowe albo osobiste bądź intymne”.

„Powrót do tradycyjnych umiejętności rzemieślniczych ma długą historię. Wiąże się z rozwojem społeczeństwa przemysłowego, a później zinformatyzowanego. (…) Pytanie o znaczenie pisma odręcznego nie mogłoby się narodzić w świecie, w którym byłoby ono jedyną dostępną techniką pisania. Sowa Minerwy wylatuje po zmierzchu – twierdził Hegel” – podkreśla prof. Marta RAKOCZY.

Pogmatwana historia dojrzałości

.„Coraz częściej marzymy o życiu, które oznacza nie tyle swobodne wzrastanie do określonego, ważnego dla nas wzorca osoby dojrzałej, ile permanentną przygodę” – stwierdza prof. Marta RAKOCZY w tekście „Pogmatwana historia dojrzałości”.

W jej opinii „współczesne pojęcie dojrzałości – potocznie cały czas wiązane między innymi z corocznym sprawdzianem maturalnym – nie jest terminem jasnym. (…) Osiągnięcie dojrzałości traktowane jest bądź jako mimowolny proces, któremu jednostka podlega, osiągając na przykład wiek 18 lat, bądź jako świadomie i dobrowolnie obrany kierunek działań związany z uzyskaniem wykształcenia lub stosownych kwalifikacji”.

„Na przekór szkolnym wyobrażeniom można powiedzieć, że dojrzałość jest własnością stopniowalną, nie zaś osiągniętym raz na zawsze stopniem potwierdzonym państwowym dokumentem. Owszem, trudno ją utracić. Ale można stać się bardziej dojrzałym. Cechę tę nadal wiążemy zatem ze stopniową kumulacją doświadczeń i przeżyć, które pozwalają na rozwój nie tylko społeczny, intelektualny czy emocjonalny, ale także moralny: związany ze świadomie obieraną odpowiedzialnością za innego lub innych. Jako politycy możemy brać odpowiedzialność za dobro współobywateli. Jako szefowie – za dobro współpracowników. Jako rodzice – za dobro własnych dzieci. Jako pracownicy społeczni i aktywiści – za pomoc osobom zagrożonym wykluczeniem lub marginalizacją, a jako ekolodzy – za poprawę stanu środowiska naturalnego. Zaangażowane wypełnianie tych ról – nie zawsze profesjonalizowanych do postaci zawodu – nadal wiążemy z dojrzałością” – pisze prof. Marta RAKOCZY.

Badaczka zwraca uwagę, że „jak twierdzą współcześni socjolodzy, czasy, w których dorosłość była synonimem pożądanej dojrzałości, dzieciństwo zaś i młodość mozolnym do niej aspirowaniem, mamy daleko za sobą. W społeczeństwie ryzyka, zwłaszcza w trakcie coraz gwałtowniejszych przemian technologicznych, ekonomicznych, geopolitycznych i społecznych – wymuszających coraz większą elastyczność w myśleniu o własnym życiorysie – wizja jednego pożądanego wzorca rozwoju osobowego wydaje się raczej przeszkodą niż podporą. Owszem, dzieciństwo kojarzone jest nadal z rozwojem, nauką i przygotowaniem do samodzielnego wykonywania pracy zawodowej. Dorosłość zaś – z możliwością zarobkowania, a więc tzw. życiową samodzielnością. W społeczeństwie, w którym kulturowymi wyobrażeniami na temat szczęścia i spełnionego życia rządzi wizja mniej lub bardziej wyrafinowanej konsumpcji – związanej nie tylko z posiadaniem określonych dóbr, ale przede wszystkim wolnego czasu oraz maksymalnej swobody, pozwalającej na realizację pasji niekoniecznie tożsamych ze spełnianiem zobowiązań społecznych – różnica między dorosłością a dzieciństwem ulega stopniowemu zatarciu”.

„Odrzuciliśmy etykę, która pozwalała niegdyś wybierać określone, kulturowo zakorzenione wzorce osobowe i czerpać z ich realizacji nie tylko osobistą satysfakcję, ale też społeczny szacunek. Fakt, że dojrzałość – tak fascynująca dla Kanta – przestała być dla nas atrakcyjną, nietrywialną kategorią, za pomocą której możemy myśleć o sobie nie tylko w kategoriach osobistych relacji lub zdanych egzaminów, ale społecznych zobowiązań, dzięki którym z dumą lub satysfakcją projektujemy własny życiorys, z pewnością wiele mówi o kulturze współczesnej. Być może warto tę kategorię przywrócić do życia? A przede wszystkim – zastanowić się, jakie nowe nadzieje na trudne czasy mogą się z nią wiązać” – pisze prof. Marta RAKOCZY.

Wzmacniające wspólnotę spory o polszczyznę

.W tekście „Wzmacniające wspólnotę spory o polszczyznę” prof. Marta RAKOCZY stawia tezę, zgodnie z którą „spory o sposoby użycia słów pokazują, że cały czas identyfikujemy język z dobrem wspólnym, które wymaga dyskusji, czujności i wspólnej troski”.

Badaczka podkreśla, że „gorączkowe spory o język polski i jego normy towarzyszyły początkom tworzenia się nowoczesnej tożsamości narodowej. Zarówno w Europie Zachodniej, jak i Środkowo-Wschodniej konsolidacji narodów towarzyszyło tworzenie względnie jednolitych standardów języka pisanego i mówionego. Był to proces trudny i złożony. Jak przypomina historyk Peter Burke, państwa wczesnonowożytnej Europy nie były językowo jednolite. W ramach jednego języka ‒ jak choćby niemieckiego czy włoskiego ‒ istniało wiele rozmaitych dialektów. Językiem narodowym stawał się z reguły dialekt związany terytorialnie z centrami władzy politycznej. A zatem z dużymi ośrodkami miejskimi, licznymi drukarniami oraz rozwiniętym piśmiennictwem. Oznaczało to, że wiele form języka mówionego – właściwych dla określonych środowisk społecznych i kulturowych – trafiało na margines tego, co uznawano za kanon języka pisanego. Formy te ulegały deprecjacji, a nieraz zapomnieniu”.

„Spory o polszczyznę nigdy nie były tylko sporami o leksykę, składnię czy ortografię. Współczesne powoływanie się na dominujący uzus językowy, także przez językoznawców, jako coś, co powinno w dalszej perspektywie czasowej rozstrzygnąć wszelkie kontrowersje wokół języka, może być mylące. Tworzenie uzusów nie dzieje się samoczynnie i automatycznie. Przeciwnie, powstają one przy aktywnym, intencjonalnym udziale środowisk opiniotwórczych oraz różnych grup interesu” – pisze prof. Marta RAKOCZY.

Jej zdaniem „jedno jest pewne: współczesne i dawne spory o przyimki i składnię mówią wiele o tym, czym jest dla nas polszczyzna. Dobitnie świadczą o tym, że jest ona traktowana nie tylko jako podstawa tożsamości zbiorowej, ale też świadectwo kondycji polskiego społeczeństwa”.

Jak dodaje, „ciekawe jednak jest to, że największe kontrowersje w przemianach języka budzą dziś te, za którymi stoi świadoma polityka językowa. Niepokój budzą zalecenia ekspertów, traktowane nieraz jako wyraz przemocy symbolicznej wobec tych, którzy się z nimi nie identyfikują. Mówi to dużo o współczesnym stosunku do środowisk akademickich. I o tym, że uniwersytet, niestety, przestał cieszyć się zaufaniem, które posiadał jeszcze na początku XX wieku. Zmiany, które dokonują się w sposób znacznie bardziej dyskretny, często nieintencjonalny, na skutek automatycznie przyjmowanych nowych praktyk językowych, nie budzą dużych emocji. Są zatem naturalizowane. Traktuje się je jako wynik niezależnych od nas, «naturalnych» przemian kulturowych. Tymczasem powinny one budzić większą czujność. A to dlatego, że są to zmiany, które dokonują się bez udziału szerszej społecznej debaty. Choć są dostrzegane i odnotowywane przez środowiska naukowe, rzadko budzą zbiorowe emocje”.

„Dobrze jest w języku czuć się jak w mieście, w którym czasem chcemy być z innymi, by cieszyć się sobą wzajemnie i dzielić te same formy ekspresji, a czasem chcemy zostać anonimowym, samotnym przechodniem przyglądającym się mu z refleksyjnym dystansem. Język, podobnie jak miasto lub miejscowość, w której się wychowaliśmy, powinien nas czasem zaskakiwać różnorodnością, zmuszać do redefiniowania ustalonych form myślenia i działania i zastanowienia się, kim jesteśmy my jako jego mieszkańcy” – twierdzi prof. Marta RAKOCZY. Podkreśla jednocześnie, że „w polszczyźnie, jak w każdym języku, zmieścimy się wszyscy. Ale też dobrze, jeśli jej przemianami kierują takie wartości, jak międzyludzka solidarność, także z obywatelami Ukrainy”.

WszystkoCoNajważniejsze/SN

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 listopada 2023