Sardynia zamierza sprowadzić kirgiskich pasterzy w związku z depopulacją wyspy

Sardynia

Sardyński oddział włoskiego związku rolników Coldiretti zawarł porozumienie z władzami Kirgistanu w sprawie sprowadzenia około 100 kirgiskich pasterzy na włoską wyspę w celu walki z jej wyludnieniem i podtrzymania tradycji pasterskich – poinformował w czwartek serwis Euronews. Jeśli program pilotażowy odniesie sukces Sardynia sprowadzi nawet kilka tysięcy Kirgizów.

Sardynia przyjmie kirgiskich pasterzy

.Sardynia przyjmie kirgiskich pasterzy, wraz z ich rodzinami, w 2024 roku. Ta śródziemnomorska wyspa znana jest z produkcji sera pecorino, w tym odmiany pecorino sardo, z mleka owczego. Według danych udostępnionych przez władze regionalne między 2019 a 2020 rokiem populacja wyspy spadła z 1 587 413 do 1 509 044. Zjawisko to najbardziej dotknęło obszary wiejskie Sardynii.

Depopulacja wyspy

.Wiele osób zaniepokoiła możliwość zaniknięcia typowych dla wyspy tradycji, w tym produkcji mleka, w miarę starzenia się lokalnych pasterzy i opuszczania jej przez młodzież. „Władze lokalne znalazły jednak rozwiązanie: import pasterzy z Kirgistanu” – zauważa Euronews. Według Coldiretti Kirgistan to kraj o podobnych tradycjach pasterskich do tych sardyńskich. Od wieków tamtejsza ludność zajmuje się hodowlą owiec.

Jak wielu Kirgizów władze Sardynii zamierzają sprowadzić?

.Kirgiscy pasterze będą goszczeni w małych ośrodkach wiejskich na Sardynii, gdzie początkowo przejdą praktykę zawodową, która później może się zamienić w długoterminowy kontrakt. Towarzyszyć im będą także osoby pomagające im zintegrować się z lokalną kulturą i społecznością. Ostatecznym celem, jeśli projekt pilotażowy zakończy się sukcesem, będzie sprowadzenie na Sardynię tysięcy kirgiskich pasterzy. 

Brak zastępowalności pokoleń w Europie

.Na temat coraz bardziej osłabiającego Europę problemu niskiego przyrostu naturalnego i braku zastępowalności pokoleń, na łamach „Wszystko Co Najważniejsze” pisze Jan ŚLIWA w tekście „Demografia, głupcy!„. Autor zwraca w nim uwagę na ogrom zagrożeń wiążących się z tzw. „polityką otwartych drzwi”.

„W 1885 r. Afryka miała tylko 100 milionów, m.in. w wyniku wywozu niewolników przez Arabów i Europejczyków przez stulecia. Europa (bez Rosji) miała wtedy 275 milionów – stosunek wynosił prawie 3:1 na korzyść Europy. Obecnie (2020) Afryka ma 1,3 miliarda, a w 2050 r. ma mieć 2,4 miliarda, 1/4 ludności świata”.

„To nie może nie mieć konsekwencji. Społeczeństwa afrykańskie są również bardzo młode, 40 proc. ludności ma poniżej 15 lat. To znaczy, że dominuje młodzież, w naturalny sposób aktywna seksualnie (stąd olbrzymia skala AIDS) i skłonna do ryzyka (dzieci żołnierze). To powoduje również, że połowa ludności nie ma praw wyborczych. Nawet na Zachodzie widzieliśmy rebelie młodzieży – liczebnej, lecz bez znaczenia w polityce: pokolenie dorosłych wysyła nas do Wietnamu, a my nie mamy nic do powiedzenia. W Afryce rządzą dorośli, również starzy dyktatorzy. To budzi niezadowolenie. Narusza też transmisję tradycji i kultury między pokoleniami. Kiedyś dzieci uczyły się, obserwując starszych i naśladując ich zachowanie, teraz żyją we własnym świecie. Taki przyrost uniemożliwia budowę odpowiedniej infrastruktury, państwo nie nadąża, przeżycie ułatwia korupcja. Kto może, wysyła dzieci do szkół za granicę, kilkadziesiąt procent chce emigrować. Emigrują nie tylko do Europy, również do lepiej prosperujących krajów afrykańskich i do lokalnych metropolii. Lagos, stolica Nigerii, w 1965 r. miało 350 tysięcy mieszkańców, a w 2012 r. – 21 milionów. Oczywiście większość to slumsy, ale chęć wyrwania się jest silniejsza. Podobnie wygląda z emigracją do Europy”.

.„Nieliczni mają możliwość wyjazdu w formie cywilizowanej. Posiadają wykształcenie, które pozwala na pracę, a dzięki zasobom mogą kursować między oboma światami. Na dole są ci, którzy tylko w telewizji widzą świat białego człowieka i o nim marzą. Kto przekracza pewien próg zamożności, może myśleć o ucieczce. Finanse są ważne, bo transfer kosztuje 2000–3000 dolarów, czyli roczny dochód. Chęć wyrwania się jest potężna, lecz przeprawa nie jest łatwa. A z drugiej strony otwarte granice nie są rozwiązaniem, trzeba widzieć fakty. Sam kiedyś napisałem (i zostałem zrugany za cynizm), że otwarcie granic przez Angelę Merkel było zachętą do ładowania się na chybotliwe łódki i ryzykowania życia na morzu. Co ciekawe, gdy w 2017 ruch się zmniejszył, a łodzie ratunkowe podpływały aż pod wody terytorialne Libii, proporcjonalna liczba zaginionych wzrosła pięciokrotnie. Popyt rodzi podaż – przemytnicy ładowali na 9-metrowe pontony do 130 osób, wielokrotnie więcej niż dopuszczalnie. Na „nawigatora”, który miał nawiązać kontakt z ratownikami, wyznaczano jednego z pasażerów (za zniżkę w cenie). Do tego, by silnik wartości 8000 euro nie przepadł, przemytnicy podpływali drugą łódką i go zabierali, pozostawiając pasażerów w dryfującym pontonie. Sama droga przez Libię wiąże się z brutalnym wykorzystywaniem przez przemytników, a droga przez Niger i Algierię jest ponoć jeszcze gorsza, lecz tam się żaden dziennikarz nie zapuszcza. Promocja takiej migracji ma z humanitaryzmem niewiele wspólnego” – pisze Jan ŚLIWA.

PAP/WszystkoCoNajważniejsze/MJ

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 21 września 2023