Seniorzy i młodzi rodzice to najbardziej zmotywowane grupy wyborców

Seniorzy i młodzi rodzice mają stosunkowo większą motywację, by głosować w wyborach samorządowych: potrzebują placów zabaw, żłobków i przedszkoli czy dostępności lekarzy i przychodni. Kwestie światopoglądowe nie będą teraz odgrywały większej roli – powiedział socjolog dr Michał Kotnarowski.
Czy seniorzy tłumnie zagłosują w wyborach do samorządów?
.Badający zachowania wyborcze Polaków socjologowie zauważają rosnące zainteresowanie polityką. W latach 2010-2014 frekwencja w wyborach samorządowych zbliżała się do frekwencji z wyborów parlamentarnych. Od dawna naukowcy jednak wiedzą, że sprawdza się zasada „głosowania na zwycięzców” – która oznacza, że ludzie chętnie biorą udział w wyborach, jeśli „ich partia” jest silna i np. wygrała ostatnie wybory. Jeśli natomiast partia, na którą głosowali ostatnio, przegrała, ulegają demobilizacji i zostają w domu w dniu kolejnych wyborów.
Nie zmienia to faktu, że w zależności od rodzaju wyborów seniorzy i młodzi ludzie kierują się innymi interesami. W wyborach krajowych – centralnych większą rolę odgrywają kwestie światopoglądowe. W wyborach lokalnych – samorządowych bardziej zmobilizowani są ci, którzy czują, że coś musi się zmienić w ich otoczeniu, by lepiej się im żyło. „Seniorzy i młodzi rodzice mają interes, żeby zagłosować w wyborach samorządowych. To oni potrzebują dobrej infrastruktury, by móc powiedzieć, że poziom ich życia jest dobry. Zależy im na placach zabaw, żłobkach i przedszkolach. Seniorzy skupiają się też na lokalnej polityce senioralnej, dostępności lekarzy i przychodni. Młodsi wyborcy, którzy tak tłumnie poszli do wyborów parlamentarnych jesienią, mogą natomiast stracić zapał, bo kwestie światopoglądowe, które budziły największe emocje, teraz nie będą odgrywały roli” – powiedział dr Michał Kotnarowski, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.
Czynników, które wpływają na decyzję o pójściu na wybory, jest dużo. Nie bez znaczenia jest struktura demograficzna i migracje.
„Podejrzewam, że w dużych miastach to kobiety chętniej pójdą zagłosować, bo to one chętniej migrują z mniejszych miejscowości i ich poczucie sprawstwa może być większe. Natomiast w mniejszych miejscowościach więcej głosów oddadzą mężczyźni, bo jest ich tam po prostu więcej. Ich wybory będą też bardziej konserwatywne w stosunku do wyborów kobiet” – prognozuje socjolog.
Naukowiec zauważa też, że partie polityczne nauczyły się budować silne struktury w regionach, co sprawia, że działalność polityczna jest bardziej widoczna. Politycy też bardziej się starają, bo mają więcej bezpośredniego kontaktu z głosującymi.
Michał Kotnarowski, wraz z Wojciechem Gagatkiem, politologiem z Uniwersytetu Warszawskiego, badał „wierność” i „zdradę” partii raz wybranej przez głosujących, w zależności od rodzaju wyborów, w których brali udział. Badania odbyły się w 2014-2018 r. i będą powtarzane przy najbliższych wyborach samorządowych.
„Badaliśmy zachowania wyborcze w wyborach do sejmików wojewódzkich, bo to jest coś pomiędzy strefą bardzo lokalną a strefą centralnej polityki. Testowaliśmy, czy wyborcy uczestniczący w wyborach do sejmików kierują się takimi samymi zasadami jak w wyborach parlamentarnych. Czy są wierni jednej partii, czy jednak istnieją jakieś mechanizmy oddolne, czyli że w wyborach do sejmików wojewódzkich liczą się inne kryteria i jesteśmy w stanie 'zdradzić’ partię, na którą głosowaliśmy w wyborach centralnych. Bo np. lokalnych kandydatów znamy z sąsiedztwa” – tłumaczy Kotnarowski.
Wyniki okazały się niejednoznaczne. Obie postawy były zauważalne.
„Część wyborców kieruje się polityką centralną, głosując na poziomie wojewódzkim, a dla części wyborców zdecydowanie ważniejsza jest 'lokalność’ więc szyld partyjny traci na znaczeniu, jeśli się zna kandydata osobiście lub wie o nim po prostu więcej” – wyjaśnił socjolog.
Zaznaczył jednak, że różnie to wygląda na mapie kraju. Jego zdaniem wynika to z tego, że w niektórych miejscach politycy lokalni są bardziej widoczni. Sporo też zależy od zaangażowania polityka, który uważnie śledzi, czego brakuje mieszkańcom, i stara się spełnić ich oczekiwania.
Wyborcy lepiej orientują się w polityce lokalnej
.Z kolei wraz z grupą badaczy pod kierunkiem prof. Mikołaja Cześnika z Uniwersytetu SWPS Kotnarowski badał myślenie o demokracji – jakie kryteria są dla ludzi ważne w odniesieniu do polityki centralnej, a jakie w odniesieniu do polityki lokalnej.
„I tu pojawił się ciekawy wniosek. Okazuje się, że ludzie, mówiąc o polityce centralnej – czyli 'z poziomu Warszawy’ – używali bardzo uproszczonego sposobu myślenia. Nie zauważali mechanizmów, niuansów i kontekstów związanych z decyzjami podejmowanymi przez polityków. Mówili ogólnie 'rządzący’, ale nie potrafili powiedzieć, kim są 'rządzący’, albo kim są 'Niemcy’ lub UE, którzy 'nam coś narzucają'” – relacjonował Kotnarowski.
„Te same osoby, gdy je pytaliśmy o politykę na poziomie lokalnym, ujawniały bardzo złożony obraz polityki i świata. Wiedziały, że lokalni politycy są jednak uwikłani w różne sieci zależności. Że to nie jest takie proste, że są 'rządzący’ oraz 'opozycja’, bo rządzący dzielą się przecież na wójta i na radę. W jednej miejscowości są ci, co 'trzymają z wójtem’, ale czasami są też przeciwko niemu” – tłumaczył socjolog.
„To było niesamowite, że ci sami badani, mówiąc o polityce jednego poziomu, postrzegają ją w sposób bardzo uproszczony, a mówiąc o polityce lokalnej, używają wyrafinowanego obrazu świata. Czyli nie jest tak, że myślenie kogoś, kto nie zagłębia się w mechanizmy polityki centralnej, jest z definicji ograniczone. Ale zauważalne jest to, że dotyczy to sfery lokalnej, która ma większe przełożenie na codzienne życie” – wyjaśnił Kotnarowski.
Zaznaczył, że nie chodzi o błąd w sferze komunikacji u polityków szczebla centralnego.
„Tu chodzi raczej o brak poczucia sprawstwa. Ludzie myślą, że na poziomie centralnym dużo mniej od nich zależy. Chyba, że pojawi się jakiś konkretny temat, który bardzo ich dotknie, np. aborcja. Mobilizację nakręca wtedy wściekłość, bo to, co jest normą w innych krajach, w Polsce jest zakazane. Czyli część tej wściekłości jest godnościowa i przez to jest też bardzo mobilizująca” – mówił socjolog.
Czy należy oczekiwać, że w wyborach samorządowych frekwencja będzie podobna do odnotowanej podczas wyborów parlamentarnych? Kotnarowski twierdzi, że nie będzie aż tak duża, choć „partia rządząca ciągle jest w okresie miodowego miesiąca i te wybory nie powinny pokazać spadku poparcia dla niej”. Nie wiadomo jednak, jak się zachowa grupa, która była bardzo zmobilizowana w wyborach jesienią 2023 r. i czuła sens stania w długich kolejkach do późnych godzin nocnych.
Zdaniem naukowca prognozowanie wyników wyborów samorządowych jest bardzo trudne, bo z definicji jest to wynik bardzo rozdrobniony.
Historia współczesnych mechanizmów demokracji
.O tym, jak powstawały pierwsze sondaże debaty i innye elementy demokratycznych wyborów pisze na łamach Wszystko co Najważniejsze Eryk Mistewicz, prezes Instytutu Nowych Mediów, wydawcy „Wszystko co Najważniejsze”.
„Kiedy to się zaczęło? Czy wtedy, gdy na scenę prawyborów we Wrześni w 1995 r. wskoczył w rytm „Ole Olek” tryskający energią, opalenizną, witalnością Aleksander Kwaśniewski? A może wtedy, gdy Jacques Chirac zrezygnował z opierania się swemu doradcy i paroma gestami – w tym gestem siły, zaciśniętej pięści, i perfekcyjnym opanowaniem wzroku przed kamerą – świadomie zaczął budować swą charyzmę” – zastanawia się autor artykułu.
A może było to wtedy, gdy w wyborach we Francji w 1988 r. (zanim jeszcze nie wprowadzono zakazu reklamy) w kampanii prezydenckiej przekroczono magiczną granicę wydatków na reklamę w polityce: 500 mln franków? Ostatnia kampania prezydencka w USA pochłonęła na reklamę dziesięć miliardów dolarów. I nie widać granicy.
„A może zaczęło się to jeszcze wcześniej, gdy 10 maja 1974 r. kandydat do Pałacu Elizejskiego Valery Giscard d’Estaing wygrał pojedynek z Francoisem Mitterandem decydującym starciem w niedocenianej dotąd telewizji? Obejrzało ich sobie dokładnie 25 milionów Francuzów. I na podstawie nie tylko tego co, ale i jak mówili – zadecydowali na kogo oddać swój głos” – przypomina ekspert.
W co więcej, wcześniej w po raz pierwszy powołano w ekipie Giscarda wydzieloną komórkę do analizowania wyników sondaży dotyczących wizerunku (nie tylko poparcia). I podporządkowano im przekaz. Po raz pierwszy też w kampanii użyto wówczas życia prywatnego: aby zmodyfikować wizerunek technokraty przypisany w ocenie Francuzów Valeremu Giscard d’Estaing pokazywano go a to grającego na akordeonie, a to na plakatach z najmłodszą córką Jacinthe – bez politycznego hasła, tylko z nazwiskiem. Nazwisko i wygląd okazał się ważniejszy od sloganu. I zapewniły wygraną.
„Czy wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej, w „epoce przedtelewizyjnej”, gdy w 1948 roku Harry Truman przejechał Stany wzdłuż i wszerz, podczas 356 meetingów uścisnął 500 000 rąk i spotkał się z 15, może z 20 milionami ludzi” – pisze Eryk Mistewicz.
Albo jeszcze wcześniej, gdy średniowieczni władcy rozpowszechniali sprawnie – legendami, czasami propagandowymi egzekucjami – swą siłę wobec potencjalnych a mogących zaatakować ich wrogów.
Albo wręcz powinniśmy się cofnąć do Homera, gdy na rzymskim Forum rezerwowano miejsce dla „rostrani” – zawodowców, których celem było kolportowanie niesamowitych historii zgodnie z wytycznymi zleceniodawców?
„Kiedy demokracja zaczęła wytracać swe siły obronne? Od kiedy wygranie wyborów jest proste: telefon do Pana X., zabezpieczenie finansów, i już można w przewidywalnej perspektywie wejść na szczyt? Szczyt dowolnie zresztą wybrany – burmistrza, szefa partii, prezydenta kraju – o ile aktualnie nie zasiedlony przez podopiecznego Pana Y., świadczącego usługi konkurencyjne do Pana X. A jeśli tak jest i możliwości ruchu brak, zawsze można doprowadzić do wojny. Czasami można ją wygrać. Tak jest od wieków, od Sztuki wojny Sun Tzu. Teraz tylko dochodzi potężny oręż: wizerunek wojownika. Czyżby więc tylko jedna jedyna różnica to mediatyzacja areny walki gladiatorów” – zastanawia się autor.