Stanisław Wojciechowski – polityk, prezydent RP, mąż stanu

70 lat temu, 9 kwietnia 1953 r., zmarł Stanisław Wojciechowski, współzałożyciel PPS, działacz spółdzielczy. W 1922 r. wybrany przez Zgromadzenie Narodowe na prezydenta RP; w 1926 r. w czasie zamachu majowego zrzekł się sprawowanej funkcji, chcąc zapobiec wojnie domowej.

15 marca 1869 r. urodził się Stanisław Wojciechowski, współzałożyciel PPS, prezydent RP w latach 1922-1926. „Z Piłsudskim łączyła go wizja Polski, ale w momencie dokonanego przez niego zamachu sprzeciwił się mu i wybrał rację stanu. Scenę z mostu Poniatowskiego, gdy to zrobił powinni mieć przed oczami politycy w każdej epoce” – ocenia prof. Tomasz Nałęcz, znawca dziejów II Rzeczpospolitej.

Stanisław Wojciechowski – strażnik konstytucji

.Stanisław Wojciechowski urodził 15 marca 1869 roku w Kaliszu. Wcześnie musiał się usamodzielnić, bo stracił ojca, gdy miał zaledwie 12 lat. Decydująca dla dalszych losów Wojciechowskiego miała się okazać znajomość z Piłsudskim. Obaj, jak przypomina prof. Tomasz Nałęcz, przez dekadę – do 1905 roku kierowali Polską Partią Socjalistyczną. Potem, przymuszony w pewnym stopniu trudną sytuacją materialną, Wojciechowski zawiesił działalność polityczną, ale gdy Polska odzyskała niepodległość, Piłsudski przypomniał sobie o dawnym towarzyszu partyjnym.

Wojciechowski został ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Ignacego Jana Paderewskiego i praktycznie kierował pracami gabinetu, bo premier większość czasu spędził za granicą (z powodu toczących się właśnie negocjacji w Paryżu).

W 1922 roku został kandydatem na prezydenta, ale nie wystawiła go Polska Partia Socjalistyczna, z którą nie utrzymywał już wtedy stosunków, ale „PSL – Piast” Wincentego Witosa. Głosami lewicy i mniejszości narodowych na prezydenta został jednak ostatecznie wybrany Gabriel Narutowicz. Wojciechowski na swoją elekcję musiał poczekać – doszło do niej po tym, gdy Narutowicz został zamordowany w Sali „Zachęty” przez Eligiusza Niewiadomskiego. W trakcie trzyipółletniej kadencji, przerwanej zamacham majowym, dał się poznać jako strażnik konstytucji.

Stanisław Wojciechowski i Józef Piłsudski

.„Stoję na straży honoru wojska polskiego” – takim zdaniem wypowiedzianym do Józefa Piłsudskiego przeszedł do historii Stanisław Wojciechowski. Obaj spotkali się po południu 12 maja 1926 roku na moście Poniatowskiego w Warszawie. Za Piłsudskim stały wierne jemu, a zbuntowane przeciwko rządowi oddziały.

Stanisław Wojciechowski był prezydentem RP. Nie dysponował dużym zakresem władzy, gdyż w myśl konstytucji marcowej kluczowe dla państwa decyzje podejmował Sejm i rząd. W obliczu zamachu stanu uznał jednak, że nie wolno mu pozostać bezczynnym.

„Reprezentuję tutaj Polskę, żądam dochodzenia swych pretensji na drodze legalnej, kategorycznej odpowiedzi na odezwę rządu” – rzucił w stronę Józefa Piłsudskiego, na co ten (tak to prezydent Wojciechowski zrelacjonował w swoich wspomnieniach) odpowiedział krótko: „Dla mnie droga legalna zamknięta”.

W ciągu kilkudziesięciu następnych godzin doszło do starć zbrojnych między oddziałami wiernymi rządowi a tymi, które poprowadził Piłsudski. Skończyły się ofiarami po obu stronach i zwycięstwem Marszałka. Stanisław Wojciechowski – jak przypomina prof. Tomasz Nałęcz, mógł nawet w tej sytuacji – czyli po wygranej Piłsudskiego – zachować stanowisko prezydenta. Uznał jednak, że nie wolno mu tego zrobić, bo by w ten sposób legitymizował dokonany przez przywódcę sanacji zamach.

„Z Piłsudskim łączyła go wizja Polski, ale w momencie dokonanego przez niego zamachu sprzeciwił się mu i wybrał rację stanu. Scenę z mostu Poniatowskiego, gdy to zrobił powinni mieć przed oczami politycy w każdej epoce” – ocenia prof. Tomasz Nałęcz.

Zaraz po zamachu wycofał się z polityki. Nie atakował rządów sanacji, ale też ich nie wspierał.

Poglądy Stanisława Wojciechowskiego

.Nie był bezkrytyczny wobec systemu przedmajowego, który sanacja pogardliwie nazywała sejmokracją. Wojciechowski podobnie jak Piłsudski był nastawiony bardzo krytycznie do prawicy, szczególnie do endecji, ale w odróżnieniu od niego respektował wyrażoną w wolnych wyborach decyzję społeczeństwa. Uważał, że wady tego systemu utorowały Piłsudskiemu drogę do władzy: wielu ludzi było tak zniechęconych do demokracji, że gotowi byli się zgodzić na rządy niedemokratyczne, jeśli miałyby prowadzić do uzdrowienia kraju. A to właśnie – sanację – obiecywał Piłsudski i jego obóz.

Wojciechowski komentował: „Wszyscy, nie wyłączając Piłsudskiego, okazaliśmy się za mali i nieprzygotowani dla sprostania wielkim zadaniom ugruntowania w Polsce konstytucji narodowej i silnego rządu. Kraju. Marcowa konstytucja nie jest tworem polskiego ducha i doświadczenia, lecz naśladownictwem francuskiej konstytucji z ograniczeniem roli prezydenta do reprezentowania państwa i mianowania ministrów. Silny rząd nie może powstać, gdy głowa państwa jest pozbawiona najważniejszych atrybucji i wybiera ją nie naród, lecz zgromadzenie partii. Pustym frazesem bowiem jest art. 20 konstytucji głoszący, że posłowie są przedstawicielami całego na rodu i nie są krępowani żadnymi instrukcjami wyborców. W rzeczywistości przychodzą oni do Sejmu i Senatu jako mandatariusze partii, bo ordynacja wyborcza wprowadziła przymus uzależnienia od partii i ulegania ich dyrektywom. Wadą naszego życia politycznego było i jest, że mamy za wiele partii powstałych dla spraw podrzędnych i za mało w nich patriotów zdolnych doprowadzić do zjednoczenia przy urządzaniu własnego państwa. Dlatego z rozpraw partyjnych w Sejmie wyszła konstytucja fatalna i spór o nią trwa nadal” – pisał we wspomnieniach.

We wrześniu 1939 roku, gdy z Polski uciekł rząd i prezydent Ignacy Mościcki, Stanisław Wojciechowski pozostał w Warszawie. I to też w symboliczny sposób, zdaniem prof. Tomasza Nałęcza, oddaje różnicę pomiędzy Wojciechowskim a jego następcą.

Zamach majowy Piłsudskiego i droga ku podmiotowej polityce zagranicznej

.„Zamach majowy w 1926 r. i przejęcie władzy przez Józefa Piłsudskiego oznaczał ważny zwrot w polityce zagranicznej Polski. Odrzucił bierne podążanie za trendami wyznaczanymi przez Zachód i odbudował relacje z ZSRR oraz Niemcami” – pisze we „Wszystko co Najważniejsze” historyk Krzysztof RAK, ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych.

Jak podkreśla, „Polska w połowie lat 20. XX wieku znajdowała się w niezwykle trudnej sytuacji geostrategicznej, co w znaczący sposób ograniczało jej możliwość manewru na międzynarodowej szachownicy. Otoczona była przez dwa mocarstwa rewizjonistyczne, Niemcy i Związek Sowiecki, które niespecjalnie ukrywały, że w przyszłości szykują jej czwarty rozbiór. Swoje bezpieczeństwo musiała oprzeć na mocarstwach zachodnich, które były twórcami i gwarantami powstałego w 1919 roku porządku wersalskiego”.

„Polityka satelickiego uzależnienia się od Paryża i w pewnej mierze od Londynu szybko przyniosła jednak bardzo poważną porażkę. Zawarte pod koniec 1925 roku traktaty lokarneńskie osłabiały Polskę. Były bowiem pierwszym, i to niezwykle istotnym krokiem na drodze porozumienia Niemiec z mocarstwami zachodnimi. Oczywiste również było, kto miał za to porozumienie zapłacić. Berlin w zamian za zagwarantowanie swojej zachodniej granicy miał stopniowo uzyskać suwerenność nad całym swoim terytorium (Nadrenia), a także daleką, acz realną perspektywę rewizji swojej granicy wschodniej. Polityczny sens tej transakcji dla wszystkich stron był jasny. Niemcy będą mogły odbudowywać mocarstwową potęgę pod warunkiem, że zostawią kraje Europy Zachodniej w spokoju. Gdy jednak osiągną stosowny potencjał, to w sposób pokojowy i w uzgodnieniu z Francją i Wielką Brytanią będą mogły realizować swoje interesy (ekspansję) na wschodzie. A to oznaczało, że dostaną zgodę na odzyskanie Pomorza Gdańskiego i części Górnego Śląska” – pisze Krzysztof RAK.

Zaznacza, że „Locarno oznaczało de facto rezygnację przez Francję z roli kontynentalnego hegemona i utrwalenie się zasad koncertu mocarstw w polityce europejskiej. Niemcy powracały na arenę międzynarodową jako mocarstwo, co prawda jeszcze nierównoprawne, ale jednak. W ten sposób pozycja Polski relatywnie pogorszyła się względem Niemiec, bo pozostała ona tym, czym była, czyli średniej wielkości krajem wschodnioeuropejskim. A zatem nie ulega wątpliwości, że Warszawa traciła w stosunku do Berlina chociażby dlatego, że nie przewidziano dla niej podmiotowej roli w europejskim koncercie mocarstw”.

„Piłsudski po dojściu do władzy wskutek zamachu majowego w 1926 roku odrzucił kurs Skrzyńskiego, który sprowadzał się do „płynięcia z prądem”, czyli biernego podążania za mocarstwami zachodnimi. Doskonale zdawał sobie bowiem sprawę, że dla Francji i Wielkiej Brytanii Rzesza Niemiecka i Związek Sowiecki były przede wszystkim partnerami i konkurentami w europejskim koncercie mocarstw, a dla Polski – śmiertelnym zagrożeniem. Rzeczpospolita jako kraj słaby nie była pełnoprawnym partnerem mocarstw i z tego powodu wiązała się z Francją i z Wielką Brytanią w pozycji satelickiej. Jednakże mocarstwa zachodnie nie spieszyły się ze wsparciem Warszawy w momencie, gdy dochodziło do konfliktu interesów pomiędzy nią a jej dwoma potencjalnymi wrogami, a mianowicie Berlinem i Moskwą. A to oznaczało, że Polska obok współpracy z Francją i Wielką Brytanią potrzebowała poprawy relacji z Niemcami i ZSRR” – przypomina historyk.

Kwestię prowadzenia przez Piłsudskiego polityki zagranicznej II RP, Krzysztof RAK szerzej opisuje w tekście „Zamach majowy Piłsudskiego i droga ku podmiotowej polityce zagranicznej”:

PAP/Józef Krzyk/WszystkoCoNajważniejsze/SN

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 marca 2024