Summer Jazz Festival w Krakowie [Program]

W ramach Summer Jazz Festival Kraków 2025 od 30 czerwca do 7 września odbędzie się 90 koncertów. Gwiazdami tegorocznej edycji będą: Marcus Miller, Adam Makowicz i Leszek Możdżer, kwartet Johna Scofielda, Kurt Elling & Yellowjackets oraz Nigel Kennedy.

Na Rynku Głównym rozbrzmiewa jazz w wykonaniu zespołów jazzu tradycyjnego

.Według organizatora Summer Jazz Festival Kraków to największy tego typu festiwal w Polsce, na którym regularnie występują wszystkie najjaśniejsze gwiazdy polskiego jazzu oraz światowa czołówka tego gatunku muzyki.

Festiwal inauguruje, 29 czerwca, huczne wydarzenie plenerowe – Niedziela Nowoorleańska. To wielkie święto jazzu tradycyjnego, na którym zbiera się radosna i spontaniczna publiczność, bawiąca się przy żywiołowych dźwiękach rodem z Nowego Orleanu. Już od południa w ogródkach klubów i kawiarni na Rynku Głównym rozbrzmiewa jazz w wykonaniu zespołów jazzu tradycyjnego.

O 17:00 spod Ratusza ruszy roztańczona Parada Nowoorleańska, która skieruje się w stronę Placu Szczepańskiego. W pochodzie będą uczestniczyć muzycy, tancerze oraz kilka tysięcy fanów jazzu tradycyjnego. Imprezę uwieńczy koncert na scenie na Placu Szczepańskim.

Summer Jazz Festival Kraków powstał w 1996

.Koncerty w ramach Summer Jazz Festival Kraków odbywają się w klubach. Rdzeniem festiwalu są sąsiadujące Piwnica pod Baranami i Harris Piano Jazz Bar. Regularne koncerty organizują także Globus Music Club w Podgórzu, Filharmonia, Opera Krakowska, Auditorium Maximum, Radio Kraków, Centrum Manggha, Centrum Kijów oraz inne krakowskie kluby jazzowe.

Organizatorzy przekonują, że każdy sympatyk jazzu choć raz w życiu powinien być uczestnikiem największego polskiego festiwalu jazzowego, jakim jest Summer Jazz Festival.

Festiwal powstał w 1996 roku pod nazwą Letni Festiwal Jazzowy w Piwnicy pod Baranami, kiedy to kabaret Piwnica pod Baranami obchodził swoje 40. urodziny. Od początku w Piwnicy obok kabaretu rozkwitała również muzyka jazzowa. W lipcu 1996 roku twórca i dyrektor festiwalu Witold Wnuk – zainspirowany przez legendarnego lidera i guru kabaretu Piotra Skrzyneckiego, zaprezentował pierwszy miesięczny festiwal jazzowy – cykl codziennych koncertów w Piwnicy.

Od początku XXI wieku wręczana jest corocznie nagroda festiwalowa „Jazzowy Baranek”, której laureatami są legendarni polscy jazzmani związani z Krakowem. Co kilka lat powstają w ramach festiwalu nowe cykle koncertowe jak Solo Piano Week, Scena Młodych czy Kraków Spiritual Music Days.

Jazz, labor versus opus

.Jeżeli ktoś zapyta jazzmana o jego pracę może spodziewać się najpierw uśmiechu, potem zastanowienia pomieszanego z zakłopotaniem, a dopiero potem mniej, lub bardziej zręcznej odpowiedzi. Sami zainteresowani często mawiają, że pieniądze dostają za dojazdy i noszenie instrumentów, a muzykowanie jest czystą frajdą, wręcz nagrodą – pisze Piotr BARON.

Jeżeli ktoś zapyta jazzmana o jego pracę może spodziewać się najpierw uśmiechu, potem zastanowienia pomieszanego z zakłopotaniem, a dopiero potem mniej, lub bardziej zręcznej odpowiedzi. Sami zainteresowani często mawiają, że pieniądze dostają za dojazdy i noszenie instrumentów, a muzykowanie jest czystą frajdą, wręcz nagrodą – pisze Piotr BARON.

W rzeczy samej. Pamiętam, że kiedy dostałem pierwsze pieniądze za jazz czułem się trochę jak złodziej, oszust, w każdym razie ktoś nieuczciwy, kto dostał zapłatę za nic. Jakież było moje zdziwienie, gdy mądrzejsi ode mnie tłumaczyli mi, że te pieniądze uczciwie mi się należały, że to całe moje trąbienie to też praca, na dodatek twórcza. Uważałem, że jeżeli coś sprawia przyjemność, nie może być pracą. Tak kształtował nas etos Pawki Korczagina i jemu podobnych, etos potu, wydzierania węgla ziemi i plonu kamieniom. Po latach okazało się, że praca może sprawiać przyjemność. że wyżej wspomniane wydzieranie węgla i plonu także może być przyjemne i (sic!) twórcze. że z kolei zmaganie się z niesforną frazą, rytmem, nutą, też może być uciążliwe i męczące.

Mój teść, tokarz, kiedy po raz któryś nagabywałem go, aby przeszedł na emeryturę faktycznie, a nie formalnie, odpowiedział mi: „…wydaje mi się Piotruś, że człowiek jest prawdopodobnie stworzony do pracy” i uśmiechnął się pewien tego co mówi. Wtedy pozbawiony jakiegokolwiek argumentu zacząłem przypominać sobie, że jazzmani, którym dane było dożyć wieku nazywanego w pewnych kręgach emerytalnym grali dalej, do końca, dopóki byli w stanie. Nie zawsze aktywność ta była generowana potrzebą finansową, nie było innego planu, pomysłu na życie, mało tego, nikt tego innego planu, ani pomysłu nie szukał.

Jazzman będący zjawiskiem bardzo niejednolitym i trudnym społecznie do rozgryzienia nie może oddzielić swojej pracy od reszty własnego bytu i jego istoty. W naturze rzeczy granie jazzu świadczy definitywnie o byciu jazzmanem i vice versa. Zatem praca jazzmana to nierozłączna z bytem funkcja życiowa. I tu wracamy do punktu wyjścia: to nie praca. To jedyna możliwość zaistnienia społecznego, zaistnienia niechcianego, nie-niezbędnego, zaistnienia, o które sam zainteresowany musi walczyć. Nie ma w tej chwili instytucji kultury, które z rozdzielnika i nakazu mają organizować życie jazzowe. Muzyk grający jazz jest zmuszony przez rzeczywistość do załatwiania sobie koncertów (na ogół z marnym skutkiem), do bycia kierowcą, akustykiem, niekiedy własnym ochroniarzem. Policzyliśmy kiedyś z kolegami, że w latach tłustych (chodzi o ilość koncertów) robiliśmy naszymi prywatnymi autami ok. 60.000 km rocznie. Tyle samo, co zawodowy kierowca, który po przyjeździe na miejsce kończy pracę i otwiera piwo. My otwieramy futerały i tę pracę dopiero zaczynamy.

Ktoś może odebrać ten wywód jako skargę. Nic podobnego, to konstatacja faktu, faktu doświadczonego (czyt.: przeżytego), faktu wybranego aktem woli. Bo bycie jazzmanem wymaga woli i miłości. Gdy patrzę na moich studentów walczących o klucz do ćwiczeniówki, gdy widzę tworzące się subkultury entuzjastów jazzu, gdy czuję z nimi większą jedność, niż z moimi rówieśnikami nie-jazzmanami wtedy przeczuwam głęboki sens tego wyboru. Pozornie oczywiste, ale trudne do zdefiniowania związki między jednostkami podobnie niezrozumianymi przez otoczenie, ale rozumiejącymi idiom[4] be-bopu[5] to dowód na wielkie uczucia, emocje generujące powstawanie nowych układów odniesienia towarzyszących zajmowaniu się jazzem.

Jeżeli praca ma generować przychód, to jazz nie jest pracą, zaledwie nią bywa.

Jeżeli ma mierzalnie podnosić PKB[6] – wtedy zdecydowanie nią nie jest. Natomiast jeżeli praca to aktywność generująca wzrost dobra i jeżeli zadowolenie słuchaczy ze słuchania wykonawców jest takim dobrem, wtedy bez wątpienia jazz jest pracą, i to jedną z najrzetelniej wykonywanych. Tu powstaje pytanie, komu to potrzebne. Pozwolę sobie odpowiedzieć na nie odpowiedzią, jakiej udzieliłem wykładem, na pytanie zadane na Sympozjum Wydziału Filozofii Uniwersytetu śląskiego:[7] …Już medyk, fizjolog, nawet antropolog odpowie, że nie jest. Nie zaprzeczy wszakże, że jest potrzebna, ale o tym później. Natomiast już antropolog kultury, filozof, socjolog, czy wreszcie każdy człowiek na muzykę wrażliwy ma prawo uważać, że jest ona do życia niezbędna. Ja wolę określenie potrzebna, ponieważ jest ono prawdziwe w każdym aspekcie, jeżeli uwzględniamy poziom i stopień tej potrzebności i uzależnimy to od kontekstu tejże.

Zacznę od własnego podwórka. Otóż nie wyobrażam sobie muzyka, w moim przypadku – jazzmana, który nie byłby przede wszystkim fanem, entuzjastą, wielbicielem, miłośnikiem, czy też amatorem[8] dziedziny w jakiej zawiera się jego dzieło. Każdy ze znanych mi czynnych zawodowo muzyków najpierw muzyką się zachwycił, a dopiero potem podjął brzemienną w skutki życiową decyzję wyboru drogi. Każdy muzyk najpierw chciał czuć nieustannie ten dreszcz, to szczęście towarzyszące słuchaniu niekiedy zaledwie jednego, ukochanego utworu czy fragmentu dzieła, by potem znowu poczuć ten sam dreszcz w trakcie grania; każdy chciał być taki, jak ten, kto spowodował tę eksplozję uczuć w trakcie słuchania, każdy chciał zostać swoim mistrzem…

Muzyka jest sztuką abstrakcyjną, to znaczy nie naśladuje i nie odtwarza rzeczywistości. Muzyka operuje oddziaływaniem wrażeniowym. Np. tonacje minorowe uważane są za smutne, a majorowe za wesołe, chociaż konia z rzędem temu, kto dokona analizy akustycznej interwału tercji małej i wielkiej (bo na tym polega różnica) i odniesie to do psychologii. Rytmy żwawe powodują wzniesienie nastroju, a spokojne jego wyciszenie. Muzyka ponadto może wpisywać się w pasmo zdarzeń zawartych w pamięci, co stanowi poza ciałem i duszą czynnik najbardziej determinujący autoidentyfikację. Pamiętamy przecież te “nasze” piosenki, fragmenty większych dzieł, które towarzyszyły ważnym wydarzeniom, tak dobrym, jak i złym. Niektóre ze wspomnianych urastają do rangi prywatnych hymnów. Płyty z nagraną muzyką kupujemy najczęściej dla jednego, ważnego dla nas utworu, później dopiero poznając resztę i zaprzyjaźniając się z nią, wszakże niejako na drugim planie fascynacji.

Muzyki można słuchać symultanicznie z wykonywaniem niemal wszystkich czynności życiowych (tu wielka wyższość medium radia nad medium telewizji). Dowodem niechże będzie konstruowanie kolejnych, niekiedy audiofilskich instalacji hi-fi do sypialni, łazienek, wind, wielka kariera wszelkiego autoramentu odtwarzaczy mp3, zestawy samochodowe, ba, nawet motocyklowe – np. HD Electra Glide[9] lub Honda Goldwing[10]! Motocykliści – melomani poruszający się gorszymi modelami (w tym mówiący te słowa) zaopatrują kaski w zestawy słuchawkowe „bluetooth”[11]. Wobec takiego bogactwa możliwości słuchania muzyki w każdej sytuacji, stała się ona nieodłączną częścią życia współczesnego człowieka. Muzyki słuchamy niemal nieustannie. Czy to dobrze? Gdy słuchamy świadomie i mamy wybór czego słuchamy – niewątpliwie tak. Gorzej, gdy przyjmujemy wszystko, co nas otacza, nieświadomie nasiąkając zestawem dźwięków różnej wysokości, różnie poukładanych w czasie. Tu wielka rola mediów, przede wszystkim radia, szkoda, że nieliczni jedynie zdają sobie sprawę z jego opinio- i stylotwórczości. Stąd bierze się niezamierzona (aż chciałoby się powiedzieć: niezawiniona) znajomość piosenek z najniższej niekiedy półki jakościowej. Wielokrotne usłyszenie dzieła sprawia jego mimowolne przyswojenie, zatem gdy wielokrotnie słuchamy (a nie tylko słyszymy) celowo tego samego, zaczynamy muzykę znać. Wtedy można sobie świadomie i z przyjemnością nucić, śpiewać przy goleniu (panowie) lub gotowaniu (panie).

Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/piotr-baron-jazz-labor-versus-opus/

PAP/MB



Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 czerwca 2025