Święta bez zadyszki. Dlaczego warto zrezygnować z perfekcji?

Wielkanoc. W teorii to czas odrodzenia, refleksji, zatrzymania się. W praktyce jednak, często sprint z listą zakupów, grafikiem gotowania i obsesyjnym pytaniem: „czy wszystko już zrobione?” Święta, które miały być duchowe i rodzinne, coraz częściej przypominają projekt do zrealizowania. Niczym dobrze wykadrowane zdjęcie na Instagramie: pastelowe pisanki, trzy idealnie udekorowane ciasta, dzieci w lnianych koszulach, mama w fartuchu i z uśmiechem. Tymczasem gdzieś między pieczeniem mazurka a szorowaniem fug ginie to, co naprawdę miało być w centrum. Bliskość. Czas. Spokój.

Wielkanoc. W teorii to czas odrodzenia, refleksji, zatrzymania się. W praktyce jednak, często sprint z listą zakupów, grafikiem gotowania i obsesyjnym pytaniem: „czy wszystko już zrobione?” Święta, które miały być duchowe i rodzinne, coraz częściej przypominają projekt do zrealizowania. Niczym dobrze wykadrowane zdjęcie na Instagramie: pastelowe pisanki, trzy idealnie udekorowane ciasta, dzieci w lnianych koszulach, mama w fartuchu i z uśmiechem. Tymczasem gdzieś między pieczeniem mazurka a szorowaniem fug ginie to, co naprawdę miało być w centrum. Bliskość. Czas. Spokój.

Wielkanoc to nie kampania marketingowa

.Trudno nie zauważyć, że dzisiejsze święta – i Boże Narodzenie, i Wielkanoc – zaczynają przypominać kampanię marketingową. Dekoracje w sklepach pojawiają się tygodnie wcześniej, a media społecznościowe zalewają nas inspiracjami: jak udekorować stół, jakie zrobić menu, jak dobrać kolor serwetek do pisanek. Tylko że w tym całym „jak wyglądać” ginie „jak się czuć”.

Nie chodzi o to, żeby zupełnie zrezygnować z tradycji. Tylko może warto zadać sobie pytanie: dla kogo to wszystko? Dla dzieci? Dla gości? Dla rodziców? A może dla ocen i lajków?

Za tą świąteczną perfekcją stoi często zmęczona kobieta. Bo, choć nie mówimy o tym głośno to nadal głównie kobiety czują, że muszą „ogarnąć” święta. I chociaż partnerzy coraz częściej dzielą się obowiązkami, to gdzieś w głowie siedzi przekonanie: „jeśli nie upiekę mazurka, to nie będą to prawdziwe święta”. Tylko czy na pewno?

Zmęczenie fizyczne to jedno. Ale perfekcjonizm odbiera coś znacznie cenniejszego: obecność. Trudno rozmawiać z bliskimi przy stole, kiedy w głowie układa się plan mycia naczyń i podgrzewania barszczu. Trudno się cieszyć z drobnych momentów, kiedy cały dzień jesteśmy na autopilocie.

A gdyby tak mniej? Mniej obowiązków, mniej przepisów, mniej oczekiwań. Może zamiast piec trzy ciasta, zrobić jedno – ale razem, z dziećmi, nawet jeśli nie wyjdzie równo. Może zamiast stroić stół w stylu skandynawskim, położyć prostą serwetkę i świeży bukszpan. A przede wszystkim – może zamiast biegać, usiąść. Z kimś. Naprawdę.

Zgoda na niedoskonałość bywa wyzwalająca. Pozwala zobaczyć, że święta nie muszą być pokazem możliwości kulinarnych ani logistycznych. Mogą być chwilą ciszy. Uśmiechem. Przypadkową rozmową przy kawie, kiedy wszyscy już przebrani w dresy.

To nie jest bunt przeciwko tradycji. To powrót do tego, co w niej najważniejsze. Bo może prawdziwa rewolucja zaczyna się wtedy, gdy przestajemy udawać, że wszystko musi być idealnie. Gdy święta nie są zadaniem do odhaczenia, ale spotkaniem – z bliskimi, z sobą, z tym, co naprawdę święte.

Nieperfekcyjnie znaczy autentycznie

.Zamiast perfekcyjnych świąt wybierzmy autentyczne. Takie, w których dzieci brudzą się lukrem, barszcz jest z proszku (i nikomu to nie przeszkadza), a ktoś zapomni kupić chrzan. I właśnie wtedy, w tym całym nieogarnięciu, wydarza się coś prawdziwego: śmiech, bliskość, oddech.

Może nie ma idealnych świąt. Ale są takie, które pamięta się długo – nie dlatego, że wszystko było perfekcyjne, ale dlatego, że było wspólne.

Oprac. Laura Wieczorek

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 kwietnia 2025