Tegoroczny lipiec najgorętszy w historii pomiarów – japońska agencja meteorologiczna

Lipiec br. to miesiąc, podczas którego odnotowano najwyższą średnią dzienną temperaturę w historii, 26,22 stopnia Celsjusza – informują media, cytując dane państwowej agencji meteorologicznej (JMA).
Najgoręszty lipiec w historii
.Tegoroczny odczyt przebił rekord ustanowiony zaledwie w ubiegłym roku, kiedy to średnia temperatura dzienna w lipcu wyniosła 25,96 stopnia – podała w czwartek JMA, która pomiary prowadzi od 1898 r.
Oznacza to także, że temperatura była o 2,16 stopnia wyższa od średniej wieloletniej tego miesiąca dla lat 1991-2020.
Agencja zaznaczyła, że w siedmiu stacjach meteorologicznych słupki rtęci wskazały powyżej 40 kresek.
Według JMA upały tego lata są spowodowane silnym układem wysokiego ciśnienia na Oceanie Spokojnym, zachodnimi wiatrami przynoszącymi ciepłe powietrze i długoterminowym wzrostem temperatur spowodowanym globalnym ociepleniem.
W tym roku padł również rekord tzw. moshobi, czyli „ekstremalnie gorących dni”. Termometry w 914 stacjach meteorologicznych na 3509 wskazały temperatury przekraczające 35 st. C.
Od kwietnia z powodu udaru cieplnego zmarło co najmniej 59 osób, z czego 23 tylko w okresie 22-28 lipca, kiedy to temperatury oscylowały w granicach 39 stopni Celsjusza w wielu miejscach w kraju – informowała na początku tygodnia japońska agencja ds. zwalczania pożarów i skutków katastrof.
Synoptycy przewidują, że upały utrzymają się w sierpniu, i apelują do mieszkańców, by pili dużo wody z dodatkiem soli i włączali klimatyzatory oraz unikali wychodzenia na zewnątrz.
Fale upałów stają się coraz bardziej powszechne na całym świecie, a poniedziałek 22 lipca był najgorętszym dniem w historii z dobową globalną temperaturą wynoszącą 17,15 st. – wynika z danych europejskiej agencji Copernicus Climate Change Service.
Czy uda się zatrzymać zmiany klimatu?
Michał KŁOSOWSKI: – Za oknem jest niezwykle gorąco. Czy w Polsce jesteśmy przygotowani na coraz wyższe temperatury?
Andrzej KASSENBERG: – To zależy, jak na to patrzymy. Czy patrzymy z punktu widzenia szarych obywateli, którzy zmagają się z tymi temperaturami, czy patrzymy z punktu widzenia gospodarki i określonych sektorów gospodarczych. Zarówno jedno, jak i drugie spojrzenie prowadzi do konkluzji, że klimat się zmienił i będzie się zmieniał – stoimy w obliczu katastrofy klimatycznej, która nie wydarzy się jutro, ale sądzić należy, że jeżeli nie zmienimy naszego sposobu życia, to w drugiej połowie XXI wieku nastąpią ekstremalne zmiany.
Będzie ich coraz więcej, będą coraz silniejsze, a w konsekwencji może się okazać, że w niektórych rejonach ludzie kompletnie nie będą mieli warunków do życia. Już dzisiaj z ogromnym trudem przyjmujemy kilka milionów uchodźców z Ukrainy, a wówczas będą to setki milionów z całego świata. To, co się dzieje, jest bardzo poważnym ostrzeżeniem.
– Wiele się mówi o migracji klimatycznej, o kryzysach klimatycznych w Afryce, w krajach, które są daleko od Polski. Żeby posłużyć się pewnego rodzaju metaforą, zapytajmy: czy Żuławy Wiślane mogą nagle zniknąć z mapy Polski?
– Według analiz prowadzonych jakiś czas temu, jeżeli nie dokonamy istotnych zmian, należy się liczyć z tym, że pod koniec tego wieku poziom Bałtyku podniesie się o 80–100 centymetrów. Oznacza to oczywiście nie tylko ogromne zagrożenie dla Żuław, ale także na przykład dla gdańskiej starówki. Szacuje się, że na całym Wybrzeżu może być zagrożonych 245 tysięcy osób. Oczywiście nie możemy temu zapobiec w tym sensie, żeby to nie nastąpiło, ale możemy się zabezpieczyć, jednak to będzie kosztowne. Czy warto wydawać ogromne pieniądze na techniczne rozwiązania związane z adaptacją do zmian klimatu, czy może lepiej wydać pieniądze na inne sposoby produkowania i zużywania energii? Może trzeba się zastanowić, co jemy, z jakich rzeczy korzystamy, co każdy z nas może zrobić, choć gros spraw leży po stronie dużego biznesu, który nie za bardzo chce się szybko zmieniać.
– Potrzebujemy już rewolucji czy możliwe są jeszcze ewolucyjne zmiany proekologiczne?
– Jestem zdania, że potrzebna jest nam mądra rewolucja. Na zmiany ewolucyjne jest już za późno. Jeżeli weźmiemy pod uwagę tak zwany budżet węglowy – a budżet węglowy określa, ile zanieczyszczeń możemy jeszcze wyemitować, żeby nie przekroczyć wzrostu temperatury, na który zgodziliśmy się na szczycie klimatycznym w Paryżu w 2015 roku, gdzie mowa jest o dwóch stopniach, a najlepiej półtora – to jest góra siedem, dziesięć lat, jeżeli świat będzie rocznie emitować tyle, ile emituje dzisiaj, czyli jakieś 40 miliardów ton CO2. Tyle jest czasu.