The Daily Telegraph przypomina pomoc Brytyjczyków dla PW’44
Zrzuty z pomocą dla Powstania Warszawskiego były jedną z najtrudniejszych operacji powietrznych podczas II wojny światowej, ale ta historia niezwykłej odwagi jest zapomniana na Zachodzie – pisze 13 sierpnia w „The Daily Telegraph” Richard Aldwinckle, którego ojciec uczestniczył w tych misjach.
Lotnicza pomoc RAF dla powstańców warszawskich
.Pierwsze loty z udziałem nie tylko polskich lotników, ale też brytyjskich i południowoafrykańskich odbyły się w nocy z 13 na 14 sierpnia 1944 roku, czyli równo 80 lat temu. Jedynym z uczestników misji tamtej nocy był 21-letni wówczas John Aldwinckle, nawigator w 148. Eskadrze RAF.
„Dziś nie ma prawie nikogo w Wielkiej Brytanii, kto by nie słyszał o lotach «Niszczycieli Tam» (zniszczenie tam w Zagłębiu Ruhry w ramach operacji «Chastise» w nocy z 16 na 17 maja 1943 roku – przyp. red.), bardzo niewielu wie o tej innej śmiałej misji RAF-u na niskiej wysokości, opisanej przez historyka Normana Daviesa jako «jedna z wielkich niedocenionych historii II wojny światowej»” – zauważył Richard Aldwinckle.
Wyjaśniając jej trudność, zwrócił uwagę, że Warszawa jest oddalona od Brindisi w południowych Włoszech, skąd startowała większość misji, o 1311 km, trasa obejmowała przelot nad Jugosławią, Węgrami, Czechosłowacją i Polską, a w drodze powrotnej nad Austrią, przy czym część trasy pokonywana była w biały dzień, co czyniło samoloty łatwym celem dla dział przeciwlotniczych na ziemi. Ponadto, aby utrudnić ich wykrycie, samoloty latały bez eskorty myśliwców i nie w formacji, lecz samodzielnie, zatem musiały tylko za pomocą własnych dział odpierać ataki wrogich myśliwców. Ponadto aby zapewnić dokładność zrzutu, konieczne było zejście do poziomu 150 m lub niżej oraz zredukowanie prędkości do ok. 240 km/godz.
Misja uznana za niewykonalną
.„Załogi nie wiedziały, że misja została uznana za niemal niewykonalną przez marszałka Sir Johna Slessora, głównodowodzącego RAF-u na Morzu Śródziemnym. Ani też, że w piątek 11 sierpnia (Winston) Churchill przybył do Neapolu, a na spotkaniu ze Slessorem następnego dnia nalegał, by RAF mimo wszystko dostarczył posiłki Armii Krajowej. Pomoc musi zostać wysłana, powiedział wojenny premier, nawet przy ryzyku ciężkich strat” – napisał Aldwinckle.
Przypomniał, że pierwszej nocy z 28 samolotów, które miały brać udział w misji, zrzutu z pomocą dokonało tylko 14, kolejnych 11 nie wyleciało z powodów technicznych, musiało zawrócić po drodze albo nie zdołało zrzucić ładunku, a trzy się rozbiły. Następnej nocy, z 14 na 15 sierpnia, kolejne 26 samolotów wystartowało do Warszawy. Tym razem tylko 12 odniosło sukces, sześć musiało zawrócić wcześniej, a osiem samolotów utracono. Tylko tej nocy zginęło 49 lotników, trzech zostało schwytanych przez Niemców, a czterech internowanych przez Rosjan.
Druzgocące straty
.„Dla RAF i SAAF (Południowoafrykańskie Siły Powietrzne – przyp. red.) straty nadal były druzgocące. W ciągu 24 dni i nocy 199 lotów doprowadziło do utraty 36 samolotów i śmierci 183 lotników. Ten poziom strat należał do najwyższych poniesionych przez RAF podczas wojny – procentowo wyższy niż nalot na Norymbergę w dniach 30-31 marca 1944 r., który czasami określany jest jako «najczarniejsza godzina» RAF-u. Dywizjony RAF i SAAF straciły jeden samolot na każdą tonę dostarczonego zaopatrzenia” – wyliczał Aldwinckle.
Zwrócił uwagę, że o ile w Polsce pamięć o alianckich lotach z pomocą dla Powstania Warszawskiego wciąż jest kultywowana, to w Wielkiej Brytanii ich uczestnicy nie doczekali się żadnego uznania – choć marszałek Slessor mówił, że to „historia najwyższej waleczności i poświęcenia ze strony naszych załóg lotniczych”, a w oficjalnej historii Zarządu Operacji Specjalnych (SOE) określono loty jako „prawdopodobnie jedną z najtrudniejszych operacji jakiegokolwiek rodzaju podjętych przez jednostki sił powietrznych podczas wojny w Europie”. John Aldwinckle, ojciec autora artykułu, zmarł w 2012 roku.
Niemieckie samozadowolenie
.Na temat braku odpowiedniego rozliczenie się Niemiec z własną historią z okresu II wojny światowej, na łamach „Wszystko Co Najważniejsze” pisze Karol NAWROCKI w tekście „Niemieckie wyparcie„.
„Ta dominująca sprowadza się do tezy: nie mamy sobie nic do zarzucenia. Ponad dwie trzecie (68 proc.) naszych zachodnich sąsiadów jest przekonanych, że „Niemcy bardzo dobrze przepracowały swoją nazistowską przeszłość i mogą służyć innym krajom jako wzór” – dowodzi sondaż tygodnika „Die Zeit” z 2020 r. To bardzo wygodne podejście, ale ma ono niewiele wspólnego z prawdą”.
„Prawda jest taka, że Niemcy tylko w małym stopniu rozliczyli się z II wojny światowej. Powojenna denazyfikacja okazała się tak płytka, że jeszcze w latach 60. administracja RFN była przesiąknięta byłymi członkami NSDAP, a nawet oficerami SS. Koncerny, które za Hitlera wzbogaciły się na pracy niewolniczej, w czasach „cudu gospodarczego” mogły dalej pomnażać swoje majątki. Zbrodniarze wojenni tylko wyjątkowo trafiali w RFN lub w NRD na ławę oskarżonych. Dość powiedzieć, że niemieckie sądy skazały zaledwie dwóch komendantów obozów koncentracyjnych lub śmierci: Paula Wernera Hoppego ze Stutthofu i Franza Stangla z Sobiboru/Treblinki. Niewspółmiernie mała była też odpowiedzialność finansowa Niemiec za ogrom wojennych krzywd i zniszczeń. O reparacjach wojennych dla Polski rząd w Berlinie w ogóle nie chce dziś rozmawiać. Woli ograniczać się do deklaracji o „moralnej odpowiedzialności”, tak chętnie powtarzanych przy okazji kolejnych rocznic”.
.„Z moralną odpowiedzialnością też jednak jest nie najlepiej. Grubo ponad połowa (58 proc.) uczestników wspomnianego sondażu „Die Zeit” podpisuje się pod skandaliczną tezą, że „Niemcy nie ponoszą większej odpowiedzialności za narodowy socjalizm, za dyktaturę, za wojny i zbrodnie niż inne kraje”. Ledwie 3 proc. przyznaje się do tego, że ich własna rodzina należała do zwolenników nazizmu. A przypomnijmy, że w lipcu 1932 r. NSDAP dostała w całkowicie wolnych wyborach do Reichstagu ponad 37 proc. głosów. W sumie w latach 1925–1945 do nazistowskiej partii wstąpiło ok. 10 mln osób. Prawie dwa razy tyle przewinęło się przez Wehrmacht. Książka Mein Kampf – rasistowski manifest Adolfa Hitlera – do 1944 r. osiągnęła nakład prawie 11 mln egzemplarzy” – pisze Karol NAWROCKI.
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MJ