Ukraina może dużo stracić na zmianach w UE – pisze Marek Budzisz
Administracja Wołodymyra Zełenskiego ma problem z prawidłową oceną sytuacji międzynarodowej i popełnia błąd za błędem. Proponowane przez Paryż i Berlin zmiany w Unii Europejskiej, wcale nie muszą być dla Ukrainy korzystne, a wręcz przeciwnie, mogą utrudnić jej akcesję do UE – pisze Marek Budzisz na łamach portalu „wPolityce”.
Marek Budzisz o polityce Wołodymyra Zełenskiego
.Podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zaproponował reformę Rady Bezpieczeństwa. Według jego koncepcji Rada powinna zostać poszerzona o nowych członków, w tym Niemcy, zaś Rosji należałoby odebrać prawo weta. Zdaniem Marka Budzisza „z wizerunkowego punktu widzenia propozycja Zełenskiego była dla Kijowa niekorzystna”. Jak twierdzi publicysta „ukraiński prezydent zgłosił postulaty, o których po pierwsze było wiadomo, iż nie zostaną poważnie potraktowane (brak realizmu i prawidłowej oceny sytuacji), a ponadto są dalej idące, niźli te, które krążą w tzw. przestrzeni publicznej”.
Marek Budzisz podkreśla ponadto, że w Polsce postawa Wołodymyra Zełenskiego została potraktowana jako sygnał zwrotu proniemieckiego. „Inna katastrofalne wpadki, w tym fetowanie w kanadyjskim parlamencie przez Zełenskiego ukraińskiego SS-mana, tylko pogłębiło wrażenie zwrotu w polityce Kijowa. Osobna kwestią jest to czy mamy do czynienia z trwałą tendencją, zwrotem, czy może deklaracjami mającymi wymiar doraźny” – zwraca uwagę dziennikarz.
Ukraina stawia na doraźny sojusz z Niemcami, które dążą do zreformowania Unii Europejskiej, jednak zmiany w UE mogą okazać się dla Ukrainy niekorzystna
.„Jak słusznie zauważył Martin Sandbu na łamach Financial Times, proponowane w tzw. raporcie niemiecko-francuskich ekspertów zmiany wcale nie muszą być dla Kijowa korzystne” – pisze Marek Budzisz. Podkreśla on, że w Polsce projekt reformy UE widziany jest przede wszystkim jako próba uczynienia z Unii Europejskiej państwa federacyjnego, jednak z punktu widzenia państw kandydujących do członkostwa w tej organizacji, a więc także Ukrainy, ważne są przede wszystkim inne cechy proponowanej reformy. Chodzi mianowicie o zapisy, wedle których „państwa z trwającymi konfliktami zbrojnymi nie mogą wstąpić do UE”, a także głoszące, że jeśli w skład owych państw „wchodzą terytoria których przynależność państwowa jest kwestionowana, to wówczas ludzie zamieszkujący te obszary mają się w drodze referendum wypowiedzieć czy chcą członkostwa w UE”.
„Te sformułowania odnoszą się wprost do sytuacji Ukrainy, przypominają brzmienie Porozumień Mińskich, a przynajmniej zakładają formuły plebiscytów na obszarach, które okupuje Rosja albo kwestionuje ich przynależność do Ukrainy. Jest rzeczą w tej sytuacji oczywistą, że Moskwa, jeśli tego rodzaju sformułowania stałyby się częścią planu reformy Unii, uzyskałaby w kwestii członkostwa Kijowa faktycznie prawo weta, albo przynajmniej znacząco silniejszą kartę. Tego jednak władze Ukrainy zdają się nie zauważać” – twierdzi Marek Budzisz.
Dziennikarz stoi na stanowisku, że władze Ukrainy zdają się nie zauważać tego problemu, ponieważ bardziej niż na sukcesie długofalowym, zależy im na doraźnych korzyściach politycznych.
Według Marka Budzisza „w tym konkretnym przypadku, jeśli chodzi o relacje z Unią i kształt procesu akcesyjnego, dla Kijowa ważniejsze jest formalne otworzenie negocjacji jesienią tego roku, niż odpowiedź na pytanie kiedy i czy w ogóle Ukraina ma szanse wejść do Wspólnoty. Interesy strategiczne, wymagające długiej i cierpliwej pracy, ustępują doraźnym, chęci osiągnięcia sukcesu wycinkowego, ale już teraz. Sukcesu, który można byłoby spożytkować szybko. Brak myślenia strategicznego, w kwestiach polityki państwowej jest nie tylko problemem Polski. Myślę, że jeśli chodzi o Ukrainę jest on nawet boleśniejszy”.
Marek Budzisz stoi na stanowisku, że plan polityczny prezydenta Ukrainy obliczony jest na zwycięstwo w wyborach wiosną 2024 r. By móc ów plan zrealizować, administracja Wołodymyra Zełenskiego potrzebuje „cząstkowych” sukcesów, a więc powodzenia na froncie oraz postępów na drodze integracji ze strukturami Zachodu, głównie z NATO i UE – pisze Marek Budzisz. Jak dodaje, „w Wilnie Zełenski odniósł ewidentną porażkę, czego się chyba nie spodziewał i dlatego reagował nerwowo w kwestii członkostwa w NATO, a negocjacje z Unią też wydają się nie być pewne. To zwiększa podatność Kijowa na presję z zewnątrz, bo czas nie wydaje się pracować na korzyść Zełenskiego”.
Także sytuacja ekonomiczna Ukrainy nie jest tak korzystna, jak zakładały tamtejsze władze. Zdaniem Marka Budzisza biorąc pod uwagę klimat polityczny panujący w USA, otrzymanie przez Ukrainę pomocy finansowej o podobnej skali co dotychczas, w roku 2024 może być niezwykle trudne. Również Bruksela nie planuje przeznaczyć na pomoc Ukrainie tak dużych środków, jak założył Kijów. „W Brukseli planując budżet założyli, że do połowy 2024 roku «będzie po wojnie» i pomoc o skali porównywalnej do tegorocznej nie będzie już potrzebna. Może to oznaczać zarówno przygotowywanie «nowego Mińska», jak i zwyczajny błąd w ocenie sytuacji, będący wynikiem nadmiernego optymizmu” – pisze Marek Budzisz.
„Skutki dla Kijowa mogą być fatalne”
.Dziennikarz przekonuje, że niezależnie od przyczyn zaistniałego stanu rzeczy, „skutki dla Kijowa mogą być fatalne”. „Trzeba bowiem pamiętać, że międzynarodowa pomoc (zarówno otrzymywana od państw jak i organizacji), z której korzysta Ukraina nie może być przeznaczana na finansowanie wojny. A zatem jeśli skala pomocy będzie mniejsza to władze w Kijowie staną wobec bolesnego wyboru – albo zmniejszyć wielkość środków przeznaczanych na kontynuowanie walki albo trzeba szukać oszczędności gdzie indziej” – twierdzi Marek Budzisz.
Jego zdaniem Ukraina wybierze tę drugą opcję, co wiązać się będzie z cięciami środków przeznaczonych na administrację i zamrożeniem świadczeń społecznych. Konieczny może okazać się również dodruk pieniądza, który napędzi inflację i osłabi hrywnę – przekonuje Marek Budzisz.
Jak podkreśla, „wydaje się, że popularna na Ukrainie narracja, iż obecny kryzys w relacjach naszych krajów ma bezpośredni związek z polską kampanią wyborczą, jest tylko częściowo prawdziwa. W sporej części kryzys ten związany jest również z sytuacją wewnętrzną (polityczną) na Ukrainie, w tym z krótkoterminowymi rachubami Zełenskiego. I tu mamy chyba do czynienia z istotą rzeczy. Zarówno w Warszawie jak i w Kijowie zaczyna dominować perspektywa krótkoterminowa, na czym traci strategiczny charakter naszych stosunków”.
Marek Budzisz stoi na stanowisku, że zamiast o „proniemieckim zwrocie” Ukrainy, powinno się mówić o „manewrze taktycznym”. „Jeśli jednak nie zmienimy tej dynamiki i dopuścimy do sytuacji, że i w przyszłości doraźna optyka zdominuje strategię, to wówczas rzeczywiście Niemcy wykorzystają nasze zarówno polskie, jak i ukraińskie błędy” – przekonuje dziennikarz. Dodaje ponadto, że „fatalistyczne mówienie o «proniemieckim zwrocie» jest w istocie godzeniem się na bezczynność w sytuacji kiedy należy działać”.
Całość artykułu autorstwa Marka Budzisza dostępna jest na łamach portalu „wPolityce”:
https://wpolityce.pl/swiat/664122-o-charakterze-proniemieckiego-zwrotu-kijowa
wPolityce/WszystkoCoNajważniejsze/SN