Ukraina to najważniejszy z konfliktów, bo ma potencjał do globalnej eskalacji

Ukraina to najważniejszy z konfliktów

Wojna na Ukrainie jest znacznie istotniejsza z geopolitycznego punktu widzenia niż ta w Strefie Gazy i jest to jedyny z trwających, najważniejszy z konfliktów, który ma potencjał do eskalacji globalnej – mówi James Shea, były wysokiej rangi urzędnik Kwatery Głównej NATO.

Ukraina – najważniejszy z konfliktów

.Mówiąc o tym, czego można się spodziewać w nadchodzącym roku w tej wojnie Shea podkreśla, że perspektywy Ukrainy są znacznie trudniejsze niż były rok temu i władze tego kraju muszą dokładnie przemyśleć swoją sytuację strategiczną, by podjąć właściwe decyzje. Jeśli chodzi o te perspektywy bardziej niepokojące, wskazuje on na możliwość powrotu Donalda Trumpa na urząd prezydenta USA, a także na możliwość zdobycia przez populistów wielu głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu lub w wyborach w poszczególnych krajach. Amerykańscy Republikanie, jak i liczne partie populistyczne w Europie chłodno podchodzą do wspierania Ukrainy.

„Ale jest też po prostu twarda rzeczywistość – nie ma tyle dostępnych pieniędzy, ile było w 2022 lub 2023 roku, nie ma też tak wiele łatwo dostępnej broni, a perspektywy dotyczące produkcji nowej są bardzo niepewne. W tej sytuacji prezydent Wołodymyr Zełenski może zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze może lobbować na rzecz nowej ukraińskiej ofensywy wiosennej, przekonać Zachód, że tym razem się uda, że Ukraińcy wyciągnęli wnioski z tego, co poszło nie tak w tym roku i warto podjąć drugą próbę dokonania decydującego przełomu, zatem warto przekazać Ukrainie samoloty, czołgi i inny sprzęt. Drugą rzeczą, którą osobiście uważam za bardziej realistyczną strategię, jest przyjęcie postawy defensywnej, co oznacza, że Ukraina zacznie, podobnie jak Rosja, grać na czas” – mówi Shea.

Wyjaśnia, że oznacza to odbudowę armii, która jest poważnie uszczuplona po dwóch latach wojny, co zresztą zapowiedział Zełenski, mówiąc o mobilizacji pół miliona poborowych, oznacza to zbudowanie sił powietrznych, systemu obrony przeciwrakietowej, znaczącego krajowego przemysłu zbrojeniowego – a następnie czekanie aż Rosja zacznie odczuwać zmęczenie wojną, wskutek rosnących strat, co może się przełożyć na rosnący sprzeciw wobec Władimira Putina.

„Lekcja z wojny jest taka, że dla obu stron obrona jest bardziej opłacalna niż ofensywa. W obronie Ukraina zadaje Rosji duże straty – ale i na odwrót. Zatem zamiast postrzegać rok 2024 jako decydujący militarnie, Zełenski powinien teraz przygotować kraj na znacznie więcej. Na przejście do defensywy i prowadzenie przeciwko Rosji wojny na wyniszczenie w taki sam sposób, w jaki Rosja próbowała to zrobić” – uważa ekspert.

Strategia Ukrainy i braki żołnierzy

.James Shea dodaje, że jednym z powodów potencjalnego przejścia do defensywy przez Ukrainę są coraz bardziej odczuwalne braki kadrowe w jej siłach zbrojnych. „We wszystkich wojnach jest tak samo – najpierw idą walczyć najlepsi, najzdolniejsi, patrioci, ci, którzy się zgłaszają na ochotnika, ale po dwóch latach połowa z nich jest zabita albo ranna, albo nie może już dłużej walczyć, a druga połowa jest już tak zmęczona, że potrzebuje rotacji. Są setki tysięcy ukraińskich mężczyzn, którzy wyemigrowali – do Polski, do Niemiec, do innych krajów. Nawet jeśli ich powołać do wojska, nie będą mieli takiego ducha walki, jak ci, którzy sami się zgłosili na początku, ani takiego doświadczenia, ani takich umiejętności” – zwraca uwagę.

„Także z tego powodu strategia defensywna jest lepsza, bo jeśli Ukraina chce zmobilizować 400-500 tys. ludzi, to ich przeszkolenie zajmie dużo czasu. Unia Europejska gratuluje sobie z powodu przeszkolenia 30 tys. ukraińskich żołnierzy, a tu mówimy o pół milionie rekrutów” – dodaje.

Shea uważa, że z geopolitycznego punktu widzenia wojna na Ukrainie to najważniejszy z konfliktów i że jest znacznie ważniejsza niż obecny konflikt na Bliskim Wschodzie. „To jest egzystencjalna walka cywilizacji. Jeśli wygra Rosja, to nie tylko Ukraina straci niepodległość, ale potencjalnie także inne kraje, prawie na pewno Gruzja i Mołdawia. Skłoni to Putina do uwierzenia w to, że podejmowane przez Zachód działania są za słabe i on może podjąć większe ryzyko. A wtedy naprawdę możemy być w przyszłości świadkami konfliktu między Rosją a NATO. Także Chiny zostaną w ten sposób zachęcone do podejmowania większego ryzyka. Dlatego moim zdaniem, stawka jest wyższa niż na Bliskim Wschodzie” – ocenia ekspert.

Bliski Wschód według Shei

.„To, co obserwujemy na Bliskim Wschodzie, to bardziej tradycyjny rodzaj konfliktu, w którym Palestyńczycy z powodu frustracji atakują Izrael, a Izrael bierze odwet, potem następuje zawieszenie broni i konsolidacja, a pięć lub 10 lat później wszystko zaczyna się od nowa” – mówi. Jak wskazuje, na Bliskim Wschodzie nie widać eskalacji konfliktu, bo wszyscy główni gracze, Turcja, Iran, Egipt, Jordania, USA czy Unia Europejska albo starają się mediować i zatrzymać walki, albo postępują bardzo ostrożnie, a najpoważniejsza eskalacja następuje paradoksalnie ze strony najsłabszego ugrupowania, czyli jemeńskich rebeliantów Huti.

„Moim zdaniem konflikt na Bliskim Wschodzie jest bardziej kwestią humanitarną niż strategiczną. Choć ze względu na straszliwy kryzys humanitarny zajmuje obecnie niemal całą przestrzeń medialną, jest bardziej ograniczony i nie niesie on ze sobą takiego ryzyka rozlania się na inne tereny. Myślę, że w przyszłości historycy będą patrzeć na to, co się wydarzy w roku 2024 na Ukrainie jako wydarzenia znacznie ważniejsze dla globalnego bezpieczeństwa niż to, co widzimy na Bliskim Wschodzie” – uważa Shea.

Zwraca uwagę, że konflikt w Strefie Gazy nie tylko do pewnego stopnia przyćmił medialnie wojnę na Ukrainie, według niego najważniejszy z konfliktów, ale jeszcze bardziej przyćmił szereg innych, np. w Sudanie, gdzie kryzys humanitarny jest nawet większy, bo tylko w Darfurze doszło do ogromnych masakr, w wyniku których tylko w ciągu ostatniego miesiąca uciekło stamtąd milion osób, czy konflikt w Czadzie.

„Istnieje pewnego rodzaju poczucie, że w sytuacji, gdy cały świat jest skupiony na Strefie Gazy, strony walczące w innych konfliktach mogą pozwolić sobie na więcej, bo nie zostanie to zauważone. Tym niemniej nie widzę, by jakiś inny konflikt, poza Ukrainą, groził obecnie przerodzeniem się w poważną wojnę regionalną. Wyjątkiem byłaby oczywiście inwazja Chin na Tajwan, zakładam jednak, ze prezydent Xi Jinping, patrząc na to, co wydarzyło się na Ukrainie, prawdopodobnie przyjął bardziej ostrożne podejście polegające na czekaniu i obserwowaniu” – ocenia James Shea.

Najważniejszy z konfliktów – jak wygrać z Rosją?

.„W praktyce tylko dwa państwa mogłyby wymusić trwałą zmianę układu sił w naszej części Europy. Jednym są Stany Zjednoczone, a drugim jest Francja. Taki zmieniony układ sił musiałby zakładać obronę prozachodniej ewolucji Ukrainy w granicach ukształtowanych w wyniku wojny, strategiczną rolę Polski w regionie oraz odrzucenie rosyjskich roszczeń traktowania tej części Europy jako swojej strefy wpływów. Nic nie wskazuje jednak, by tak mogło się stać. Grozi nam raczej powrót do sytuacji z 2015 roku” – przestrzega prof. Marek A. CICHOCKI, filozof, germanista, politolog.

„Coraz bardziej wydaje się, że decyzja Joe Bidena o wsparciu dla Ukrainy nie miała na celu przebudowy układu sił w Europie Wschodniej, jak to już raz próbowali zrobić Amerykanie w 1918 roku. Cel był bardziej doraźny: po pierwsze, zaangażować i osłabić wojskowy potencjał Rosji, po drugie, zdyscyplinować europejskich sojuszników Ameryki, przede wszystkim Niemcy. Wobec zbliżających się w 2024 roku wyborów prezydenckich, które Joe Biden może przegrać, Waszyngton najwyraźniej dochodzi do przekonania, że wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę osiągnął w krótkiej perspektywie oba strategiczne cele, dlatego należy raczej dążyć do wygaszania działań wojennych. Nie bez znaczenia dla tych kalkulacji są oczywiście wybuch konfliktu na Bliskim Wschodzie, atak Hamasu na Izrael i perspektywa nowej poważnej wojny oraz związany z tym cały kontekst wewnętrznej polityki amerykańskiej. Chodzi o to, że wojna na Bliskim Wschodzie może być uznana nie tylko za strategicznie ważniejszy problem dla Ameryki, ale też ideologicznie bardziej poruszający emocje” – pisze prof. Marek Cichocki.

PAP/Bartłomiej Niedziński/WszystkocoNajważniejsze/AB

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 grudnia 2023